Unia Europejska między federacją a demokracją

Propozycja Barroso jest z gruntu antydemokratyczna: scentralizujmy Unię jeszcze bardziej, a tym scentralizowanym organizmem będziemy zarządzać my, biurokraci - pisze publicysta

Publikacja: 16.09.2012 20:57

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Wystąpienie szefa Komisji Europejskiej, w którym co roku przedstawia on swoją diagnozę sytuacji i informuje posłów do Parlamentu Europejskiego o swoich planach, jest nazywane „State of the Union”. Czyli tak jak doroczne wystąpienie prezydenta USA. Jest w tym sporo komicznego zadęcia. Najwyraźniej przedstawiciele brukselskiej biurokracji nie widzą, że zachowują się jak żaba z wiersza Krasickiego, która podstawiała nogę do podkucia, twierdząc, że jest koniem.

W roli żaby

W ostatnią środę w roli żaby personalnie obsadził się przewodniczący Parlamentu Martin Schulz, który przed wystąpieniem Barroso stwierdził, że oczy opinii publicznej świata są dzisiaj zwrócone na Europę i Parlament w szczególności. W istocie serwisy informacyjne całkowicie zignorowały Parlament Europejski, skupiając się na wyroku niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe, który miał orzec o dopuszczalności uruchomienia europejskiego mechanizmu stabilizacji finansowej.

Nagłówki krzyczały jedynie o tym korzystnym orzeczeniu, co pokazuje, kto się naprawdę liczy. Zgoda trybunału w Karlsruhe nie jest jednak bezwarunkowa: jeżeli wkład Niemiec do mechanizmu miałby przekroczyć 190 mld euro, konieczna byłaby akceptacja niższej izby parlamentu.

Wystąpienie Barroso pod względem retorycznym sprawiało wrażenie kopii stu poprzednich przemówień szefa PE. Jak zwykle usłyszeliśmy, że potrzeba lepszej współpracy, większej integracji, że tylko razem Europa ma szansę i tak dalej. Było jednak kilka nowych elementów. Po pierwsze -propozycja unii bankowej, która oznaczałaby wspólną kontrolę banków w strefie euro, a także wspólny fundusz gwarancyjny. Po drugie -jak oznajmił Barroso naturalną tego konsekwencją musiałoby być dalsze zacieśnianie współpracy politycznej.

- „Naszym horyzontem jest teraz powołanie federacji państw narodowych” - powiedział przewodniczący KE. I szybko dodał, że musi to oznaczać także prace nad nowym traktatem. Mimo że dopiero co ratyfikowano traktat lizboński, który przecież - jak wszyscy pamiętają - miał być tym absolutnie ostatnim dokumentem, przynajmniej na długi czas. Jednak - jak zgodnie mówią z pewnym pobłażaniem znawcy instytucji unijnych - tak mówiło się o każdym kolejnym traktacie.

Można by powiedzieć - właściwie nic nowego. Kolejne propozycje, kolejny traktat. A jednak nie całkiem. Rzuca się w oczy, jak umiejętnie część rządów państw UE, biurokracja reprezentowana przez Barroso oraz znaczna część europartii zasiadających w Parlamencie Europejskim stworzyły wrażenie bezalternatywności proponowanych rozwiązań. I to nie tylko na poziomie konkretów, ale także na poziomie strategicznego planu i w ogóle podejścia do przyszłości Unii, do demokracji, do odpowiedzialności wobec wyborców.

Usta pełne frazesów

Jak mówił mi bodaj najsłynniejszy eurosceptyk w PE, lider grupy Europa Wolności i Demokracji Nigel Farage - poglądy takie jak jego (ponad 2,5 mln wyborców w ostatnich wyborach w Wielkiej Brytanii), a nawet łagodniejsze, reprezentowane przez posłów z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (zasiada w niej PiS), są dzisiaj uznawane za nieistotne.

Tymczasem z tamtej właśnie strony padają całkowicie zasadne pytania. Po pierwsze - czy skoro funkcjonujący od lat system doprowadził w końcu do takich problemów, to nie należałoby przemyśleć zasadności jego dalszego działania? Po drugie - jak to możliwe, że mając usta pełne frazesów o demokracji, ludzie tacy jak Barroso chcą faktycznie drastycznego jej ograniczenia?

Odpowiedź na pierwsze pytanie jest zwykle taka sama: eksperci twierdzą, że koszt likwidacji lub ograniczenia strefy euro byłby horrendalnie wysoki. Tyle że tego typu odpowiedzi opierają się zazwyczaj na scenariuszu katastroficznym. Tymczasem rozsądek nakazywałby -przynajmniej dla higieny myślenia -dostrzegać konieczność skonstruowania innego scenariusza: powolnego i kontrolowanego rezygnowania ze wspólnej waluty.

Tu możliwości są różne i różne były propozycje, od całkowitej jej likwidacji, poprzez wyłączenie ze strefy samych Niemiec (Soros), po stworzenie nowej, wspólnej waluty dla zamożnych krajów Północy (guldenmarka). Żaden z tych scenariuszy nie znajduje jednak miejsca w oficjalnych rozważaniach. Króluje niemal fanatyczny hurraoptymizm. Gdy podczas swojego środowego wystąpienia Barroso zaczął wołać, że Grecy, jeżeli tylko trochę się jeszcze postarają, na pewno będą mogli w strefie euro pozostać -lewa strona sali gruchnęła entuzjastycznymi oklaskami. Choć przecież mówimy tu o sprawach na pozór czysto ekonomicznych, gdzie nie ma miejsca na emocje i entuzjazmowanie się.

Ale też nie zapominajmy, że euro od początku było projektem czysto politycznym, o wątłych podstawach ekonomicznych. Dziś widać to bardziej niż kiedykolwiek.

W drugiej kwestii - przyszłość Unii jako federacji - tym bardziej nie ma mowy o alternatywnych punktach widzenia. Dalsze zacieśnianie UE próbuje się przedstawić jako aksjomat i oczywistość. Najzabawniejsze, że te projekty przyjmują z entuzjazmem ci sami europosłowie, którzy przy każdej okazji wygłaszają zdarte i oklepane formułki o tym, że w Unii potrzeba „więcej demokracji”. W istocie propozycja Barroso jest czytelna i z gruntu antydemokratyczna: scentralizujmy Unię jeszcze bardziej, a tym scentralizowanym organizmem będziemy zarządzać my -biurokraci. Nie ma tu miejsca na demokratyczną

Oczywiście w praktyce nie byłoby to takie proste. Zależności pomiędzy Komisją, Radą Europejską a Parlamentem są skomplikowane i nie mielibyśmy oczywiście do czynienia z całkowitą samowolą eurokracji. Można się wręcz zastanawiać, czy spełnienie wizji Barroso nie oznaczałoby, że Komisja stałaby się jedynie sprawnym realizatorem planów leżących w interesie najsilniejszych (jak zresztą do pewnego stopnia jest już teraz).

Płonący dom

Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że mamy do czynienia z autonomicznym działaniem machiny biurokratycznej, mającej na uwadze głównie własny interes. Sprowadza się to do pytania o to, gdzie dziś leży lub będzie leżeć w najbliższym czasie źródło siły i politycznej woli: w biurokracji, w Berlinie i Paryżu czy może jeszcze gdzieś indziej?

W tym wszystkim Polacy średnio się odnajdują. Europosłowie PO są członkami Europejskiej Partii Ludowej, która - obok socjalistów - reprezentuje w Parlamencie kwintesencję głównego nurtu. Podczas debaty na temat wystąpienia Barroso europosłanka Róża Thun oznajmiła na Twitterze: „Trwa ważna i żywa debata o sytuacji UE. Za chwilę czas przypadnie Farage’owi. Wychodzę. Nie słucham populistów”. W istocie populizmem było przesycone wystąpienie Barroso, Farage zaś zadał celne pytania, po raz kolejny przypominając przewodniczącemu Komisji Europejskiej, że za nim i jego propozycjami nie stoi żaden demokratyczny mandat.

W delegacji PO są ludzie pracujący na rzecz polskiego interesu, ale w ramach bezalternatywnego głównego nurtu. Przypomina to ofiarną pracę na rzecz ratowania drobiazgów z płonącego domu, ale bez najmniejszej próby uratowania samego domu. Z kolei ci spośród członków partii konserwatywnych, którzy dobrze rozumieją mechanizmy Unii, są członkami grup (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy oraz Europa Wolności i Demokracji), które za sprawą swojej niewielkiej liczebności są w ogromnej mierze pozbawione znaczenia. Mogą czasami wpływać na pojedyncze zagadnienia, ale na pewno nie są wstanie odwrócić głównego trendu.

Zresztą sam Parlament ma tu ograniczone możliwości, bo głównymi źródłami pomysłów są Komisja i Rada Europejska, czyli rządy państw UE. W Radzie zaś -najsilniejsi. Jakie jest stanowisko polskiego rządu, trudno wątpić. Radosław Sikorski już kilkakrotnie ogłaszał publicznie swoje poparcie dla idei federalistycznych. Coraz częściej mówi się o Donaldzie Tusku jako potencjalnym kandydacie na szefa Komisji po zakończeniu kadencji Barroso. Dopiero co wspominała o takiej możliwości z aprobatą komisarz ds. wymiaru sprawiedliwości Vivianne Reding.

Można ze sporym prawdopodobieństwem założyć, że taki istotnie jest osobisty plan Tuska, to zaś oznacza, że on sam jako premier nie zrobi nic, aby przeciwstawić się pomysłom zaprezentowanym przez Barroso, dopóki będą one mieć wsparcie przede wszystkim Berlina. Straciłby przecież szansę na wymarzoną posadę, na której może być bardzo pożyteczny z niemieckiego punktu widzenia.

Unia znajduje się w punkcie zwrotnym. Zgodnie z normalną logiką powinno to oznaczać wzmożone dyskusje, obejmujące maksymalną liczbę możliwych wariantów. Nam proponuje się dzisiaj tylko jeden wariant: więcej Unii (jak wykrzykiwał z emocjonalnym entuzjazmem podczas środowej debaty jeden z posłów). Wszystkie pozostałe koncepcje są uznawane za czyste wariactwo, choć w istocie są wariactwem znacznie mniejszym niż zamiary gaszenia pożaru benzyną.

Wystąpienie szefa Komisji Europejskiej, w którym co roku przedstawia on swoją diagnozę sytuacji i informuje posłów do Parlamentu Europejskiego o swoich planach, jest nazywane „State of the Union”. Czyli tak jak doroczne wystąpienie prezydenta USA. Jest w tym sporo komicznego zadęcia. Najwyraźniej przedstawiciele brukselskiej biurokracji nie widzą, że zachowują się jak żaba z wiersza Krasickiego, która podstawiała nogę do podkucia, twierdząc, że jest koniem.

W roli żaby

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?