Demokracja fasadowa w Polsce?

W Polsce realny jest scenariusz wytworzenia się systemu partii dominującej. To zaś wpływałoby na jakość demokracji, zwłaszcza w zakresie tak fundamentalnych jej czynników jak np. równość polityczna – ostrzega politolog

Aktualizacja: 17.08.2011 09:50 Publikacja: 16.08.2011 19:39

Rafał Chwedoruk

Rafał Chwedoruk

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

W dyskusji publicznej pojawiły się ostatnio opinie wskazujące na realność zagrożenia demokracji w Polsce po najbliższych wyborach i ewentualnym utrwaleniu się władzy Platformy Obywatelskiej. Wydają się one być daleko idącą przesadą. Trudno sobie bowiem wyobrazić po polskich doświadczeniach XX wieku jakąkolwiek partię czy polityka, którzy odważyliby się zakwestionować idee i normy demokracji. A jednak dyskusja, choćby o jakości demokracji w naszym kraju, jest potrzebna.

Polska nie stanie się w wyniku jednych wyborów kopią putinowskiej Rosji. Można się jednak zastanawiać, czy w ciągu kilku kadencji nie mogłaby wkroczyć na drogę podobną do Włoch Silvia Berlusconiego. Nie w sensie degrengolady obyczajowej polityków, ale zmian w systemie politycznym. Pod tym względem najbliższe wybory mogą odegrać istotną rolę. W Polsce realny jest scenariusz wytworzenia się systemu partii dominującej. Taki system cechowałaby trwała nierównowaga. W rezultacie zaczęłyby się zapewne pojawiać elementy oligarchizacji życia społecznego. Stan taki zaś wpływałby na jakość demokracji, zwłaszcza w zakresie tak fundamentalnych jej czynników jak np. równość polityczna.

Beneficjenci zmian

Należy tu zwrócić uwagę na szerszy kontekst społeczny. Ponaddwudziestoletni okres reform gospodarczych stworzył (w naturalny sposób w gospodarce rynkowej) beneficjentów przemian. Nie ulega wątpliwości, że istnieje coś takiego jak dążenie wygranych w rynkowej transformacji do petryfikacji struktury społecznej, w tym zabezpieczenia uprzywilejowanych pozycji swoim następcom. Swego rodzaju symbolem klasy średniej w Polsce stały się zamknięte, strzeżone osiedla w najbogatszych miastach.

W pierwszej dekadzie reform, przy wszystkich jej wadach, drogi awansu społecznego były dość szeroko otwarte. W ostatnich latach nierówności społeczne

narastały. Zaufanie, jakie warstwy beneficjentów transformacji oraz ci, którzy aspirują do uczestnictwa w nich, powierzyli partii przedstawiającej się jako siła gwarantująca stabilizację nie jest więc przypadkowe. Jeśli bowiem rządzący obecnie politycy zapowiadali reformy, to korzystne raczej dla zamożniejszej części obywateli (np. podatek liniowy).

Fenomen wysokiego i stałego poparcia dla PO wynika m.in. ze skupienia się większości grup społecznych zadowolonych z przemian gospodarczych wokół tej partii. Jest to powtórzeniem a rebours fenomenu szwedzkiej socjaldemokracji zawdzięczającej parudziesięcioletnie rządy koncentracji klasy robotniczej wokół niej, przy jednoczesnym podziale socjopolitycznym pozostałych warstw społecznych na kilka orientacji.

Rządzącym wolno więcej

W przypadku zdecydowanego zwycięstwa PO w najbliższych wyborach, zwłaszcza takiego, które otworzyłoby drogę do zmiany konstytucji, będziemy mieli do czynienia z nową sytuacją w polskim systemie politycznym. Nie chodzi tu jednak tylko o pionierski po 1989 roku w Polsce fenomen reelekcji, ale o to, iż po raz pierwszy utrwalona zostanie władza ugrupowania wspieranego bądź co najmniej życzliwie tolerowanego przez zdecydowaną większość elit społecznych, w tym środowisk opiniotwórczych, wielkiego biznesu, wielu hierarchów Kościoła.

To zaś osłabi mechanizmy kontroli społecznej, które, jak pokazują doświadczenia ostatnich lat i zjawiska typu afery hazardowej czy wałbrzyskiej, nie są po 2007 roku tak rygorystyczne jak wcześniej. Rządy SLD po zwycięstwie w 2001 roku i PiS po sukcesie w 2005 roku od samego początku były pod silną presją i – często aprioryczną – krytyką zdecydowanej większości mediów. Spotkały się z dystansem i narastającą niechęcią przeważającej części elit. Podlegały silnej kontroli i wszelkie ich niedostatki były od razu przedstawiane opinii publicznej.

Powstaje pytanie, czy nowa sytuacja w 2011 roku nie stworzy niebezpiecznego dla sprawności państwa i społeczeństwa obywatelskiego stanu, w którym rządzącym po prostu wolno więcej niż opozycji. Obecny we współczesnych Włoszech splot interesów i poglądów ludzi ze świata polityki, biznesu, większości mediów powodują, iż rządzący krajem polityk jest w zasadzie bezkarny (choć nie sposób byłoby na szczęście porównywać obyczajowości polskich polityków do premiera Włoch).

Mechanizm klientelistyczny

Nieuchronne problemy budżetowe Polski także osłabią siłę opozycji. Ograniczone zasoby, skoncentrowane zarówno na poziomie państwa, jak i najważniejszych samorządów w rękach jednej formacji, zwiększą realną władzę aktualnie rządzących, zwłaszcza wobec wysokiego bezrobocia i narastających obaw socjalnych wielu grup społecznych. To wraz z perspektywą wieloletnich rządów tej samej partii stworzy przestrzeń dla społecznego konformizmu i zarazem pogłębi niebezpieczeństwo stworzenia typowego dla ubogich państw mechanizmu klientelistycznego, pozwalającego na nieustanną reelekcję aktualnie rządzących.

Pełnia władzy dla faktycznie jednego ugrupowania na wszystkich najważniejszych szczeblach, w tym sejmikach wojewódzkich i w największych miastach, nolens volens może prowadzić do sytuacji, w której faktyczne ośrodki decyzyjne znajdą się w formalnych i nieformalnych gremiach partyjnych, które łatwo mogą spleść się z prywatnym biznesem.

Dysponująca bardzo ograniczonym dostępem do mediów, pozbawiona jakiejkolwiek realnej władzy opozycja, stanie się bezsilnym recenzentem poczynań rządzących. Żadna licząca się grupa społeczna nie będzie, przy najlepszych chęciach, zainteresowana kontaktami i pośrednictwem w realizacji swych interesów z opozycją, niedysponującą ani wpływem na decyzje rządzących, ani chociażby możliwością nagłośnienia problemu. Pamiętać też należy o słabym zakorzenieniu społecznym nawet największych polskich partii politycznych, braku organizacji obywatelskich towarzyszących partiom, pozwalającym im w różnorodny sposób oddziaływać na życie społeczne.

Metoda paniki moralnej

Najlepszym gwarantem jakości demokracji i podmiotowości opozycji wydaje się być postawa samych rządzących, ich zdolność do samoograniczenia się. Przy wszystkich swoich wadach rządy SLD okazały się do tego zdolne, choćby przez odwołanie premiera pod naciskiem większości opinii publicznej czy poprzez przyzwolenie na rozliczenie kilku afer. Prawo i Sprawiedliwość podczas sprawowania władzy zgodziło się w środku kadencji parlamentu na wcześniejsze wybory.

Tymczasem w końcowym okresie kadencji Platformy Obywatelskiej doszło do wydarzeń, które niekoniecznie przemawiają za tezą o jej zdolności do samoograniczania się. Drastycznie obniżono subwencje dla partii politycznych, co uderzyło przede wszystkim w opozycję. Usiłowano też istotnie zmieniać prawo wyborcze w ostatnich miesiącach przed wyborami. Zdumiewającym było przejście jednego z polityków z kręgu SLD do PO, nie tylko z powodu typowej dla polskiej polityki bezideowości takiej wolty, ale głównie ze względu na fakt, iż jeszcze kilka miesięcy temu polityk ten był śledczym w komisji badającej ewentualną aferę w kręgach partii rządzącej i jej zaplecza.

Postponując zajadłość sporów między politykami, obserwatorzy polskiej polityki nie zauważają innych niebezpieczeństw wynikających z tabloidyzacji polityki. Rządzący niejednokrotnie już sięgnęli po metodę tzw. paniki moralnej.

W nagły sposób przedstawiano opinii publicznej nowe, jakoby niebywale niebezpieczne dla wszystkich zagrożenia. Stygmatyzowano osoby uznane za winne, widzowie i czytelnicy epatowani byli obrazami autentycznych bądź domniemanych złoczyńców wyprowadzanych w kajdankach, po czym rządzący politycy przedstawiali się opinii publicznej jako zdeterminowani i bezwzględni niszczyciele zła. Przykładami takich zdarzeń stały się medialne ofensywy w sprawie dopalaczy, potem przeciw kibicom, niezbyt zresztą ceniącym sobie obecny rząd (warto dodać, iż niektóre z przepisów służących w Wielkiej Brytanii do walki z chuligaństwem zostały potem zastosowane w walce politycznej). Z surowością władzy zetknęły się w ostatnim czasie bardzo różne środowiska, na co dzień raczej odległe od siebie, od antyfaszystów po autora strony krytykującej prezydenta Rzeczypospolitej.

Towarzyszą temu niezrozumiałe w demokratycznym państwie wezwania do ograniczenia krytyki władz w okresie prezydencji europejskiej, a więc de facto także i podczas kampanii wyborczej.

Rozbijanie opozycji od wewnątrz

Zdumienie budzą statystyki dotyczące ilości podsłuchów instalowanych przez różne agendy państwowe. Sytuacja, w której, w dobie oszczędności, w dość stabilnej społecznie Polsce, zakupuje się nowoczesne technologie (tzw. system LARD) służące do tłumienia manifestacji ulicznych, tworzy specyficzną osnowę kampanii wyborczej.

Słabo wiąże się to z obrazem idyllicznej i bezpiecznej zielonej wyspy w centrum Europy. Wizja tzw. reformy finansów publicznych, czyli gwałtownego cięcia wydatków budżetowych, w oczywisty sposób może wywołać w Polsce niezadowolenie społeczne. Powstaje zatem pytanie o związek między taką perspektywą a powyższymi zjawiskami, o to, jak różne organizacje społeczeństwa obywatelskiego, choćby związki zawodowe, będą mogły bronić swych racji w konfrontacji ze słabo kontrolowaną władzą, dysponującą propagandowym orężem pozwalającym na stygmatyzowanie każdego oponenta.

Warto także zauważyć, iż po ostatnich wyborach prezydenckich, które obok zwycięstwa Bronisława Komorowskiego przyniosły umocnienie się albo co najmniej zachowanie dotychczasowych pozycji przez PiS i SLD, podjęte zostały różnego rodzaju próby rozbicia formacji opozycyjnych od wewnątrz. Co raczej rzadko spotykane w krajach o ustabilizowanej demokracji, niedawni czołowi politycy opozycji znaleźli się w krótkim czasie po zerwaniu z macierzystymi ugrupowaniami na listach wyborczych formacji rządzącej (Joanna Kluzik-Rostkowska z jednej strony, a Bartosz Arłukowicz z drugiej). Warto dodać, iż systemy partii dominującej, z reguły, tak w świecie zachodnim, jak i np. w Rosji tworzone były wokół partii centrowej przedstawiającej się jako obrońca przed prawicowymi czy lewicowymi skrajnościami.

Także sytuacja w świecie mediów przynosi nowe zjawiska. Media wszędzie w świecie balansują pomiędzy wymogami obiektywizmu a własnymi sympatiami i interesami. Łatwo wskazać w każdym demokratycznym kraju media – tak prywatne, jak publiczne – sprzyjające poszczególnym partiom. W obecnej Polsce coraz trudniej znaleźć jest jednak znaczące media, o których można powiedzieć, iż pozostają bliższe którejś z partii opozycyjnych aniżeli rządzącym, choć poparcie i dla prawicowej i dla lewicowej opozycji liczone jest w milionach głosów.

Antypartyjna demagogia

Po wyborach 2011 roku paradoksalnie rządzącym sprzyjać mogą także antypartyjne nastroje dużej części społeczeństwa i niemal całego establishmentu. Demokratyczna Polska ze swoim stabilizującym się wreszcie po 20 latach systemem partyjnym stała się miejscem uprawiania antypartyjnej demagogii, zapewne nieświadomie kopiującej autorytarne treści lat międzywojnia, gdzie walka z tzw. partyjnictwem (w tym z proporcjonalnym prawem wyborczym) była normą, przynosząc fatalne dla demokracji skutki.

Dalsze ograniczenie realnych możliwości oddziaływania na opinię publiczną przez partie opozycyjne łatwo można wpisać w antypartyjną nagonkę. Nie będzie problemem stygmatyzacja „uprawiającej politykę" opozycji, krytykującej dokonywane przez rząd reformy, przedstawiane jako bezalternatywne. Sami rządzący, jako partia władzy, na pozór zatracać będą cechy klasycznej partii politycznej, m.in. poprzez dalszą kooptację „niezależnych" polityków związanych wcześniej z opozycją.

Perspektywa tak pożądanych przez wiele wpływowych środowisk jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu oznaczałaby paraliż partii opozycyjnych, a także PSL. Przy trwałej dominacji jednej orientacji, możliwości kreślenia granic okręgów wyborczych przez większość parlamentarną, przewadze materialnej partii rządzącej, uwzględniając klasyczną teorię zakładającą tendencję dwupartyjności po wprowadzeniu JOW-ów, taka reforma de facto likwidowałyby SLD i PSL. Prawo i Sprawiedliwość natomiast stałoby się wieczną opozycją, swoistą regionalną reprezentacją części tradycyjnie konserwatywnych okręgów wyborczych.

Aprobata demokracji przez czołowych polityków w Polsce nie budzi wątpliwości. Tym niemniej dziwić może ujawniona w latach 90. wśród części aktywnych do dziś polityków tendencja wybielania np. reżimów Franco i Pinocheta, którzy doszli do władzy, likwidując demokrację. Warto zauważyć, iż wbrew obiegowej opinii społeczną podstawą antydemokratycznych, autorytarnych i totalitarnych rządów oraz faszystowskich i nazistowskich ruchów były zaniepokojone o swoją przyszłość warstwy średnie.

Zachowajmy przezorność

Istnieje w politologii pojęcie demokracji fasadowej, przypisywane państwom spełniającym formalne kryteria demokracji politycznej. Wymieniano tu choćby powojenne Włochy zdominowane przez Chrześcijańskich Demokratów, analogiczny okres w historii rządów partii Liberalno-Demokratycznej w Japonii, Meksyk i Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną. Część badaczy twierdzi, iż przykładem tego zjawiska są także Indie, gdzie demokratycznemu parlamentaryzmowi towarzyszy np. system kastowy.

Do zachowania przezorności w tej materii skłania fakt, iż Polska spełnia standardowe warunki historyczne dla powstania w przyszłości takiego systemu – demokracja ma niedługi żywot, mieliśmy historyczne precedensy pozorowanej demokracji (lata 30.), polskie społeczeństwo cechują pogłębiające się nierówności społeczne. Na szczęście droga do takiego modelu zawsze była długa. Polska w wyniku jednych wyborów nie uczyni swej demokracji fasadową, ale lepiej dostrzegać przesłanki przyszłych zagrożeń w ich początkowym stanie.

Gwarantem minimalnej jakości demokracji i chwiejnej, ale jednak równowagi w systemie partyjnym, są: pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze do Sejmu (gwarantujące odzwierciedlenie różnorodności poglądów i interesów w społeczeństwie), pluralizm mediów (w tym zwłaszcza publicznych), wolność słowa, swoboda działania różnych organizacji obywatelskich i zwoływania manifestacji. Ograniczenia któregokolwiek z nich powinny być dla opinii publicznej, w szczególności zaś dla opozycji, sygnałem alarmowym.

Autor jest politologiem z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego

W dyskusji publicznej pojawiły się ostatnio opinie wskazujące na realność zagrożenia demokracji w Polsce po najbliższych wyborach i ewentualnym utrwaleniu się władzy Platformy Obywatelskiej. Wydają się one być daleko idącą przesadą. Trudno sobie bowiem wyobrazić po polskich doświadczeniach XX wieku jakąkolwiek partię czy polityka, którzy odważyliby się zakwestionować idee i normy demokracji. A jednak dyskusja, choćby o jakości demokracji w naszym kraju, jest potrzebna.

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Kto nie z nami, ten z Putinem? Radosław Sikorski sięga po populizm i demagogię
Opinie polityczno - społeczne
Jarosław Kuisz: Polacy, czyli perfekcyjni narodowi egoiści. Co nas obchodzi Izrael, Palestyna i Ukraina?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Kultura walutą niepodległości, czyli lament pożegnalny dla ministra Sienkiewicza
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: W sprawie migracji liberałowie i chadecy w UE mówią głosem populistów
analizy
Tysiące Białorusinów uciekły do Polski. To prawdziwa klęska wizerunkowa