Świętość spokoju

Czy ksiądz Boniecki zamierza czekać, aż Nergal na jakimś kolejnym koncercie porąbie krucyfiks siekierą? Albo sprofanuje hostię? – pyta publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 02.10.2011 19:58

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Spór na temat obecności Nergala w TVP między biskupem włocławskim Wiesławem Meringiem a księdzem Adamem Bonieckim jest niezwykle istotny. Pokazuje bowiem, jak trudno katolickiej opinii publicznej protestować przeciwko sytuacjom granicznym, określającym pozycję katolików w społeczeństwie.

Historia zawsze wygląda podobnie. Ktoś dokonuje prowokacji, obrażając religię, najczęściej katolicką. Potem tłumaczy, że to wyraz jego artystycznej ekspresji. Odzywają się mizerne protesty. Ale odzywają się też księża liberałowie, którzy dla zasady – albo z przekory – negują sens protestu lub sprowadzają go do groteski. Liberalne media nadają tym głosom nieporównywalnie większą wagę niż opiniom katolików tradycyjnych. Dochodzi albo do zrównoważenia przeciwstawnych sądów, albo zwyciężają głosy negujące potrzebę protestu przeciwko bluźnierstwom.

Dotąd biskupi unikali otwartych polemik z "księżmi salonowymi". Tym razem stało się inaczej, pewnie dlatego, że sprawa jest drastyczniejsza – ksiądz katolicki zdystansował się wobec protestów przeciwko awanturnikowi znieważającemu Biblię.

Zygzaki księdza

A w sprawie Nergala ksiądz Boniecki pobił wszelkie rekordy. Zaczęło się od wystąpienia redaktora seniora "Tygodnika Powszechnego" w TVN 24, gdzie postawił tezę, że protest przeciwko obecności Nergala w TVP sprawia wrażenie akcji politycznej przeciwko prezesowi TVP Juliuszowi Braunowi. – No, a poza tym – dodał – dzięki temu Nergal zyskuje niepotrzebną reklamę.

Skomentuj tekst
Piotra Semki

Potem ksiądz Boniecki poświęcił sprawie Nergala spory felieton na łamach krakowskiego tygodnika, trochę inaczej rozkładając akcenty. Tym razem były generał marianów skupił się na dowodzeniu, że "jeśli ten rozrywkowy satanizm zagraża wierze, to dlatego, że wiarę (w Boga – przyp. aut.) obraca w pusty żart". I dalej: "Diabeł bywa raz uprzejmy, innym razem agresywny. Ale żeby pojawiał się w diabolicznej dekoracji, dymie i akompaniamencie metalu? Nie słyszałem".

Zauważmy, ksiądz Boniecki przybrał dla odmiany ton katolickiego estety i erudyty, którego śmieszą satanistyczne pozy. Co smutne i zabawne jednocześnie – postawa taka wynika jedynie z przekonania, że prawdziwy satanista to ktoś, kto studiuje z erudycyjnym zacięciem księgi typu "Biblia szatana" Antona Szandora la Veya czy okultystyczne traktaty.

Tymczasem problem oddziaływania satanizmu na młodych wcale na tym nie polega. Satanistyczne hasła, mimo prostactwa, uwodzą, prowadząc często do bardzo złych rzeczy. Niektórzy rodzice nastolatków mogliby zapewne wiele opowiedzieć, jak ich synowie poprzez black-metalowy rock wchodzili w krąg fascynacji satanizmem. Wielu młodych ludzi, małpując swych satanistycznych idoli, w najlepszym wypadku profanowało cmentarze, a w najgorszym – ocierało się o zbrodnie. Tak jak w słynnym morderstwie w Rudzie Śląskiej w 1999 roku.

Przeciwko tej argumentacji zaprotestował więc bp Mering. Po ogłoszeniu jego listu otwartego ksiądz Boniecki wydał oświadczenie, w którym – zdawałoby się – uznaje szkodliwość obecności Nergala w TVP, choć stwierdza, iż nie jest roztropne protestowanie przeciwko temu w takiej formie.

Ale po tym oświadczeniu nastąpił kolejny zygzak. W wywiadzie dla KAI z 29 września ksiądz Boniecki stwierdził: "Oczerniając Darskiego, należy wziąć pod uwagę całość osoby. Był on ciężko chory, po czym zainicjował akcję zdobywania szpiku dla chorych, wyznał, że kiedy zobaczył dobroć, którą go otoczono w czasie choroby, płakał ze wzruszenia" – argumentował. I dalej: "Tymczasem my zrobiliśmy z niego potwora i satanistę. W moich wypowiedziach, a potem w tekście na stronie internetowej "Tygodnika Powszechnego" próbowałem to doprowadzić do równowagi, jak widać z efektem nie najlepszym – stwierdził. – Rozumiem, że można być przeciw tej obecności w telewizji publicznej, że jest jakaś niestosowność w zatrudnieniu go w publicznym medium, ale została ona wyolbrzymiona przez protesty".

Miłosierdzie czy naiwność

Cóż, argument, że protesty przeciwko obecności w przestrzeni publicznej ludzi i dzieł związanych z antykatolickim zacietrzewieniem tylko zwiększają popularność, pojawia się zawsze. Tak było z filmem "Ksiądz" czy akcją przeciwko "dziełom" Doroty Nieznalskiej (tej od wieszania genitaliów na krzyżu). W myśl tej logiki jakiekolwiek protesty nie mają sensu, bo wtedy popularność bluźnierstw w mediach się zwiększa. Sęk w tym, że jeżeli protestów nie ma, liczba przekroczeń wcale nie maleje. Przeciwnie.

Czy Nergal wskutek choroby stał się innym człowiekiem? Nic na to nie wskazuje. Nie jest znana żadna jego wypowiedź, w której uznawałby, że jego wcześniejsze wyskoki – np. zniszczenie Biblii – były czymś głupim.

Z wywiadu, którego Nergal udzielił tygodnikowi "Newsweek", wyłania się raczej człowiek, który doskonale rozgrywa swoją dwuznaczną rolę, by zdobyć jak największą popularność. Doskonale było to widać choćby w trakcie transmisji kolejnych edycji programu "Voice of Poland", gdy pozwalał sobie na satanistyczne gesty. Nergal świetnie się więc bawi i tylko ksiądz Boniecki próbuje dopatrzyć się w nim jakiejś przemiany. W trakcie rozmowy w "Newsweeku" Nergal komplementował zresztą wydział kościelny SB, czego ksiądz Boniecki najwyraźniej nie wie lub nie chce wiedzieć. Można chyba wymagać od księdza, aby umiał odróżnić chrześcijańskie miłosierdzie od zwyczajnej naiwności. Chyba że nie ma się ochoty iść pod prąd popkulturowych trendów. Wtedy mamy do czynienia z naiwnością bardzo wygodną.

Ksiądz Boniecki uważa, że spór między nim a biskupem włocławskim jest absurdalny. "To nie jest wojna między księdzem Bonieckim a biskupem Meringiem – zapewnia. – Wrażenie wojny wywołały media. Dlatego powiesiłem na swej stronie internetowej moje wyjaśnienie, żeby nie przypisywano mi tego, czego nie powiedziałem, żeby było jasne, co twierdzę. Prawdziwy problem tkwi w pytaniu, jak rozmawiać ze światem, który nas nie lubi. Nie ma gotowych odpowiedzi. Czy reakcja na chamską prowokację, taką jak darcie Biblii (...), jest uzasadniona".

Można wyczytać w tym sugestię, że protest jest niewspółmierny do realnego zagrożenia, że tylko nadgorliwcy chcą widzieć satanistę w pozerze. Czy podarcie Biblii nie jest więc czymś poważnym? To kiedy katolicka opinia ma protestować? Czy trzeba czekać, aż Nergal na jakimś kolejnym koncercie porąbie krucyfiks siekierą? Albo sprofanuje hostię?

Biorąc to wszystko pod uwagę, mogłoby się wydawać, że sprzeciw wobec czynienia z takiego człowieka wzoru dla młodych będzie czymś – przynajmniej wśród duchownych – oczywistym. Bo jasne jest, że dzięki telewizji dla setek tysięcy nastolatków Nergal stanie się kimś kultowym. W podobny sposób popularność zdobyli już inni jurorzy telewizyjnych show: Kuba Wojewódzki czy Wojciech "Łozo" Łozowski.

Okazuje się jednak, że dla księdza Bonieckiego nie jest to wcale takie oczywiste. Trudno się więc dziwić, że jego hamletyzowanie od razu podchwyciła "Gazeta Wyborcza" i inne liberalne media. Nie tracą one zresztą żadnej okazji, by takie właśnie opinie nagłaśniać. Tak było choćby z ks. Krzysztofem Niedałtowskim, który jako duszpasterz środowisk twórczych narzekał na protesty wiernych wobec dzieł Nieznalskiej. Gdy natomiast na łamach "Wyborczej" przeciw Nergalowi wypowiedział się redaktor naczelny "Więzi" Zbigniew Nosowski, nikt nie zwrócił na to uwagi. Nikt też nie zaprosił go do TVN ani innej telewizji. Po prostu – nie pasował do schematu: katolicy rozsądni kontra katolicy mający na punkcie Nergala obsesję.

Dzwonek alarmowy

Tymczasem sprawa Nergala ma prawo być dla katolików dzwonkiem alarmowym. I mają poważne powody, by traktować ją jako sytuację graniczną. Po pierwsze, oznacza ona, że do mediów publicznych wprowadzono – na równych prawach jako jeden z wielu światopoglądów – satanizm.

Po drugie, człowiek, który kojarzy się z poniżaniem symbolu jednej z wiar, zostaje uznany za kogoś, kto może się cieszyć autorytetem jurora w show oglądanym przez miliony. Po trzecie, odbywa się to wszystko, w czasie gdy coraz liczniejsze wyroki sądowe negują prawo katolików do ochrony ich uczuć religijnych i zapewniają faktyczną bezkarność tym, którzy takie symbole obrażają. Wreszcie, po czwarte, oświadczenie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji broniące decyzji TVP o zatrudnieniu Nergala pokazuje, że wszystkie te niepokojące katolików tendencje zyskują sankcje organów państwowych. Co więcej, stosunkowo nielicznych krytyków Nergala przedstawia się (np. w tygodniku "Wprost) jako ekstremistów ogarniętych amokiem.

Na naszych oczach dokonała się więc zamiana znaków – Nergal ogarnięty nienawiścią przedstawiany jest jako człowiek racjonalny, a jego przeciwnicy jako irracjonalni nienawistnicy.

Niechęć liberalnych księży do występowania przeciwko przekroczeniom w popkulturze jest nader dobrze znana. Obawiają się oni pewnie, że zostaną uznani za wsteczników nierozumiejących dzisiejszego świata. Przykro patrzeć, jak leciwi kapłani mizdrzą się do dziennikarzy, ulegając ich życzeniom i zapewniając solennie o swojej otwartości. A łatwiej wymigać się z potępienia bluźnierstwa, jeśli uzna się je za banalny wygłup.

Tyle że suma takich banalnych wygłupów zmienia mentalność młodych. A to, co wyczynia Nergal na koncertach, staje się atrakcyjną ideologią dla nastolatków od Szczecina po Rzeszów. To dlatego głos zabrał biskup Mering.

Tymczasem, jak się zdaje, ksiądz Boniecki z całego bogactwa przykładów chrześcijańskich świętości w tej akurat sprawie postawił na jeden – święty spokój.

Spór na temat obecności Nergala w TVP między biskupem włocławskim Wiesławem Meringiem a księdzem Adamem Bonieckim jest niezwykle istotny. Pokazuje bowiem, jak trudno katolickiej opinii publicznej protestować przeciwko sytuacjom granicznym, określającym pozycję katolików w społeczeństwie.

Historia zawsze wygląda podobnie. Ktoś dokonuje prowokacji, obrażając religię, najczęściej katolicką. Potem tłumaczy, że to wyraz jego artystycznej ekspresji. Odzywają się mizerne protesty. Ale odzywają się też księża liberałowie, którzy dla zasady – albo z przekory – negują sens protestu lub sprowadzają go do groteski. Liberalne media nadają tym głosom nieporównywalnie większą wagę niż opiniom katolików tradycyjnych. Dochodzi albo do zrównoważenia przeciwstawnych sądów, albo zwyciężają głosy negujące potrzebę protestu przeciwko bluźnierstwom.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?