Nic w trwającym już co najmniej od trzech lat kryzysie finansowym nie jest takie, jak było wcześniej. Wielu uważa wręcz, że skala zmian i ich znaczenie dla globalnej polityki i gospodarki porównywalne są ze skutkami rozpadu Związku Radzieckiego w latach 1988 – 1991. Problemy budżetowe krajów strefy euro wcale nie maleją, wręcz przeciwnie – każdy kolejny pożar rodzi następny. Dziś już wiadomo, że obecny kryzys nie dotyczy wyłącznie sfer bogatych bankowców, którzy porozumiewają się niezrozumiałym slangiem, tylko ma swoje głębokie konsekwencje polityczne. Zmiany rządów w Portugalii, Grecji i we Włoszech, a zaraz zapewne i w Hiszpanii, jaskrawo to pokazują. W takiej atmosferze oblężenia czy wręcz wojny, naturalnym zjawiskiem jest poszukiwanie wroga. Mogą to być osoby, firmy – wszystko jedno. Grunt by znaleźć kozła ofiarnego, który jest odpowiedzialny za upadek zadłużeniowej sielanki.
Teraz tym „demonem" w Unii Europejskiej są głównie agencje ratingowe. Byłyby one i wrogiem publicznym numer jeden także w Stanach Zjednoczonych, gdyby nie to, że dwie najważniejsze (Moody's oraz Standard & Poor's) właścicieli mają za oceanem. Czy jednak negatywna ocena ich działań powtarzana często w wielu europejskich stolicach, ostatnio również w Warszawie, nie jest przypadkiem częściowo uzasadniona?
Michel Lewis w słynnej już książce „Wielki Szort" (wydawnictwo Sonia Draga) odsłaniającej kulisy największego krachu finansowego naszych czasów nie przebiera w słowach, pisząc o pracownikach agencji ratingowych i ich tzw. modelu biznesowym, czyli pomyśle na zarabianie pieniędzy. W książce, która niewtajemniczonym kreśli zarys wielkiej spekulacji na rynku kredytów hipotecznych w USA i w konsekwencji upadku Lehman Brothers we wrześniu 2008 roku, tak pisze o osobach zatrudnionych w agencjach: „Faceci, którym nie udało się załapać na Wall Street [do wielkich banków inwestycyjnych – przy. red.] idą do Moody's". Sugeruje tym samym nie najwyższą jakość ekspertyz agencji, równocześnie dając argumenty na ich fatalną w skutkach procedurę przyznawania najwyższych ratingów wiarygodności kredytowej wirtualnym instrumentom finansowym, które banki amerykańskie sprzedawały wszędzie na świecie. Utrata ich wartości spowodowała problemy banków, co z kolei wpłynęło na światową zapaść finansową.
Zresztą Lehman Brothers jeszcze kilka tygodni przed upadkiem miał jeden z najwyższych ratingów. Podobnie świetne oceny miała Grecja, choć wiadomo było, że pudrowała swoje wyniki finansowe.
Jedno jest pewne: Moody's (którego zresztą jednym z największych akcjonariuszy jest najbardziej znany inwestor na świecie Warren Buffett), Standard & Poor's czy Fitch w żaden systemowy sposób poza wymianą najwyższej kadry zarządzającej nie odpowiedziały za błędy, które de facto były jedną z praprzyczyn upadku obecnego systemu zaufania na rynkach. Ten segment świata finansów nie został poddany nowym, uzdrawiającym regulacjom.