Nie dość, że nasze autostrady, sieć metra i turystyczna infrastruktura zaparłyby gościom dech w piersiach, to jeszcze pokazalibyśmy im, jak się robi uroczystość otwarcia.
Szekspir? Nie no, bądźmy poważni, kto czyta takie ramoty? Na pewno nie reżyserzy Wojewódzki i Materna. Osnową fabularną spektaklu uczyniliby alternatywne, olimpijskie losy bohaterów „M jak miłość". Hanka nie zginęłaby w katastrofie kartonowej, tylko wygrała tenisowy turniej miksta w parze z Ryśkiem z „Klanu", partnerski związek braci Mroczków triumfowałby w siatkówce plażowej, a zrzucony bez spadochronu (a co tam!) prezydent Komorowski ustrzeliłby biegnącego dzika, komplet medali w karabinku pneumatycznym i pół składu sędziowskiego. A wszystko na tle nastrojowej muzyki zespołu Bajm z gościnnym Nergalem.
Brytole ze swą apoteozą narodowej dumy, przywiązaniem do kultury wysokiej, umiejętnym dialogiem ze światem pop i puszczonym tu i ówdzie okiem mogliby się schować. Swoją drogą, kto im pozwolił w dzisiejszych czasach tak bezczelnie odwoływać się do tradycji, imperium i świata białych mężczyzn (Szekspir niestety nie był czarną kobietą)?! U nas by to nie przeszło.
Chociaż... Dzień po otwarciu igrzysk byłem na koncercie w Muzeum Powstania Warszawskiego. „Morowe Panny" to coś niesłychanie optymistycznego: genderowa narracja (powstańcze dziewczyny!), popkulturowy język i czysta, patriotyczna treść. Ogień z wodą? Tutaj z połączenia tych ingrediencji wyszła para napędzająca kolejny ze świetnych pomysłów muzealników.
I tu pogratulować (i pozazdrościć) trzeba Szczecinowi, bo właśnie szefową tamtejszej filharmonii zostaje Dorota Serwa, odpowiadająca przez ostatnie lata za wszystkie fenomenalne projekty muzyczne muzeum. I ona, i jej szefowie udowadniają, że można, że się da nie tylko muzeum zbudować (a jak tam z muzeami Żydów, sztuki nowoczesnej czy II wojny, kociaki?), ale i naładować je energią.