Artykuły prasowe oraz wypowiedzi niektórych polityków na temat Litwy (np. tekst Jarosława Kaczyńskiego „Bałtyckie Waterloo Tuska", „Rz", 27 kwietnia 2011 r.) wymagają przedstawienia prawdziwego stanu relacji polsko-litewskich. Fakt, ostatnio dalekich od ideału.
Na początek stwierdzenie tyleż banalne, co prawdziwe. Nie jest łatwo współżyć narodom, które mają wspólną historię. Ale w takim przypadku wielkość państwa i jego przywódców przejawia się m.in. w tym, że są w stanie wznieść się ponad historyczne zaszłości, pokonać złe wspomnienia i skupić się na współdziałaniu wszędzie tam, gdzie widzą polityczny sens i zwykły interes. Polsce, dzięki rozsądkowi kierujących polityką zagraniczną w minionych 20 latach, to się udało. Udało w stosunku do wszystkich demokratycznie rządzonych sąsiadów i państw naszego regionu, także bałtyckich, z którymi wiąże nas wiele wspólnych zadań na forum europejskim i wiele dwustronnych interesów.
Szczególne miejsce w tych relacjach zajmowała Litwa. Entuzjazm towarzyszący ogłoszeniu niepodległości przez naszego litewskiego sąsiada, podziw dla trudnego dochodzenia do suwerenności po latach okupacji sowieckiej przełożyły się na polskie wspieranie Litwy na arenie międzynarodowej wszędzie tam, gdzie było to możliwe i pożądane. Zawarty w 1994 r. traktat o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy dawał wszelkie podstawy do tego, aby stosunki między państwem litewskim a RP ułożyły się w przyjazny i rzeczowy sposób.
Późniejsza rzeczywistość okazała się jednak znacznie bardziej skomplikowana. Polska przez lata kierowała się w ich układaniu bardziej sentymentem niż interesem. Litwa zaś za główne zadanie postawiła sobie sprzyjanie grupom nacjonalistycznie nastawionych polityków, których działania w małym stopniu korespondowały z nastawieniem litewskiego społeczeństwa. Sentymentów po tamtej stronie brakowało. Może i słusznie, bo w polityce nie powinno ich być zbyt wiele. Czasem jednak brakowało również pragmatyzmu i poczucia wspólnego interesu.
Stawką w grze stała się niestety 240-tysięczna mniejszość polska w tym kraju, lojalna wobec swego litewskiego państwa, od stuleci tam zamieszkała. Jej jedynym niepokojącym władze litewskie grzechem była chęć utrzymania własnego języka, własnej kultury i tradycji. Traktat nie doczekał się nigdy po stronie litewskiej przepisów wykonawczych umożliwiających w nim zagwarantowanego pisania nazwisk w polskiej transkrypcji czy umieszczania w rejonach zamieszkanych przez polską mniejszość tablic z dwujęzycznymi napisami. Jednocześnie takie działania nie stanowiły żadnego problemu po stronie polskiej.