Kooperacja gospodarcza z Chinami - Staniszewski

Celem inwestycji Pekinu nie jest wyłącznie pomnażanie zysków, ale również dostęp do technologii i wykształcenie kadr, a w dłuższej perspektywie drenaż know-how – ostrzega publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 15.02.2012 20:19 Publikacja: 15.02.2012 20:19

Mariusz Staniszewski

Mariusz Staniszewski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Inwestycja koncernu Guangxi LiuGong w Hutę Stalowa Wola i zapowiedź kolejnych dużych przedsięwzięć wielu dostrzega jako otwarcie ścieżki napływu do Polski chińskich pieniędzy i pierwszy praktyczny wymiar strategicznego partnerstwa, którego początkiem było podpisanie umowy między dwoma krajami pod koniec ubiegłego roku. To oczywiście może być prawda, bo Polska na tle innych krajów Unii Europejskiej jawi się dziś jako partner wyjątkowo stabilny i przewidywalny. Będąc największym krajem regionu, spełnia wszystkie warunki do budowania strategicznych relacji.

Polityczne korzyści z takiego partnerstwa są oczywiste. Chiny, jako naturalny konkurent Rosji, zawsze starały się ograniczać jej wpływy. Ostatnie lata pokazują, że tendencja ta jest wyjątkowo silna. Pekin nie zgodził się na wyłączenie krajów Azji Środkowej z dostaw gazu dla swojego rozwijającego się przemysłu i traktuje w tym zakresie Moskwę jako jednego z wielu graczy. Idzie nawet dalej – wzmacnia kraje, które są uznawane za rosyjską strefę wpływów, np. Ukrainę czy Białoruś. To nie tylko pokazuje zbieżność z naszymi interesami, ale także dowodzi, że mocarstwowa pozycja Chin z każdym rokiem coraz silniej przekłada się na realną politykę.

Regionalny lider

Aktywność Chin jest oczywiście dla Polski szansą, ale i zagrożeniem. Jeśli Warszawa chciałaby zdyskontować aktywność Pekinu w konkurencji z Moskwą, musi wrócić do aktywnej polityki w regionie. Konieczne będzie odbudowanie dobrych relacji z sąsiadami, których obecna ekipa w ostatnich latach raczej odstraszała. Tylko jako regionalny lider będziemy w stanie odgrywać rolę politycznego partnera Chin w naszej części Europy. Ale za wszelką cenę polska dyplomacja musi unikać awanturnictwa, czyli np. konfrontacyjnej polityki z Rosją, bo władze w Pekinie cenią sobie brak rozgłosu. O ile jednak znalezienie odpowiednich narzędzi do podjęcia wyzwania politycznej współpracy z Chinami leży w zasięgu polskiej dyplomacji – oczywiście, jeśli potraktuje to wyzwanie jako absolutnie priorytetowe – o tyle znacznie trudniej będzie znaleźć formułę kooperacji gospodarczej.

Polska potrzebuje zagranicznych inwestycji, bo dzięki nim jesteśmy w stanie wyrównywać bilans płatniczy – wyjątkowo ujemny zwłaszcza w handlu z Chinami – oraz zyskiwać pieniądze na inwestycje w infrastrukturę. Poza tym firmy, które kupują chińskie koncerny, mają szansę zyskać nowe rynki zbytu, a więc będą w stanie zwiększać produkcję i zatrudnienie.

Problem tkwi jednak w tym, że chińskie koncerny nie działają wyłącznie na zasadach rynkowych. Ich celem nie jest tylko uzyskanie zysku. Równie ważnym zadaniem jest realizacja celów politycznych, które określają władze. I nie dotyczy to włącznie wielkich państwowych koncernów, które z racji nadzoru właścicielskiego prowadzą ekspansję w porozumieniu z rządem. Chińskie władze lokalne lub centralne – w zależności od kwoty – muszą wyrazić zgodę na każdą transakcję zawartą przez państwową firmę z zagranicznym podmiotem. To urzędnicy decydują, czy inwestycja jest zgodna z wytyczonymi przez Pekin kierunkami rozwoju kraju. W przypadku firm państwowych nie jest to wcale tak odległe od naszych realiów (weźmy choćby polityczną inwestycję Orlenu w rafinerię w Możejkach), tyle że skala, w jakiej operują chińskie koncerny, jest nieporównanie większa od tej, z jaką mamy do czynienia w Polsce. W tamtejszych warunkach Orlen byłby zaledwie firmą średniej wielkości, a nie jednym z krajowych liderów.

Ciekawe jest też, że o akceptację zagranicznych transakcji przez władze zabiegają także podmioty prywatne. Chiński biznes czuje się bezpiecznie, współdziałając z partią. Wie, że jej wsparcie daje mu parasol ochrony. Skutek jest taki, że atak na dużą chińską firmę jest często odbierany wprost jako drażnienie mocarstwa. Efekt psychologiczny już dawno został osiągnięty – nikt nie wspomina, że chińskie firmy nie tylko grają znaczonymi kartami: inne zasady stosują u siebie w kraju (nie ma mowy o rzeczywistym wolnym rynku, skoro kurs tamtejszej waluty nie jest wolny), zdarza się także, że korzystają z pracy niewolniczej. Z taką konkurencją nikt nie jest w stanie rywalizować.

Wrażliwe branże

Ścisłe powiązanie władzy i kapitału prowadzi do tego, że Chińczycy niekoniecznie inwestują w branże najbardziej opłacalne, ale przede wszystkim w takie, które są zapóźnione w ich własnym kraju. Jeśli więc orientują się, że nie mają u siebie fabryki produkującej wysokiej jakości sprzęt budowlany, szukają podmiotu, który wypełni im tę lukę. Tak właśnie było z Hutą Stalowa Wola. Celem inwestycji nie jest więc wyłącznie pomnażanie zysków, ale również dostęp do technologii i wykształcenie kadr. W dłuższej perspektywie może się okazać, że efektem tej strategii będzie drenaż know-how z państw wyżej rozwiniętych do Chin.

Zagrożenie jest zresztą realne już dziś. Przekonał się o tym jeden z polskich potentatów branży komputerowej. Gdy próbował wejść na tamtejszy rynek, partnera do współpracy wyznaczyły mu władze. Kooperant skupiał się głównie na uzyskaniu informacji o sposobie zarządzania firmą i uzyskaniu dostępu do opracowywanych przez nich systemów informatycznych. Polacy w porę zorientowali się, że partner nie zamierza dać im dostępu do swojej sieci dystrybucyjnej i wycofali się ze współpracy.

Oczywiście w obecnej kryzysowej sytuacji nikt nie może pozwolić sobie na to, by obrazić się na leżące w chińskich bankach miliardy dolarów. Konieczne jest natomiast opracowanie strategii współpracy z tym rosnącym w siłę mocarstwem. Węgrzy, którzy nie cieszą się takimi relacjami z Pekinem, powołali pełnomocnika ds. współpracy z Chinami. Ma on nie tylko budować dobry klimat międzypaństwowych relacji, ale także właśnie opracować model kontaktów.

Polacy, otwierając swój rynek na chiński kapitał, muszą także stworzyć listę branż wrażliwych, w których ekspansja Państwa Środka będzie podlegała ścisłej kontroli. Dla władz w Pekinie nie będzie to wcale dowodem nieufności, ale raczej dojrzałości partnera. Pokazaniem, że poważnie myślimy o swoim państwie i jego interesach. Tak samo jak robią to Chińczycy. Brak takiej strategii polscy przedsiębiorcy odczuli już w przypadku współpracy z koncernem COVEC, który próbował budować u nas autostradę. Gdy wycofał się z inwestycji, nasze firmy nie miały  narzędzi, by dochodzić swoich roszczeń wobec partnera.

Ze znalezieniem modelu kooperacji trzeba się spieszyć, bo tamtejsze koncerny dokładnie przyglądają się polskiemu sektorowi finansowemu, energetyce czy infrastrukturze. Czyli gałęziom kluczowym dla gospodarki.

Inwestycja koncernu Guangxi LiuGong w Hutę Stalowa Wola i zapowiedź kolejnych dużych przedsięwzięć wielu dostrzega jako otwarcie ścieżki napływu do Polski chińskich pieniędzy i pierwszy praktyczny wymiar strategicznego partnerstwa, którego początkiem było podpisanie umowy między dwoma krajami pod koniec ubiegłego roku. To oczywiście może być prawda, bo Polska na tle innych krajów Unii Europejskiej jawi się dziś jako partner wyjątkowo stabilny i przewidywalny. Będąc największym krajem regionu, spełnia wszystkie warunki do budowania strategicznych relacji.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem