Piotr Zaremba o ustawie antyaborcyjnej

Wniesienie projektu ustawy całkiem zakazującego aborcji to zdarzenie niefortunne. Wyobrażam sobie, jak w kolejnej kadencji debata nad nim zmienia się w nowelizację ustawy z 1993 roku w drugą stronę. Wyczyszczona z konserwatystów PO ten postulat łyknie – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 19.07.2011 02:41

Piotr Zaremba o ustawie antyaborcyjnej

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Życie dla płodów, śmierć kobietom – to hasło przyniesione na feministyczną manifestację zachwyciło Agnieszkę Graff. Feministki nie poprzestają na protestach przeciwko obywatelskiemu projektowi zakazującemu całkowicie aborcji. Zamierzają też naciskać na posłów, którzy głosowali za jego skierowaniem do komisji. Zachęca się do pisania do nich listów (w szczególności do posłanek) i chce się ich demaskować przed opinią publiczną. W największej mierze dotyczy to 69 parlamentarzystów PO.

Umysł zamknięty

Tu środowiska proaborcyjne wyczuwają miękkie podbrzusze tradycjonalnej większości, która wyłaniała się przy okazji różnych głosowań w obecnym parlamencie. Bo Donald Tusk spycha swoją partię w lewo. Już dziś potrzebne mu są mainstreamowe media, aby mobilizować młodych ludzi na wybory przez pisowskie zagrożenie. W przyszłości może mu być potrzebna Unia Europejska, w której chce robić karierę.

 

Znika miraż partii wieloświatopoglądowej, przekonał się o tym młody konserwatywny poseł Platformy Jacek Żalek, który wezwał do głosowania za życiem na łamach „Rzeczpospolitej". Nie ma go na partyjnych listach. Innych też można rękami Tuska ukarać, choćby przesunięciem na dalsze miejsca.

Inną karą może być brak zaufania platformerskich wyborców przy okazji aktu głosowania. Tu prognozy są niejednoznaczne, ale przedstawienie tych ludzi jako fundamentalistów ma wywołać w wielu Polakach poczucie nieufności i zagrożenia. A elektorat PO jest różnorodny. Nic dziwnego, że „sześćdziesiątka dziewiątka" stała się tematem wielu tekstów – od kpinek satyryka Stanisława Tyma do jeremiad socjologa Jacka Kucharczyka, który żądał od Tuska, zbyt późno, zarządzenia dyscypliny w tej kwestii.

Trudno kwestionować zasadę informowania wyborców o tym, jak który poseł głosował. To sól demokracji, gwarancja, że decyzje nie będą podejmowane przypadkowo lub na ślepo. Zarazem taka histeria razi, kiedy mamy do czynienia z jedną z najdelikatniejszych kwestii związanych z ludzkim sumieniem. Podobnie jak pomysły wymuszania w tej sprawie czegokolwiek decyzjami liderów partii.

Rażący jest w szczególności język tej kampanii w kampanii. Symbolizowany hasłem „Życie dla płodów, śmierć kobietom". To język toporny, nacechowany niewrażliwością, nawet jeśli uzupełniany wyrazami solidarności z zagrożonymi kobietami. Można by zapytać tych, którzy go używają, dlaczego owe „płody" mają zagwarantowaną osobowość prawną. Można by dyskutować o tym, czy kopnięcie w brzuch ciężarnej to napaść tylko na nią. Jak to odbierają same kobiety, często zawierzające własnemu instynktowi? Można by pytać i dyskutować, tylko czy to ma sens? Mamy tu do czynienia z czymś, co Alan Bloom nazwał kiedyś „umysłem zamkniętym". Postępowcom też się taka przypadłość przytrafia.

Zamiast argumentów dostajemy sztuczki. Wystarczy kontrola nad językiem, zastąpienie słowa „dziecko" słowem „płód" i wszystko będzie w porządku. Żadnych dylematów. Trzeba też zapanować nad obrazem. Nieprzypadkowo unijne instytucje tak się zżymają na węgierską kampanię zmierzającą do zastąpienia aborcji adopcją. Pojawia się tam wizerunek „płodu", a w kluczowych momentach debaty lepiej, aby o nim nie pamiętano.

Wstęp do kontrataku

Co powiedziawszy, uznam jednak wniesienie obywatelskiego projektu ustawy za zdarzenie niefortunne. Skądinąd całkowicie oddolne – tym nie manipuluje ani wiecznie obecny w strachach naszej lewicy PiS, ani biskupi, którzy poparli inicjatywę już po fakcie. Ta spontaniczność jest atutem tego przedsięwzięcia. Jego organizatorzy naprawdę niczego nie chcą ugrać. Ale jest też jego słabością.

Nieprzypadkowo ani konserwatywne kierownictwo AWS, ani Jarosław Kaczyński, kiedy przewodził koalicji rządowej w latach 2005 – 2007, nie próbowali zrobić czegoś takiego. Nie wzywała też do tego kościelna hierarchia – bardziej liberalni biskupi wprost bronili „kompromisu" z roku 1993, ci tradycyjni – tematu unikali.

Polityczną szansą na podtrzymywanie jakiegokolwiek ustawodawstwa nastawionego na prawną ochronę, a nie tylko na deklaracje o walce ze społecznym złem, było bowiem przebranie go w strój kompromisu. On do pewnego stopnia miał miejsce, bo dla wielu katolików akceptacja jednego przypadku aborcji to dramat. Zarazem był formułą wygodną. To w imię jego względnej niekłopotliwości ten stan prawny podtrzymywało wielu pragmatyków typu obecnych liderów PO. Dziś to środowiska proaborcyjne mogą ogłosić, że nawet jeśli nigdy tego kompromisu nie uznawały, to został on zerwany nie przez nie. Naturalnie przesuwanie się PO w lewo i tak mogło go z czasem podważyć. Ale byłoby trudniej choćby znaleźć język uzasadniający taki zwrot.

Teraz wyobrażam sobie, jak w kolejnej kadencji dalsza debata nad nierozpatrzonym projektem obywatelskim gładko zmieni się w nowelizację ustawy z 1993 roku w drugą stronę. Wyczyszczona po części z konserwatystów, może sprzymierzona z lewicą, Platforma łyknie ten postulat. Możliwe, że przyozdobi go ornamentem kolejnego „kompromisu" – były poseł Unii Wolności Andrzej Wielowieyski, liberalny katolik, już go zaproponował w „Wysokich Obcasach". Decyzja kobiety ma być poprzedzona psychologiczną konsultacją, w teorii nastawioną na zniechęcenie. Tyle że to jest już nieco zamaskowana aborcja na życzenie.

Produkcja męczenników

Że taki scenariusz jest możliwy, wie każdy polityk. I Jarosław Gowin, i oskarżany o światopoglądowy fundamentalizm Jarosław Kaczyński. Ten ostatni nie tylko nie zgłosił podobnego projektu pod partyjnym szyldem w tej kadencji, ale w 2007 roku blokował Marka Jurka, gdy ten zamarzył o wpisaniu ochrony życia „od poczęcia do naturalnej śmierci" do konstytucji. Lider PiS kierował się nie tylko ogólnikową obawą przed otwarciem puszki Pandory. Także przed wrażeniem, że próbuje się zakazać aborcji całkowicie. Bo to prezent dla przeciwników jakiejkolwiek ochrony życia.

Przenosi się bowiem ciężar debaty na przypadki drastyczne – zagrożenia życia i zdrowia matki, ciąży z gwałtu czy konieczności urodzenia dziecka upośledzonego. Nareszcie te środowiska mają swoich męczenników (czy raczej męczenniczki). Magdalena Środa ma więc ze swego punktu widzenia rację, nie ukrywając satysfakcji. Rozmowa o prawie do ludzkiej wygody zostaje zmieniona w debatę nad tym, czy można przymuszać kogokolwiek do heroizmu.

A gdy dotyczy to na dokładkę nieletnich...

Naturalnie, rzecznicy tego projektu deklarują, że problem moralny jest dla nich tak istotny, że nie liczą się polityczne realia.

Skoro aborcja to zabójstwo, nie ma tu mowy o kompromisach. Z drugiej strony jednak, gdy przyczynią się do zniesienia jakiejkolwiek ochrony życia, popadną w konflikt z zaleceniem Stolicy Apostolskiej, aby wybierać w tej materii rozwiązania, które mają szansę zaistnieć i przetrwać. Tym kierowała się większość prawicy, łącznie z wieloma posłami ZChN, głosując w 1993 roku za całą ustawą po przyjęciu tak zwanej poprawki Puzyny ustanawiającej wyjątki.

Jest jeszcze pytanie merytoryczne: które rozwiązanie jest lepsze. Niechętnie o tym dyskutuję, mam wtedy poczucie wdzierania się w ludzkie sumienia. Ale nie da się tego uniknąć.

Żądanie heroizmu

Istotnie konsekwentne przyjęcie założenia, że aborcja to zamach na życie, powinno znosić wszelkie wyjątki. Zresztą jeśli potraktujemy usuwanie ciąży wyłącznie jako zło społeczne, możemy nieustannie przesuwać granice prawnej ochrony. Już nie zakaz, tylko doradzanie kobietom, wreszcie zaś sprowadzenie wszystkiego do polityki społecznej. Wraz z przesłaniem: jak bardzo chcecie, to jednak możecie.

Jednocześnie trudno się oprzeć wrażeniu, że zwolennicy bezwarunkowego zakazu też nie uwolnili się od sprzeczności. W 1993 roku nikt, łącznie z Janem Łopuszańskim głosującym przeciw ostatecznej wersji ustawy jako sankcjonującej aborcję, nie proponował w niej kar takich jak za zabójstwo. Wszyscy też przyjęli z ulgą pomysł, aby nie grozić karami kobietom, a jedynie lekarzom. Można było odnieść wrażenie, że aborcję traktuje się jednak jako specyficzny zamach na życie. Inny od morderstwa. Tę niekonsekwencję wykorzystywali od pierwszej chwili zwolennicy „wyboru kobiety".

Naturalnie i oni są uwikłani w sprzeczności, łącznie z tą podstawową: odczłowieczając poczęte dziecko określeniem „płód", w pewnych sytuacjach muszą go jednak traktować jak człowieka, aby nie popaść w kompletne barbarzyństwo. Mnie jednak niekonsekwencja strony proaborcyjnej nie napawa satysfakcją. Bo jest miarą szerszego wniosku: z jak skomplikowaną i bolesną materią mamy do czynienia.

Niektórzy twórcy aborcyjnego „kompromisu" z 1993 roku mówili wprost: zatrzymujemy się w momencie, gdy państwo musiałoby wymagać od kobiet postaw heroicznych. Pamiętam moją rozmowę z umiarkowanie konserwatywnym posłem w sejmowych kuluarach, który tak to właśnie przedstawiał. Czy państwo ma prawo wymagać heroizmu? Nie potrafię odpowiedzieć. Rozumiem dzisiejszy odruch posłów postawionych przed wyborem: głosujecie za lub przeciw pewnej liczbie dopuszczalnych aborcji. Głosują wówczas za życiem. Być może zachowałbym się tak samo. Ale jeśli dodać przywołane przeze mnie uwarunkowania polityczne, nie wzywałbym do marszu w tym kierunku.

Ustawa nieszczelna

Rzecznicy bezwzględnego zakazu mają jeszcze jeden argument, który też jest jednak często wykorzystywany przez rzeczników pełnej wolności. Oto tak zwane wyjątki są znakomitą drogą do tego, aby uczynić tę ustawę dodatkowo nieszczelną. Cóż powstrzyma lekarza, aby wystawić zaświadczenie o tym, że ciąża jest „niewskazana" dla zdrowia matki, choć powód będzie wydumany? Tak było w krajach do niedawna ograniczających ciążę, jak Hiszpania, i zapewne również w Polsce.

Tylko że tu napotykamy kolejny kłopot. Najwyraźniej może nieplanowanym od początku elementem niepisanego kompromisu z 1993 roku stała się też nieszczelność nowego prawa. „Newsweek" się nie myli, pokazując rozległość aborcyjnego, prawie jawnego „podziemia". Choć pokazuje go w złej wierze: wnioskiem nie jest wezwanie do egzekucji prawa, lecz wykazanie jego bezsensu. Gdy pod rządami AWS prokuratura podjęła naloty na aborcyjne kliniki, została zakrzyczana przez prasę. Więcej nie próbowała.

Czy to jest przesądzający dowód przeciw obecnej ustawie? Prawo odgrywa także rolę normotwórczą, pokazuje, co jest społecznie dopuszczalne, a co nie jest. Z wielu sondaży wynika, że nastawienie Polaków do aborcji zmieniało się od początku lat 90. w kierunku większego poszanowania życia. Ale węzła gordyjskiego paradoksów łatwo nie przetniemy.

Na pytanie bowiem, co począć z małodusznością znacznej części społeczeństwa, trudno jest udzielić jednej sensownej odpowiedzi. Tym bardziej potrzebna jest roztropność. Przy ogromnych pokładach dobrej woli akurat roztropności autorom społecznego projektu zabrakło.

Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń