Promocja egoizmu. Filip Memches o związkach partnerskich

Związek partnerski to zimny, bezduszny kontrakt. W przeciwieństwie do małżeństwa, które stanowi gorącą wspólnotę - pisze publicysta

Publikacja: 05.08.2012 20:35

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Tak zwane związki partnerskie nie potrzebują specjalnej ustawy. Wystarczy już obowiązujące prawo. Weźmy chociażby kwestie spadkowe. Para osób żyjąca w nieformalnym związku może je uregulować wedle własnego życzenia u notariusza. Owszem, procedury są uciążliwe. Można więc się zastanawiać nad ich uproszczeniem. Ale nic poza tym.

Dzieje się jednak inaczej. Orędownicy ustawy o związkach partnerskich w jej rozmaitych wersjach nie milkną. Toczą bowiem w świadomości społeczeństwa batalię o promocję określonego stylu życia. Wszystko to ma skutkować rewolucją obyczajową.

Warto zadać zasadnicze pytanie: co mężczyźnie i kobiecie, którzy chcą sformalizować swoją relację jako związek partnerski, stoi na przeszkodzie, żeby po prostu zawrzeć cywilny związek małżeński? Przecież podejmując ten krok, przywileje, na których im zależy, mogą oni uzyskać automatycznie.

Jednocześnie dla ludzi tak bardzo ceniących sobie wszelkie - podkreślmy, specyficznie pojęte - wolności, w tym możliwość rozstania w każdej chwili z partnerem, zawsze pozostaje furtka, jaką jest rozwód.

Pochwała konkubinatu

Ustawa o związkach partnerskich ma zatem być narzędziem poważnej zmiany społecznej. Chodzi o to, żeby zdjąć odium ze zjawisk, które określane są mianem nieobyczajnych. Wydaje się, że już samo pojęcie obyczajności zaczyna być traktowane jako balast czasów minionych. Skoro mają być dopuszczalne i równoprawne różne style życia, to nie ma czegoś takiego jak obyczajność, która poszczególne zachowania wartościuje: jedne - pozytywnie, inne - negatywnie.

Tak jest w przypadku konkubinatu. Słowo to ma wydźwięk negatywny. A przecież, wydawałoby się, nie można piętnować par, które chcą funkcjonować w społeczeństwie jak małżeństwo, lecz z pewnych przyczyn małżeństwa nie zawierają.

Stąd bierze się termin „związek partnerski". Jego wprowadzenie do ustawodawstwa, a co za tym idzie do moralności publicznej, ma skutkować społeczną aprobatą dla stylu życia, który zawsze istniał, lecz nigdy nie uchodził za godny pochwały. Tyle że nowa nazwa nie zmienia istoty rzeczy. Konkubinat pozostaje konkubinatem.

W całej tej operacji semantycznej warto zatrzymać się przy przymiotniku „partnerski". Formuła partnerstwa zakłada alternatywę dla małżeństwa. Małżeństwo zawierają mężczyzna i kobieta - para osób, które różnią się płcią, a więc i rolą, jaką każda z nich w tej relacji odgrywa. A zatem jednym z podstawowych czynników w małżeństwie - o ile nie najważniejszym - jest biologia.

Partnerstwo zamiast miłości

Inaczej rzecz się ma w partnerstwie. Tu decydującym czynnikiem jest kultura. W ramach niej uwarunkowania biologiczne traktowane są jako coś podejrzanego, bo stanowią narzędzie represji społecznej. Przykładem ma być tradycyjny model małżeństwa: w patriarchalnej, autorytarnej instytucji hierarchicznej mąż dominuje nad żoną, żona jest posłuszna mężowi.

A przecież w tej wizji dziejów, która wtłaczana jest do głów współczesnych Europejczyków, dyskryminowane grupy społeczne się emancypują i tym samym ludzkość dąży do równości w stosunkach społecznych. Między mężczyzną a kobietą również.

Samiec nie musi być głową rodziny, a samica strażniczką ogniska domowego, bo kultura góruje nad biologią. Dzięki temu możliwe jest wprowadzenie w relacji między mężczyzną a kobietą zasady partnerstwa, która znosi role występujące w tradycyjnym modelu małżeństwa. I na tym właśnie ma polegać przewaga związku partnerskiego nad małżeństwem.

Prędzej czy później partnerstwo okazuje się jednak zimnym, bezdusznym kontraktem. W przeciwieństwie do małżeństwa, które stanowi gorącą wspólnotę. Oczywiście nie czarujmy się, tej wspólnoty nie należy idealizować. Młodzieńcze namiętności, które towarzyszą jej narodzinom, przemijają. Ale przecież nie tylko na takich namiętnościach miłość małżeńska się opiera. Gdyby się wyłącznie na nich opierała, to trwałość małżeństwa byłaby wątpliwa.

Przychodzą chwile, w których ważniejsza od namiętności młodzieńczych okazuje się wola, a wraz z nią zdolność do poświęceń i poczucie odpowiedzialności. Wtedy właśnie miarą tego, co się nazywa miłością małżeńską, staje się po prostu dojrzałość, a co za tym idzie rezygnacja z egoistycznego dbania o własny interes w relacji. Szczególnie to jest niezbędne we wspólnym wychowaniu potomstwa.

Jeśli to wszystko weźmiemy pod uwagę, wówczas zróżnicowanie ról męża i żony, które stanowi cel ataku rozmaitych teorii genderowych, głoszących wyższość kultury nad biologią, przestaje kłuć w oczy. Gdy męża i żonę łączy po prostu miłość - a staje się ona dojrzalsza wraz z przezwyciężaniem kolejnych trudności pojawiających się w relacji małżeńskiej - to partnerska, zimna, przeteoretyzowana urawniłowka jest po prostu nie na miejscu.

Warto zauważyć, że koncepcja związku partnerskiego wywodzi się z radykalnego, wręcz wulgarnego, rozumienia demokracji. Tok myślenia jest tu następujący: to, co lepiej lub gorzej sprawdza się w sferze politycznej, powinno mieć zastosowanie w innych sferach. Przy czym demokracja jawi się jako system zaspokajania indywidualnych roszczeń obywateli, a nie troski o dobro wspólne.

Ponadto niedemokratyczne wartości, za jakie uchodzą autorytet czy prawda, które doskonale równoważą mechanizmy demokratyczne, są odrzucane, ponieważ to pojedynczy człowiek ma sam dla siebie być autorytetem i według własnego widzimisię ogłaszać, co jest prawdą. Wszystko sprowadza się zaś do tego, żeby po partnersku współistnieć i sobie wzajemnie nie przeszkadzać.

Tymczasem takie instytucje jak rodzina, szkoła, wojsko, przedsiębiorstwo działają inaczej niż społeczeństwo obywatelskie. Wprowadzanie zasady partnerstwa do nich to niebezpieczne eksperymenty. Hierarchiczna struktura nie jest równoznaczna ze strukturą wyzysku. Wymienione instytucje są jak organizm, którego każdy członek pełni swoją funkcję. Nie ma funkcji dobrych i złych. Wszystkie funkcje są natomiast organizmowi potrzebne.

Mężczyzna i kobieta, którzy chcieliby w tej sytuacji zakontraktować swoją relację wedle jakichś wzorów demokratycznych, musieliby ją dopasować do wydumanych politycznych ideałów. Tym samym szykują sobie piekło, bo związek mężczyzny i kobiety jest z natury wspólnotą miłości, a nie umową społeczną.

Roszczenia LGBT

Oczywiście przypuszczalnie nie byłoby całej dyskusji o związkach partnerskich, gdyby nie roszczenia, jakie wysuwają środowiska występujące pod szyldem LGBT. Mienią się one reprezentacją mniejszości seksualnych i dążą do tego, aby pary homoseksualne mogły powoli zdobywać przywileje, którymi cieszą się małżeństwa.

Zaznaczmy, że zmiana ustawodawstwa w kierunku możliwości zawierania przez takie pary cywilnych związków małżeńskich byłaby skądinąd niekonstytucyjna, ponieważ Konstytucja RP definiuje małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Pozostaje więc potworek ustawodawczy w postaci związku partnerskiego.

Na razie chodzi tylko o takie kwestie, jak dziedziczenie majątku po partnerze czy dostęp do informacji o stanie zdrowia partnera. Kiedy jednak ktoś przeciwny roszczeniom LGBT sugeruje, że spór obejmie za chwilę możliwość adopcji dzieci, wtedy pada odpowiedź, że nie, ponieważ Polacy są jeszcze na to niegotowi. A więc z upływem czasu - gdy poddani praniu mózgów Polacy będą już gotowi - można się spodziewać także boju o prawo par homoseksualnych do adopcji dzieci.

Dekadencja kontra postęp

Przebieg debaty wokół ustawy o związkach partnerskich wyraźnie pokazuje, że w tej sprawie niemożliwe są jakiekolwiek kompromisy. Trudno, żeby ludzie, dla których homoseksualizm nie jest żadną normą i potrafią to uargumentować, tolerowali wyzywanie ich od homofobów. Natomiast instytucjonalizacja konkubinatu - zarówno hetero-, jak i homoseksualnego - stanowi zarazem instytucjonalizację nowego modelu rodziny.

W modelu tym nie ma już znaczenia to, czy jest mąż i czy jest żona, kto jest ojcem, a kto matką. Następuje oddzielenie seksualności od prokreacji. Związek partnerski nastawiony jest bowiem na radosne współżycie, a nie na wychowywanie potomstwa. Chociaż - jeśli jakaś para będzie miała kaprys - to może i dziecko posiąść. Dlaczego jednak taki związek ma być obdarzony częścią przywilejów, którymi cieszy się małżeństwo?

A dlatego, że we współczesnej kulturze miłość nie jest kojarzona z dojrzałością czy odpowiedzialnością, lecz z namiętnościami. Stąd bierze się agresywna kampania przeciwko Kościołowi katolickiemu (także w Polsce), który naucza o nierozerwalności małżeństwa.

Współczesna kultura zaś często absolutyzuje namiętności w opozycji do miłości małżeńskiej. Afirmuje bowiem doraźne szczęście, przeciwstawiając je wszelkiemu znojowi. Związek partnerski to właściwa instytucja dla relacji opartej na namiętnościach - kiedy następuje ich wypalenie, kontrakt można rozwiązać.

Ale infantylne bieganie za wieczną młodością jest drogą donikąd. Szczególnie że demograficzna przyszłość Polski nie rysuje się kolorowo. Postaw dekadenckich nie można traktować równoprawnie z przekazywaniem życia w rodzinie (w sensie nie tylko płodzenia potomstwa, ale i jego wychowywania). W przeciwieństwie do małżeństw związki partnerskie będą dla społeczeństwa bezowocne. To wspólnota miłości mężczyzny i kobiety jest gwarancją postępu.

Autor jest publicystą.  Był związany z „Frondą" i magazynem „44"

Tak zwane związki partnerskie nie potrzebują specjalnej ustawy. Wystarczy już obowiązujące prawo. Weźmy chociażby kwestie spadkowe. Para osób żyjąca w nieformalnym związku może je uregulować wedle własnego życzenia u notariusza. Owszem, procedury są uciążliwe. Można więc się zastanawiać nad ich uproszczeniem. Ale nic poza tym.

Dzieje się jednak inaczej. Orędownicy ustawy o związkach partnerskich w jej rozmaitych wersjach nie milkną. Toczą bowiem w świadomości społeczeństwa batalię o promocję określonego stylu życia. Wszystko to ma skutkować rewolucją obyczajową.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?