Abdykacja z idei

Platforma stała się nową Unią Wolności, tyle że w wersji XXL - zauważa publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 08.05.2012 18:57

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Chyba mało kto zauważył, co ostatnio stało się ze słowem „prawica". Otóż stało się synonimem stosowanym wobec PiS, względnie Solidarnej Polski. Donald Tusk kilka ataków na siebie skwitował tym, że jest atakowany nie przez PiS czy partię Zbigniewa Ziobry, lecz właśnie przez prawicę.

Kilka lat temu nie pozwoliłby sobie na tak szeroki kwantyfikator. Podobnie szef KRRiTV Jan Dworak – też osoba niewywodząca się z lewicy – wyraził żal w jednym z wywiadów, że w Radzie nie zasiada żaden przedstawiciel prawicy. Zostawiając na boku kwestię szczerości tego żalu, dochodzimy do tego samego punktu: utożsamienia prawicy wyłącznie z PiS.

Te uciążliwe idee

Jesteśmy skądinąd świadkami zakreślenia pewnego koła. Pod tym względem wróciliśmy do początku lat 90., gdy większość środowisk politycznych – z wyjątkiem ZChN – nie chciała być nazywana prawicą. Jarosław Kaczyński nie darmo nazwał swoją ówczesną partię Porozumieniem Centrum. Zaś wiceszef KPN Krzysztof Król mówił wtedy o Konfederacji jako o partii... niepodległościowej lewicy.

Ta zmiana nie jest semantycznym szczegółem. To ważny znak. Z jednej strony być może znak tego, że akcenty w polskiej polityce i debacie publicznej przesuwają się na lewo. Np. do standardów obowiązujących w Niemczech, gdzie tamtejsza prawica byłaby raczej naszą lewicą. Doraźnie to też znak tego, że kierownictwo najpotężniejszej polskiej partii uznało, że zbyt wyrazista tożsamość nie będzie służyła zachowaniu jej pozycji.

Warto wspomnieć, że nominalnie PO jest chadecją, a jej lider wywodzi się ze środowiska ortodoksyjnie liberalnego w sensie gospodarczym (choć nie światopoglądowym).

Towarzyszy temu mocne podkreślanie prawicowej tożsamości przez PiS. Także szukanie mocnej tożsamości lewicowej przez obecne kierownictwo SLD. Partie stojące po obu bokach PO zaczynają traktować idee jako atut w walce politycznej, gdy rozsiadła w centrum Platforma uznała to za obciążenie.

Skądinąd zresztą i w samej PO słychać głosy, że owa ideologiczna abdykacja zemści się w przyszłości. Np. gdy partia straci władzę. Zniknie wówczas dzisiejsze spoiwo, czyli czar serii zwycięstw i wynikające z tego konfitury.

Nic trwałego

Trzy czynniki spajały, dawały siłę i napęd kolejnym ugrupowaniom i środowiskom w polskiej polityce. Pierwszy to fakt sprawowania władzy i możliwość kupowania sobie poparcia. Drugi to idee i poglądy, którym wierni są ich wyznawcy. Trzeci to czynnik środowiskowo-biograficzny – jak w przypadku PSL. Każdy z tych napędów ma swoje zalety i wady, co widzimy od 20 lat.

Patrząc na najsilniejszą partię, nietrudno zauważyć, że Platforma stała się nową Unią Wolności, tyle że w wersji XXL. Nowi ludzie odtwarzają w niej stare podziały. Tam gdzie kiedyś była Barbara Labuda, tam jest teraz Agnieszka Kozłowska-Rajewicz wspierana przez Ewę Kopacz. Miejsca Jana Rokity i polityków późniejszego SKL zajmują Jarosław Gowin i Jacek Żalek. Kierownictwo partii zachowuje się przy tym oportunistycznie. Poparcie platformerskiej lewicy w sprawie konwencji Rady Europy przez Donalda Tuska nie wynikało raczej z jego głębokich przemyśleń, co braku chęci na konfrontację z wpływowymi środowiskami w kraju i Europie. Relacje z Kościołem też zaczynają wyglądać tak jak za czasów UW.

Unia Wolności źle skończyła, bo nie spajało jej nic trwałego. Zebrała się po prostu grupa ludzi „mądrych". Bardziej na zasadzie negatywnej – kontry wobec postkomuny i wykluwających się środowisk prawicowych. Nawet nie było to środowisko w sensie towarzyskim, tak jak np. PSL, by wspomnieć nieodległe anse między Tadeuszem Mazowieckim a Bronisławem Geremkiem. Nie była ani prawicowa, ani lewicowa. Zaś określenie centrowa znaczy tyle co nijaka. Istniała dopóty, dopóki coś mogła dawać działaczom i nielicznej w sumie klienteli.

Czy z Platformą będzie podobnie? PO zaczynała jako opozycja wobec nijakości UW. Jej pierwsze kilka lat istnienia opierały się na mocnej bazie ideologicznej. Platforma była prawicą. Bardziej umiarkowaną niż PiS, ale wyborcy tego chcieli. W przypadku wielu prawicowych wyborców ważną rolę odgrywa czynnik estetyczny. Po doświadczeniach lat 90., które zresztą ostatnio się powtarzają, wielu zwolenników prawicy wstydziło się głosować na wiecznie kłócących się „wariatów" (wtedy mówiło się o „oszołomach").

"Normalne, europejskie" poglądy

Wejście w ostre zwarcie z PiS oraz osadzenie w roli etatowego wroga i straszaka Jarosława Kaczyńskiego zmieniło wzorce. Umożliwiło platformerskiej lewicy głośne artykułowania swoich postulatów. Swoją cenę ma też sojusz z „salonem". Zresztą tu warto zadać sobie pytanie, jaką ideologią kieruje się „salon".

Pewną odpowiedzią są słowa Moniki Olejnik zapytanej o jej poglądy. Odpowiedziała, że poglądy ma „normalne, europejskie". Czyli jakie? Widzimy sami: na co dzień antyprawicowe i antyklerykalne. Czasem – to już zależy od siły okoliczności - nieco inne: np. gdy miliony płaczą po Lechu Kaczyńskim, zapłaczą też po nim ludzie z „salonu". A gdy przyjedzie papież, to chętnie wsiądą do papamobile. Owo „normalne, europejskie" zazwyczaj znaczy oportunistyczne. Na co dzień to skutkuje. Na dłuższą metę to problem. Bo co będzie z PO, gdy straci władzę?

Odpowiedzi podpowiadają dwa zjawiska. Pierwszym jest mapa wyborcza. PO straciła ogromną część wyborców solidarnościowych. Ci bowiem zmienili się w wyborców prawicowych i co wybory wiernie popierają ugrupowanie będące na ostrej kontrze wobec lewicy. Warto spojrzeć na mapę wyborów z 4 czerwca 1989 roku i wszystkie późniejsze. Kandydaci „S" mieli największe poparcie w okolicach Tarnowa, Nowego Sącza czy też Rzeszowa. Najmniejsze w dzisiejszym Zachodniopomorskiem albo Lubuskiem. Przez kolejne wybory był to matecznik SdRP i SLD. Później tamci wyborcy „zdradzili" SLD na rzecz najpierw Samoobrony, a potem PO. Nie ma powodu, aby mieli trwać przy partii Donalda Tuska wtedy, gdy inaczej zawieją wiatry historii.

SLD wraca do źródeł

Drugą podpowiedź dają losy SLD. Grupę starych liderów Sojuszu kiedyś łączyła wspólnota biografii i interesów. Oficjalnie deklarowali poglądy lewicowe. Wszystko wskazuje na to, że bez głębszej wiary. Uznawali deklarowanie poglądów za rytuał potrzebny, ale pusty. Umizgi Aleksandra Kwaśniewskiego wobec „salonu" czy zachwyt Leszka Millera nad podatkiem liniowym są tego dowodem. Zbytnie przywiązanie do poglądów lewicowych uważano wówczas za wariactwo w stylu Piotra Ikonowicza.

Dzisiaj widzimy skutek. Miller ratuje potężną kiedyś partię przed spadkiem pod próg wyborczy. Zaś arcypopularny kiedyś prezydent stał się marszałkiem bez wojska. To uderzające, że na wezwanie Kwaśniewskiego dziś stawiłoby się mniej ludzi niż np. na apel Sławomira Sierakowskiego.

Nie mówiąc już o ludziach z prawicy, i to rzędu Tomasza Sakiewicza czy Janusza Korwin-Mikkego, bo nie ma co porównywać z mocą wezwań autentycznego giganta (w porównaniu z Kwaśniewskim), jakim jest dyrektor Radia Maryja.

Polityczny motor, jakim jest sprawowanie władzy, daje bardzo silny efekt na starcie. Pozwala stworzyć ogromną strukturę, ale nie działa wiecznie. Trwanie zapewniają idee. Poniewczasie odkryli to na lewicy tacy ludzie jak Józef Oleksy czy Tomasz Kalita. Na lewicy czuć zazdrość względem prawicy – trochę też na zasadzie, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ale jest spore ziarno prawdy w tej zazdrości.

Dowód na reinkarnację

Na pierwszy rzut oka historia polskiej prawicy ostatniego dwudziestolecia to ciąg fars i komedii. Jednak za tymi żałosnymi rozłamami i próbami zjednoczenia kryje się ogromna żywotność licznych środowisk. Wystarczy popatrzeć na życiorysy działaczy – od liderów po szarych samorządowców. Przeszli przez kilka partii i partyjek, przegrali większość wyborów.

Ale trwają. Wyrzucani z życia publicznego drzwiami, wracają oknem. Nie musieli tego robić. Wbrew pozorom mieli wybór. Znane są przecież przykłady „proroków z dawnych lat", którzy uwili sobie przytulne gniazdka poza polityką. To autentycznie traktowane poglądy – działaczy i rzesz wyborców - powodują, że polska prawica może się stać dowodem w wierze w reinkarnację.

Ma to swoje koszty – przede wszystkim skłonność do sekciarstwa. I idącą za tym tendencję do zamykania się we własnym świecie. Widzimy to na przykładzie dzisiejszego PiS, gdzie taktyczny zwrot Kaczyńskiego marginalizuje umiarkowanych polityków tej partii i promuje ludzi najbardziej krzykliwych.

Mimo tej patologii to jednak objaw życia.

W butach Leppera

Czym kończy się niewiara w siłę idei, pokazuje też los Samoobrony. Co jakiś czas w Polsce objawia się zjawisko socjologiczne, które przybiera formę ruchu politycznego. Coś na kształt fenomenu Pierre'a Poujade, który pół wieku temu wstrząsnął Francją, aby chwilę potem zniknąć bez śladu.

My mieliśmy najpierw Stana Tymińskiego, a potem ruch deklasujących się rolników pod wodzą Andrzeja Leppera. Lider Samoobrony przez moment szukał tożsamości dla swojej partii, miotając się od sentymentu do PRL po biało-czerwone krawaty. Nie znalazł i dlatego zniknął.

Dziś w jego buty wszedł Janusz Palikot. To polityk inteligentniejszy od Leppera, po którym widać, że zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Palikot gorączkowo próbuje stworzyć lewicowy sztafaż dla swojego amorficznego ruchu. Jednak głośnym hasłom, prawie wyłącznie zresztą antyklerykalnym, przeczą realne działania, jak choćby wsparcie rządu w sprawie wieku emerytalnego. Posłowie jego klubu, z wyjątkiem kilku osób, w ogóle nie mają poglądów. Problem Palikota polega na tym, że wie, jak ważne w polityce są poglądy, ale sam osobiście ich nie wyznaje. Jest jak odprawiający mszę kardynał, który wprawdzie ceni rytuał, ale osobiście nie wierzy w Boga. To nie jest najlepszy prognostyk dla jego inicjatywy.

Chyba mało kto zauważył, co ostatnio stało się ze słowem „prawica". Otóż stało się synonimem stosowanym wobec PiS, względnie Solidarnej Polski. Donald Tusk kilka ataków na siebie skwitował tym, że jest atakowany nie przez PiS czy partię Zbigniewa Ziobry, lecz właśnie przez prawicę.

Kilka lat temu nie pozwoliłby sobie na tak szeroki kwantyfikator. Podobnie szef KRRiTV Jan Dworak – też osoba niewywodząca się z lewicy – wyraził żal w jednym z wywiadów, że w Radzie nie zasiada żaden przedstawiciel prawicy. Zostawiając na boku kwestię szczerości tego żalu, dochodzimy do tego samego punktu: utożsamienia prawicy wyłącznie z PiS.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?