Czy sztuka powinna mieć wyznaczone granice, których nie wolno przekraczać? Ja ich nigdy nie wyznaczam. Jeżeli pewnych rzeczy nie robię, to nie dlatego, że takie są granice sztuki, tylko dlatego, że takie są moje granice. Po prostu ja nie chcę robić pewnych rzeczy. A inne znowu rzeczy chcę robić, chociaż ktoś mógłby je uznać za przekraczanie granic.
Książka jest celem nadrzędnym
Gdyby prywatna rozmowa z bliskim przyjacielem pasowała mi do książki, bez wahania bym ją w niej umieścił, bo książka jest celem nadrzędnym albo przynajmniej równorzędnym w stosunku do innych spraw.
Podam przykład z mojej najnowszej powieści "Miasto Ł", która ukaże się w przyszłym roku. To historia pewnej łódzkiej kamienicy, w której dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Najpierw władze zaczynają robić dziwne rzeczy z ludźmi, a później dziwne rzeczy zaczynają się dziać same. Jest to opowieść o pogardzie, o wykluczeniu, ale też o wielkiej miłości – i jest to moja kolejna próba spotkania z Bogiem. W "Mieście Ł" umieściłem wiele wątków biograficznych, mam na myśli relacje z moją żoną Hanną i z jej synem Martynem.
Oczywiście dałem tę książkę żonie do przeczytania – spodobała się jej. Nie wiem, jak bym postąpił, gdyby Hania miała jakieś obiekcje, pewnie próbowalibyśmy osiągnąć kompromis, może bym z czegoś zrezygnował. Ale powtarzam: zrobiłbym tak nie dlatego, że w sztuce powinny być jakieś granice, tylko dlatego, że ja czasem pewnych rzeczy robić nie chcę. Uważam, że sztuka powinna być taką dziedziną, w której nie ma żadnych granic.
Sztuka ma prawo obrażać
Coraz więcej młodych ludzi zwołuje się przez portale internetowe, by zrobić coś wspólnie. Takie akcje można nazwać sztuką, o ile nikogo nie krzywdzą. Dopóki happening w symboliczny sposób coś nam pokazuje, to można go nazwać sztuką. Tego typu działania przestają być sztuką, gdy wykraczają poza symbol, np. jeżeli ktoś kogoś zabije i powie, że zrobił to dla sztuki, wtedy to nie jest sztuka. Gdyby to zabójstwo odegrał w spektaklu albo opisał, albo namalował, wtedy to mogłaby być sztuka.