Zaledwie kilka dni po słynnej operatywce, na której kilku ministrów meldowało premierowi pełną gotowość do Euro 2012, rząd wpadł w nie lada histerię. Powód: rzekome zagrożenie dla bezpieczeństwa reprezentacji Rosji ze strony uczestników marszu smoleńskiego.
Ministra Joanna Mucha zasugerowała z zatroskaną miną, iż rosyjscy piłkarze wraz z holenderskim trenerem powinni się zastanowić nad zmianą zakwaterowania. Rosjanie robili wrażenie, jakby nie bardzo wiedzieli, o co chodzi: nie po to tuż po losowaniu grup w te pędy zarezerwowali najbardziej szykowny hotel w mieście, żeby się teraz przenosić do jakiegoś opustoszałego akademika albo zajazdu Złote Runo.
Oliwy do ognia dolał Jacek Protasiewicz, eurodeputowany Platformy Obywatelskiej: „10 czerwca przed Pałacem Prezydenckim będą nie tylko patrioci, ale i ci myślący o przeciwnikach w kategoriach wrogów, których trzeba zniszczyć - ostrzegał w RMF FM. - Kibole są w drugim, jak nie w trzecim szeregu popierających Jarosława Kaczyńskiego czy uczestniczących w tych marszach z pochodniami. To naprawdę duże ryzyko".
Taki już urok futbolu
Nie wiem, na ile Rosjanie obawiają się Jarosława Kaczyńskiego i jego kohort. Moim zdaniem większe niebezpieczeństwo czyha na nich na Stadionie Narodowym, gdzie przecież w każdej chwili może im spaść na głowy jakiś daszek. Nie wspominając o tym, że mogą nie dojechać na mecz, grzęznąc w korku gdzieś na Wisłostradzie.
Trochę już lat mi nastukało i parę imprez sportowych w życiu oglądałem. I nie przypominam sobie, by organizator mundialu, mistrzostw Europy czy igrzysk olimpijskich wprost stwierdził, iż nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa jednej z uczestniczących ekip. Nie przypominam sobie, by rząd tego czy innego kraju kiedykolwiek tak spektakularnie strzelił sobie w stopę.