Czas gniewu

Ewa Stankiewicz mówi głośno to, o czym w zaciszu swoich domów myślą miliony Polaków. I tego nie da się zakrzyczeć, zamilczeć, ani zdezawuować — pisze publicysta

Publikacja: 18.04.2011 20:49

Artur Bazak

Artur Bazak

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Red

Wystąpienie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w rocznicę katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu komentatorzy większości mediów stadnie uznali za „początek kampanii wyborczej", „podeptanie uczuć rodzin ofiar", „sianie nienawiści" i „zlekceważenie nawoływania Kościoła do skupienia i powagi„.

Wpływowy doradca ds. zagranicznych prezydenta Bronisława Komorowskiego prof. Roman Kuźniar objawił się nagle jako pert od spraw ostatecznych, przewidując, że Jarosław Kaczyński skończy w piekle.

A prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny na łamach „Rzeczpospolitej" wyznał ni mniej ni więcej, że w przemówieniu Kaczyńskiego „dało się słyszeć ton totalitareksny". Dlaczego? Ano, dlatego, że prezes PiS zamiast słowa „społeczeństwo" używał słowa „naród", zamiast „cywilizacja" mówił „historia" i ośmielił się nie wspomnieć ani słowem o „tolerancji".

Do chóru krytyków dołączyła wdowa po Zbigniewie Herbercie, która w specjalnym oświadczeniu napisała: „W ostatnim czasie nasiliły się przypadki prób zawłaszczania dla doraźnych celów politycznych imienia Zbigniewa Herberta oraz pozostawionego przez niego wszystkim Polakom i światu duchowego przesłania, które zawarł w swojej twórczości. Twórczość mego męża, co zawsze podkreślał, jest wspólnym dobrem kultury narodowej. Prawo do jego twórczości jest równe dla wszystkich, ale też wszyscy winni zachować wobec niej równy szacunek. Szacunek ten wymaga całkowitego oddzielenia spuścizny poety od spraw polityki. "

Oświadczenie żony poety to reakcja na wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który w Sali Kongresowej cytując Herberta powiedział o tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, że „zostali zdradzeni o świcie". Protest Katarzyny Herbert stał się głównym tematem prorządowych mediów i jest wałkowany na wszystkie możliwe sposoby.

Histeria na Czerskiej

Hasło do nagonki, jak zwykle zresztą, dała „Gazeta Wyborcza". Podobnie jak rok temu oskarżając szefa opozycji o wszystko, co najgorsze.

„Było to najbardziej pogardliwe wystąpienie wobec Polaków, jakie się dało słyszeć w ostatnich latach. Od czasów komunistycznej dyktatury nikt z taką bezczelnością nie wykluczał swoich adwersarzy ze wspólnoty narodowej. " — skomentował wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu Jarosław Kurski w «Gazecie Wyborczej".

Zastępca Michnika zdaje się już nie pamiętać, że parę dni po największej katastrofie w dziejach powojennej Polski, w której zginął prezydent RP, „Gazeta" opublikowała redakcyjny komentarz, w którym skrytykowała pomysł pochowania pary prezydenckiej na Wawelu, niszcząc nastrój żałoby narodowej w imię walki z rodzącym się mitem Lecha Kaczyńskiego.

Całą kolumnę „Gazeta" poświęciła temu tematowi, nagłaśniając protest grupki krzykaczy z Krakowa. W czwartek 15 kwietnia na pierwszej stronie opublikowano list Andrzeja Wajdy i Krystyny Zachwatowicz „Wawel dzieli Polskę". Reżyser przestrzegał w nim, że decyzja o pochowaniu śp. Lecha i Marii Kaczyńskich „wywołuje poważne protesty i może spowodować najgłębsze od odzyskania niepodległości w 1989 roku podziały polskiego społeczeństwa".

Nie ostygły jeszcze zgliszcza po katastrofie rządowego samolotu pod Smoleńskiem, a największa gazeta codzienna w kraju rozpoczęła akcję niszczenia nastroju powagi i odradzających się patriotycznych uczuć na Krakowskim Przedmieściu, tworząc fałszywy obraz podziału Polski na dwa zwalczające się obozy.

„Gazeta", odwołując się do słów Jarosława Kurskiego z cytowanego komentarza, „podeptała uczucia rodzin ofiar" i „zlekceważyła nawoływanie Kościoła do skupienia i powagi", rozdmuchując inicjatywę grupy osób, związanych z lokalną Platformą do „najgłębszych od 1989 roku podziałów społeczeństwa".

W ocenie wystąpienia Kaczyńskiego jeszcze dalej poszedł Paweł Wroński, odwołując się do przećwiczonych prozą i wierszem już wielokrotnie na łamach „GW" słów o „nienawiści":

„10 kwietnia nie był dniem żałoby, refleksji i jedności, która na moment zapanowała po katastrofie rok temu. Był dniem nienawiści. (...) Kaczyński, żywiąc ludzi nienawiścią, uważa, że buduje naród na nowo. Ale będzie to naród chory. "

To tylko mała próbka histerii, w jaką wpadły rzesze prorządowych publicystów, polityków obozu rządzącego i biorąca w tym wszystkim udział wdowa po wybitnym poecie. Prorządowi komentatorzy konsekwentnie od roku walą pałką dużą część narodu, odmawiając ludziom prawa do publicznego manifestowania swoich poglądów. Wpływowi politycy, którzy powinni skupić się na realizowaniu polskiej, a nie rosyjskiej racji stanu, biorą udział w konkursie na najwymyślniejsze określenie Jarosława Kaczyńskiego, które miałoby go zdezawuować już nie tylko jako polityka, lecz także jako człowieka. W akcji dożynania watahy przyda się i wdowa po poecie, który o inicjatorach tej nagonki miał za życia jak najgorsze zdanie.

Wszystko to w imię poszanowania godności rodzin ofiar i pamięci o Smoleńsku.

Solidarni na Krakowskim Przedmieściu

Prawdziwym powodem tego wściekłego ataku na szefa opozycji nie są tak naprawdę jego słowa, które wypowiedział w Sali Kongresowej i na Krakowskim Przedmieściu. Ten zmasowany, miejscami aż groteskowy, atak wywołały w rzeczywistości rzesze ludzi, które 9 kwietnia protestowały pod ambasadą rosyjską, a 10 kwietnia zalały centrum miasta.

Prorządowi komentatorzy konsekwentnie od roku walą pałką dużą część narodu, odmawiając ludziom prawa do publicznego manifestowania swoich poglądów

Na Krakowskim Przedmieściu zgromadziły się ich dziesiątki tysięcy. Mnóstwo młodych, którzy przyszli całymi rodzinami i starszych, których media tak lubią eksponować na swoich zdjęciach, aby pokazać, że sprawy państwa interesuje tylko grupka oszołomów w podeszłym wieku.

Te rzesze ludzi — pomimo ewidentnej niechęci władz miasta, które wysłało przeciwko kwiatom i zniczom setki policjantów w hełmach, kamizelkach kuloodpornych i pełnym uzbrojeniu, które nie pozwoliły przyozdobić miasta flagami, które odseparowały się od swoich obywateli barierkami i wejściówkami — zgromadziły się na Krakowskim Przedmieściu, aby zamanifestować swoją pamięć, której nie udało się zgasić oraz swój gniew, który przeraża rządzących i obsługujące je media.

Mimo tych wszystkich upokorzeń ludzi, z modlitwą na ustach zebrali się na Krakowskim Przedmieściu, w miejscu, które w naszej trudnej historii widziało już bardzo wiele. Nie było wieszania, nie było nawoływania do politycznego mordu, żaden dawny działacz PiS nie rzucił się z pistoletem i nożem na jakiegoś polityka PO, z okrzykiem: „Nienawidzę Donalda Tuska". Pojawiły się transparenty z antyrządowymi hasłami. Na niektórych widniały bardzo ostre słowa, ale taka jest poetyka antyrządowych wystąpień. I te kilka kontrowersyjnych haseł przesłoniły mediom całą rzeczywistość i stały się pretekstem do obraźliwych komentarzy.

Dzień po manifestacji w tekście dziennikarza stołecznego dodatku „GW", którego nazwisko przez litość pominę, wybity wielkimi literami tytuł krzyczał: „Kir, krzyż i plucie". A pod spodem słowa, które pokazują gorliwość wychowanków „Gazety" w wykluczaniu tych, których poglądów się nie akceptuje:

„Rok temu pod Pałacem Prezydenckim była cała Polska, wczoraj już tylko hufce Jarosława Kaczyńskiego, apostołowie Radia Maryja, żołnierze „Gazety Polskiej", „obrońcy" krzyża i zwolennicy teorii spiskowej. "

Jednym słowem banda wariatów.

Jeśli komentarze w „Gazecie" traktować poważnie, to nasuwa się pytanie, dlaczego wszystkie stacje telewizyjne robiły co mogły, aby ten dziki, rozwścieczony tłum, zagrzewany do wojny domowej przez Jarosława Kaczyńskiego nie został pokazany? Przecież wtedy obóz władzy miałby wygraną w najbliższych wyborach w kieszeni. Dlaczego media zachowują się jak 30 lat temu, kiedy podczas dwóch pierwszych pielgrzymek Jana Pawła II do Polski tak kadrowano obrazy, aby wielosettysięczne zgromadzenie sprowadzić do kilkuset starszych, zabiedzonych osób? Skąd ta absurdalna wyliczanka, z której wyszło, że pod rosyjską ambasadą zebrało się kilkaset osób, a dzień później 7 tys.? Toż to nawet rosyjskie media podały, że w sobotę protestowało pod siedzibą ambasady kilka tysięcy osób. A z wszelkich wyliczeń wynika, że na Krakowskim Przedmieściu w niedzielę pojawiło się kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

Masowe fałszowanie rzeczywistości

Media już dawno przestały relacjonować rzeczywistość, w pewnym momencie zaczęły ją kreować. Ale ostatnio przeszły w kolejną fazę: rzeczywistość, której nie akceptuje kierownictwo większości mediów, zaczęły ordynarnie fałszować na masową skalę. Co gorsza, robią to kierując się lękiem przed jednym politykiem, idąc ramię w ramię z politykami obozu rządzącego, którzy z walki z Kaczyńskim uczynili sens swojego politycznego istnienia.

Tam, gdzie gromadzą się dziesiątki tysięcy ludzi, aby uczcić pamięć tragicznie zmarłych i wyrazić swoje niezadowolenie z postępowania władz ich państwa, medialno-rządowy establishment widzi zastępy zwolenników PiS i teorii spiskowych.

A Polaków, którzy nie wstydzą się swojego katolicyzmu i nie dają się zapędzić do kruchty, którzy nie pozwalają oddzielić się od spraw swojego państwa barierkami i zastępem uzbrojonych po zęby policjantów pozwala traktować jak bydło. I to w świetle kamer.

Najlepszym tego przykładem jest to, co funkcjonariusze straży miejskiej i służb porządkowych robią w ostatnich dniach na Krakowskim Przedmieściu. W atmosferze medialnego przyzwolenia i za zgodą władz miasta biją dziennikarzy, niszczą wszelkie przejawy pamięci po parze prezydenckiej i brutalnie rozprawiają się z protestującą przeciwko rządowi grupą pod przywództwem dokumentalistki Ewy Stankiewicz.

Michał Stróżyk, związany z „Gazetą Polską" po interwencji straży miejskiej wylądował w szpitalu. Proszę sobie wyobrazić, jaki byłby medialny zgiełk, gdyby chodziło o dziennikarza „Gazety Wyborczej" lub TVN. Już widzę te żółte paski w telewizji. Pierwsze wydanie „Faktów" nadawano by pewnie z Krakowskiego Przedmieścia, a Piotr Pacewicz zorganizowałby akcję „Protestować po ludzku".

19 czerwca 2007 r. pod gmachem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w Al. Ujazdowskich zostało założone tzw. „Białe miasteczko", miejsce protestu grupy pielęgniarek przeciwko polityce rządu Jarosława Kaczyńskiego. Demonstracja pielęgniarek trwała miesiąc. Białe miastecko odwiedzali politycy i celebryci, codziennie życie pielęgniarek stało się pożywką TVN24 i „Gazety Wyborczej". „Krytyka Polityczna" zorganizowała nawet biuletyn dla jego mieszkańców.

Pielęgniarki dzięki wsparciu mediów i polityków stały się bohaterkami. W lipcu ówczesny wojewoda mazowiecki Jacek Sasin zwrócił się do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz z wnioskiem o rozwiązanie zgromadzenia z powodu niedopełnienia przez protestujących formalności. Ale prezydent Warszawy odmówiła, uznając że protest pielęgniarek jest legalny i pokojowy, i „nie zagraża zdrowiu ani życiu, co mogłoby być podstawą rozwiązania zgromadzenia". I tak „Białe miasteczko" trwało do 15 lipca, zyskując poklask opozycyjnych polityków, głównych mediów i celebrytów, zagrzewających pielęgniarki do walki o swoje prawa.

Dzisiaj protest stowarzyszenia „Solidarni 2010" ta sama prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz usuwa siłą z Krakowskiego Przedmieścia po kilkunastu godzinach.

Gdzie są media stojące na straży wolności słowa? Gdzie są politycy broniący praw obywatelskich? Gdzie niezłomni artyści?

To pytania retoryczne, bo ci sami ludzie tak stadnie popierający w 2007 r. pielęgniarki protestujące przeciwko »strasznemu Kaczorowi", dzisiaj zacierają ręce, kiedy władza bierze za mordę krzykaczy domagających się politycznej odpowiedzialności rządzących za największą katastrofę w dziejach naszego państwa po II wojnie światowej.

Fałszywa logika symetrii

Trzeba uczciwie powiedzieć, że forma protestu Ewy Stankiewicz budzi kontrowersje. Ale nie z powodu wygłaszanych haseł, lecz formy, która rozminęła się z oczekiwaniami ludzi zgromadzonych na Krakowskim Przedmieściu w rocznicę katastrofy smoleńskiej.

Owszem, 10 kwietnia skończyła się żałoba i zaczął się czas gniewu. Ale nie każdy ze zgromadzonych wówczas ludzi jest gotowy i akceptuje rozwiązanie uliczne. Ten gniew wzbierał wiele lat, kiedy niszczono podstawy godnościowe prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Od 10 kwietnia przybiera zupełnie nowe rozmiary i ujawni się podczas najbliższych wyborów. I rządzący to widzą. Stąd ta masowa histeria i medialna nagonka.

Mimo tych zastrzeżeń, nie porównałbym protestu Ewy Stankiewicz do słów prof. Romana Kuźniara o Jarosławie Kaczyńskim smażącym się w piekle. Nie zgodziłbym się też z opinią, że „to dwie strony tego samego medalu: politycznej zajadłości, która uniemożliwia jasną ocenę sytuacji. " oraz że Stankiewicz domagając się Trybunału Stanu dla Donalda Tuska „stawia się poza granicami demokratycznego dyskursu".

Niektórzy komentatorzy zbyt mocno wczuwają się w rolę arbitra elegancji. Bo zestawienie wypowiedzi wpływowego urzędnika, za którym stoi autorytet państwa, który obraża w niewybrednych słowach szefa największej partii opozycyjnej i w tej samej wypowiedzi (o czym Szułdrzyński nie wspomniał) de facto zgadza się na rosyjską interpretację zbrodni katyńskiej, nie biorąc pod uwagę wiążącej go kwalifikacji prawnej śledztwa IPN w tej sprawie z hasłami i postulatami osamotnionej w swojej walce Ewy donikąd nie prowadzi.

Idąc tym tropem, należałoby wykluczyć z debaty publicznej autorów raportu Zespołu Ekspertów Niezależnych, a więc prof. Krzysztofa Rybińskiego, gen. Sławomira Petelickiego, dr. Przemysława Gułę (b. szefa Rządowego Centrum Antykryzysowego), gen. Waldemara Skrzypczaka czy Wojciecha Cejrowskiego, którzy niedawno publicznie dali wyraz podobnym poglądom. A wręcz formułowali identyczne wnioski i postulat postawienia premiera przed Trybunałem Stanu.

Zarówno Ewa Stankiewicz, jak i autorzy raportu mówią to, o czym w zaciszu swoich domów myślą miliony w tym kraju. I tego nie da się ani zakrzyczeć, ani zamilczeć, ani zdezawuować.

Autor jest publicystą portalu wPolityce.pl

pisał w „Rz"

Michał Szułdrzyński "Poza granicami debaty"

13 kwietnia 2011

Wystąpienie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w rocznicę katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu komentatorzy większości mediów stadnie uznali za „początek kampanii wyborczej", „podeptanie uczuć rodzin ofiar", „sianie nienawiści" i „zlekceważenie nawoływania Kościoła do skupienia i powagi„.

Wpływowy doradca ds. zagranicznych prezydenta Bronisława Komorowskiego prof. Roman Kuźniar objawił się nagle jako pert od spraw ostatecznych, przewidując, że Jarosław Kaczyński skończy w piekle.

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?