Rok po batalii prezydenckiej, która odbywała się w cieniu katastrofy smoleńskiej, i cztery lata po kampanii 2007 roku, temperatura obecnego pojedynku wyborczego w niczym nie przypomina tamtych emocji.
Sześć lat politycznej wojny między PO a PiS wymęczyło obie strony. PiS, spychane do narożnika i przedstawiane jako partia nienawiści, w kolejnej już kampanii stara się zachowywać powściągliwie. A to musi ograniczać dynamizm przekazu. Politycy tej partii nie zdecydowali się dotąd na zbyt wyraźne nawiązywanie do katastrofy smoleńskiej, choć PiS zaprosiło na listy wiele osób, które straciły w tragedii bliskich.
Ale należy też zauważyć, że elektorat PiS – w porównaniu z wyborcami innych partii – ma największe zaufanie do taktyki, jaką podejmuje Jarosław Kaczyński. Zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości akceptują więc ten lżejszy ton, gdyż wierzą w rozwagę i pryncypialność prezesa, choć przez to kampania jest bledsza. Brakuje w niej błyskotliwości Adama Bielana. Sztywny i poprawny Tomasz Poręba nie ma wdzięku wodzireja wyborczego Michała Kamińskiego. Dziś PiS ma twarz Jarosława Kaczyńskiego i nikogo więcej. To największa siła tej partii, ale i jej największe ograniczenie.
O ile PiS wyciszyło przekaz, by uciec od przyklejonej mu gęby awanturnika i podpalacza Polski, o tyle Platforma prowadzi dość bladą kampanię, bo nie ma nowych pomysłów. PO idzie do wyborów bez chwytliwego hasła. W 2007 roku Donald Tusk, wykorzystując antypisowską histerię medialną, zmobilizował młody elektorat do walki z IV RP i rzucił hasła "nowej Irlandii", a potem "zielonej wyspy". Oba brzmiały zachęcająco. "Polska w budowie" brzmi zaś drętwo – jak niegdysiejsze slogany Unii Wolności.
Już nie działa tak samo jak kiedyś taktyka demonizowania PiS. Komisjom sejmowym nie udało się przekonująco wykazać nacisków na prokuraturę z czasów rządów Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości. A unikanie przez Jarosława Kaczyńskiego mocnego słownictwa wyraźnie polityków PO dezorientuje. Donald Tusk nie ma więc innego wyjścia. Musi oburzać się na wypowiedzi PiS- -owskiego zagończyka Adama Hofmana czy określać debatę w sztabie PiS jako "przesłuchania w partyjnych kazamatach". Przypomina to trochę strzelanie z armaty do wróbla i niespecjalnie odbudowuje atmosferę walki o demokrację sprzed czterech lat.