Euro położyło w pewien sposób kres monetarnemu nacjonalizmowi, dzięki czemu państwa nie mogą w obliczu kryzysu uciekać się do dodruku pieniądza powodującego inflację - a zamiast tego muszą przeprowadzać poważne reformy: zmniejszać publiczne wydatki i liberalizować swoje gospodarki. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że niektórzy ekonomiści przeszacowują wagę tego mechanizmu.
Brakuje dowodów, że przyjęcie wspólnej waluty pozytywnie wpłynęło na redukcję wydatków publicznych państw strefy euro. Wydatki publiczne osiągnęły w UE swój szczyt w 2009 r., gdy wyniosły 51,1 proc. PKB 27 państw Unii. Do 2011 r. spadły one o dwa punkty procentowe - do 49,1 proc. PKB. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie państwa strefy euro, to się okaże, że wydatki publiczne spadły z 51,2 proc. PKB w 2009 r. do 49,4 proc. dwa lata później. Widać zatem, że to państwa spoza strefy euro mają odrobinę lepsze statystyki, przez co spadek wydatków w całej UE jest większy niż w państwach, które euro przyjęły.
Niedawno jeden z najbardziej znanych przedstawicieli współczesnej austriackiej szkoły ekonomii Jesús Huerta de Soto udzielił „Rzeczpospolitej" wywiadu, w którym broni pomysłu wspólnej europejskiej waluty. Uważa ją za krok w stronę idealnego systemu pieniężnego, a nawet porównuje ograniczenia narzucane przez euro do tego, jak dyscyplinuje polityków system pieniężny oparty na parytecie złota.
Jednak jeśli euro rzeczywiście działałoby jak standard złota, to moglibyśmy się raczej spodziewać, że tempo konsolidacji fiskalnej w strefie euro będzie szybsze niż w reszcie unijnych państw. Tak się jednak nie dzieje.
Huerta de Soto, jako Hiszpan, opiera swoją argumentację głównie na przypadku reformatorskich działań konserwatywnego rządu Mariana Rajoya, a jego wszystkie reformy przypisuje zbawiennym skutkom europejskiej waluty. Jednak w Polsce także relatywnie szybko spada udział wydatków publicznych w PKB, a jeśli wierzyć rządowym prognozom, to wkrótce wskaźnik ten spadnie do nie notowanych w III RP poziomów. Ponadto nad Wisłą rząd co roku sprzedaje udziały w kilkuset przedsiębiorstwach, a dwie największe partie jednogłośnie popierają program deregulacji dostępu do ponad 200 zawodów. Podobnie sprawy się mają w Wielkiej Brytanii, której do strefy euro także daleko.