Wystąpienie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w rocznicę katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu komentatorzy większości mediów stadnie uznali za „początek kampanii wyborczej", „podeptanie uczuć rodzin ofiar", „sianie nienawiści" i „zlekceważenie nawoływania Kościoła do skupienia i powagi„.
Wpływowy doradca ds. zagranicznych prezydenta Bronisława Komorowskiego prof. Roman Kuźniar objawił się nagle jako pert od spraw ostatecznych, przewidując, że Jarosław Kaczyński skończy w piekle.
A prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny na łamach „Rzeczpospolitej" wyznał ni mniej ni więcej, że w przemówieniu Kaczyńskiego „dało się słyszeć ton totalitareksny". Dlaczego? Ano, dlatego, że prezes PiS zamiast słowa „społeczeństwo" używał słowa „naród", zamiast „cywilizacja" mówił „historia" i ośmielił się nie wspomnieć ani słowem o „tolerancji".
Do chóru krytyków dołączyła wdowa po Zbigniewie Herbercie, która w specjalnym oświadczeniu napisała: „W ostatnim czasie nasiliły się przypadki prób zawłaszczania dla doraźnych celów politycznych imienia Zbigniewa Herberta oraz pozostawionego przez niego wszystkim Polakom i światu duchowego przesłania, które zawarł w swojej twórczości. Twórczość mego męża, co zawsze podkreślał, jest wspólnym dobrem kultury narodowej. Prawo do jego twórczości jest równe dla wszystkich, ale też wszyscy winni zachować wobec niej równy szacunek. Szacunek ten wymaga całkowitego oddzielenia spuścizny poety od spraw polityki. "
Oświadczenie żony poety to reakcja na wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który w Sali Kongresowej cytując Herberta powiedział o tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, że „zostali zdradzeni o świcie". Protest Katarzyny Herbert stał się głównym tematem prorządowych mediów i jest wałkowany na wszystkie możliwe sposoby.