Dwanaście lat temu, gdy zaczęły spadać notowania rządu charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka, przy dość powszechnej aprobacie mediów i analityków uchwalono ustawę kominową. Próbowali ją uchylić prawie wszyscy kolejni ministrowie skarbu: Kaczmarek z SLD, nawet Jasiński z PiS i Grad z PO. A przetrwała do dziś. Ze strachu przed opinią publiczną, kształtowaną przez jedną z naszych narodowych przywar – czyli zawiść. W prywatnych przedsiębiorstwach politycy i opinia publiczna nie mają wpływu na wysokość wynagrodzeń.

Ale nasi politycy potrzebują zabaweczek – w postaci spółek, którymi próbują ręcznie sterować. I też są zawistni. Dlaczego więc mają pozwolić, żeby mianowani przez nich prezesi spółek mieli wynagrodzenie wyższe niż ich diety poselskie? Niedoczekanie!

A kto rozsądny pójdzie do roboty „na komin", jak na rynku może zarobić znacznie więcej? No chyba że nie może, bo wcale nie jest takim asem, jakim go minister skarbu prezentuje, albo obejmuje funkcję w jakimś wielkim koncernie państwowym dla prestiżu. Ale wówczas nie musi i nawet nie może wiele robić, bo politycy i tak mu nie pozwalają, tylko każą realizować politykę państwa. A najlepsi potrzebni są tam, gdzie są największe problemy. Najdrożej trzeba zapłacić za pracę najtrudniejszą. A te są do wykonania w spółkach, które honorów prezesom nie zapewniają.

Jaki efekt? W niektórych spółkach zatrudnia się fachowców na stanowiskach dyrektorskich. Ich ustawa kominowa nie obejmuje. I to oni zaczynają pełnić de facto rolę zarządów. A zarządy stają się de facto radami nadzorczymi. Rady nadzorcze mianowane przez ministra Skarbu Państwa zaczynają de facto odgrywać rolę walnych zgromadzeń. Tylko w takim razie, czym staje się walne zgromadzenie – czyli minister skarbu państwa? Jak rozwiązać problem? Skoro państwo, z jakichś tajemniczych powodów, musi być właścicielem niektórych spółek, niech minister skarbu zachowuje się jak właściciel. Do rad nadzorczych niech powoła ludzi, którzy nie czekają na „telefon z góry", i żadnych afer z wynagrodzeniami zarządów nie będzie, bo nikt rozsądny i z pozycją nie zagłosuje za pensją dla prezesa, która nie odpowiada warunkom rynkowym. A jak tego, znowu z jakichś tajemniczych powodów, zrobić się nie da, to można, zwłaszcza w spółkach giełdowych, wprowadzić opcyjne systemy wynagradzania – zależne od osiągniętych wyników.

Autor jest adwokatem, profesorem prawa, prezydentem Centrum im. Adama Smitha