Potem ksiądz Boniecki poświęcił sprawie Nergala spory felieton na łamach krakowskiego tygodnika, trochę inaczej rozkładając akcenty. Tym razem były generał marianów skupił się na dowodzeniu, że "jeśli ten rozrywkowy satanizm zagraża wierze, to dlatego, że wiarę (w Boga – przyp. aut.) obraca w pusty żart". I dalej: "Diabeł bywa raz uprzejmy, innym razem agresywny. Ale żeby pojawiał się w diabolicznej dekoracji, dymie i akompaniamencie metalu? Nie słyszałem".
Zauważmy, ksiądz Boniecki przybrał dla odmiany ton katolickiego estety i erudyty, którego śmieszą satanistyczne pozy. Co smutne i zabawne jednocześnie – postawa taka wynika jedynie z przekonania, że prawdziwy satanista to ktoś, kto studiuje z erudycyjnym zacięciem księgi typu "Biblia szatana" Antona Szandora la Veya czy okultystyczne traktaty.
Tymczasem problem oddziaływania satanizmu na młodych wcale na tym nie polega. Satanistyczne hasła, mimo prostactwa, uwodzą, prowadząc często do bardzo złych rzeczy. Niektórzy rodzice nastolatków mogliby zapewne wiele opowiedzieć, jak ich synowie poprzez black-metalowy rock wchodzili w krąg fascynacji satanizmem. Wielu młodych ludzi, małpując swych satanistycznych idoli, w najlepszym wypadku profanowało cmentarze, a w najgorszym – ocierało się o zbrodnie. Tak jak w słynnym morderstwie w Rudzie Śląskiej w 1999 roku.
Przeciwko tej argumentacji zaprotestował więc bp Mering. Po ogłoszeniu jego listu otwartego ksiądz Boniecki wydał oświadczenie, w którym – zdawałoby się – uznaje szkodliwość obecności Nergala w TVP, choć stwierdza, iż nie jest roztropne protestowanie przeciwko temu w takiej formie.
Ale po tym oświadczeniu nastąpił kolejny zygzak. W wywiadzie dla KAI z 29 września ksiądz Boniecki stwierdził: "Oczerniając Darskiego, należy wziąć pod uwagę całość osoby. Był on ciężko chory, po czym zainicjował akcję zdobywania szpiku dla chorych, wyznał, że kiedy zobaczył dobroć, którą go otoczono w czasie choroby, płakał ze wzruszenia" – argumentował. I dalej: "Tymczasem my zrobiliśmy z niego potwora i satanistę. W moich wypowiedziach, a potem w tekście na stronie internetowej "Tygodnika Powszechnego" próbowałem to doprowadzić do równowagi, jak widać z efektem nie najlepszym – stwierdził. – Rozumiem, że można być przeciw tej obecności w telewizji publicznej, że jest jakaś niestosowność w zatrudnieniu go w publicznym medium, ale została ona wyolbrzymiona przez protesty".
Miłosierdzie czy naiwność
Cóż, argument, że protesty przeciwko obecności w przestrzeni publicznej ludzi i dzieł związanych z antykatolickim zacietrzewieniem tylko zwiększają popularność, pojawia się zawsze. Tak było z filmem "Ksiądz" czy akcją przeciwko "dziełom" Doroty Nieznalskiej (tej od wieszania genitaliów na krzyżu). W myśl tej logiki jakiekolwiek protesty nie mają sensu, bo wtedy popularność bluźnierstw w mediach się zwiększa. Sęk w tym, że jeżeli protestów nie ma, liczba przekroczeń wcale nie maleje. Przeciwnie.