Koniec początku. Subotnik Ziemkiewicza

Subotnik Ziemkiewicza

Publikacja: 06.10.2012 11:27

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

W małej humoresce-futuresce, jaką napisałem kiedyś dla „Faktu", występowali premier, prezydent i niewidzialny piarowiec Iggo, który jawił się w postaci pustego garnituru i wiszących nad kołnierzem okularów. Kiedy okazuje się, że na rządowy gmach idą tłumy wkurzonych ludzi, Iggo zręcznie zrzuca z siebie ubranie, odrzuca okulary, i tyle go mocodawcy widzieli. Miło mi donieść, że kolejny mój fantastyczny kawałek stał się ciałem. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że legendarne piarowskie sztaby PO na czele ze sławnym Igorem Ostachowiczem faktycznie wzięły i zniknęły.

Zniknęły dokładnie w momencie, który w podręcznikach sztuki odwracania kota ogonem (po angielsku „spin") nazywa się „sytuacją kryzysową" i wedle wszystkich zasad zawodu wymaga maksymalnej mobilizacji. Mówiąc ściślej, była to cała seria „sytuacji kryzysowych". Pierwszą, trwającą od dawna, stanowi oczywiście niezdolność wyjaśnienia Polakom, dlatego instytucje państwowe chroniły Amber Gold. Sprawę próbował premier załatwić w typowy dla siebie sposób, „wrzutką": zatrudnił mecenasa Giertycha, by powszechna uwaga zwekslowana została na wątek poboczny, by hasło „Amber Gold" nie kojarzyło się z bezkarnością oszusta i hodowaniem go przez prokuratury, sądy, nadzór lotniczy oraz ministerstwo, tylko z „atakami na najbliższą rodzinę" premiera.

Może by się i udało, gdyby nagle nie rozsypała się spektakularnie narracja władzy w sprawie Smoleńska. Butne przemówienie Tuska, rozpoczęte od udawanych przeprosin, a pełne zniewag i insynuacji oraz równie bezczelne zapieranie się w żywe oczy przez marszałek Kopacz będzie mieć dla społecznej percepcji działań rządu po katastrofie podobne znaczenie, jak dla postrzegania afery Rywina zachowanie przed komisją sejmową Włodzimierza Czarzastego.

Potem PiS ogłosił swą nominację dla profesora Glińskiego, i okazało się to, zwłaszcza po debacie ekonomistów, piarowskim strzałem w dziesiątkę. Władzy nagle wybito z ręki jej najsilniejszy argument, na którym jechała nieustannie: ten rząd jaki jest, taki jest, Tusk może i rozczarował, ale nie ma innej alternatywy, no bo jedyną alternatywą jest ten straszny Kaczyński, którego powrotu wszyscy się słusznie boicie. Tymczasem nagle okazuje się ? jest alternatywa, popierany przez wszystkie partie „rząd fachowców". Dla przeciętnego Polaka „rząd fachowców" brzmi bardzo atrakcyjnie, bo przecież nie marzy o niczym innym, niż żeby nim rządzili fachowcy, a nie politycy (sam premier przekonywał ich, że „robienie polityki" to coś złego, prawda?), zwłaszcza, kiedy idzie kryzys. A sam kandydat robi doskonałe wrażenie, bo profesor, bo po dwóch fakultetach, bo nie z PiS, tylko z Unii Wolności, a więc człowiek centrowy, umiarkowany, a Kaczyński okazuje nim otwartość. Władza nie znalazła innej odpowiedzi, niż argument, że to głupi pomysł. Dla wtajemniczonych w sejmową układankę ? rzecz owszem nierealna, ale co to obchodzi społeczeństwo, które w sondażach do niedawna jeszcze deklarowało, że Polską rządzić powinna koalicja PO-PiS, a wcześniej przez dwa dziesięciolecia chciało „koalicji wszystkich istniejących partii"? Atakując Glińskiego tak samo, jak zwykła atakować PiS czy Ojca Rydzyka, w sposób prymitywny, językiem nienawiści i pogardy, strzeliła sobie władza w kolano. Język, który był skuteczny wobec Kaczyńskiego, bo ten odbierany jest przez masy jako człowiek fałszywy i zagrażający ich bezpieczeństwu, w odniesieniu do sympatycznego i merytorycznego profesora skompromitował tych, którzy go zastosowali.

Dodajmy, że nałożyło się to w oczach wyborców na podobnie lekceważące i butne potraktowanie ekonomistów, którzy na zaproszenie PiS debatowali nad sposobami wyjścia z kryzysu. Chronologicznie zresztą deprecjonowanie w oficjalnym przekazie tej debaty gołosłownym orzekaniem, że śmieszna i niepoważna, było pierwszym z serii poważnych błędów, które doprowadziły do wizerunkowego tąpnięcia władzy.

Zapewne obnażenie przez sejmową debatę o ekshumacjach bezmiaru cynizmu i braku jakichkolwiek zahamowań w kłamstwie tej ekipy, oraz samokompromitacja jaką było „darcie łacha" z budzącego sympatię kandydata na premiera, zamiast podjęcia poważnej dyskusji o nadchodzącym kryzysie, przyczyniły się do sukcesu opozycyjnego marszu. Szok nawet nie polegał na tym, że przyszło tak wielu ludzi, ale że zachowywali się tak spokojnie, z takim poczuciem własnej siły. Rządowe media państwowe i komercyjne starały się, by zgodnie z nieśmiertelną dyrektywą towarzysza Szczepańskiego z czasów pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II „pokazywać tylko staruszki i zakonnice", ale takiego pochodu mimo wszelkich starań nie dało się już przedstawić jako garstki agresywnych starych wariatów z popsutymi zębami.

No i na domiar złego dotychczasowy wierny sojusznik, TVN, wbił Tuskowi rdzawy nóż w siedzenie, publikując filmik ze stadionu, na którym „przybija piątkę" sędziemu na telefon, którego, jak zapewniał, absolutnie nie zna. Na dodatek w towarzystwie prokuratorów, w tym tego od Amber Gold, i jednego z „burłaków" ze sławnego zdjęcia. Obrazek, na którym Polacy zobaczyli dokładnie to, czego najbardziej widzieć nie lubią ? zblatowane towarzystwo u koryta.

Można by dodać do tego parę pomniejszych kompromitacji władzy, które nie odbiły się tak szerokim echem: upadek Centrum Zdrowia Dziecka, kolejna obsuwa na budowie warszawskiego metra, powrót przed rządowy gmach pielęgniarek...

Odpowiedź władzy? No właśnie ? władza nie ma odpowiedzi. Prominentni platformersi poznikali gdzieś, wystawiając do obrony ludzi z trzeciego szeregu, jak europoseł Protasiewicz czy poseł Żalek. Co gorsza, pozostawieni oni zostali najwyraźniej bez „przekazów dnia", albo z przekazami kompletnie nieprzemyślanymi. W końcu nawet Monika Olejnik zmuszona była skonstatować, że wspomniany pan Protasiewicz, usiłując usprawiedliwić to, czego się usprawiedliwić nie da, to znaczy kłamstwa Ewy Kopacz, zaplątał się jak niegdyś poseł Chlebowski. Efekt bezradności wzmocniło, że także salonowe „autorytety" najwyraźniej nie były w stanie wyjść z wyuczonego schematu „www" ? wypierać, wyśmiewać, wyszydzać.

Szkoda miejsca na konkretne cytaty, które zlewają się w jeden spójny dyskurs nie tylko władzy, ale całej strony oficjalnej. W skrócie, cokolwiek by się stało, obóz władzy pozostaje przy upartym powtarzaniu, że nic się nie stało. Ewa Kopacz i Donald Tusk pokazali się z najlepszej strony i wszystkich przekonali, że w Smoleńsku wszystko było OK, profesor Gliński ośmieszył się i skompromitował przyjmując niepoważną propozycję niepoważnego Kaczyńskiego, na marszu było „zaledwie" 50 tysięcy ludzi, zwiezionych i opłaconych przez PiS oraz „Solidarność", to żaden tam sukces, obecność sędziego i prokuratorów w sąsiedztwie premiera to przypadek, a nawet jeśli się znają, to nic w tym złego. Od wyparcia oczywistych faktów, nieodparcie kojarzącego się z propagandą PRL, gładko przechodzą pomagierzy i propagandyści Tuska do wyuczonych latami, standardowych ataków: PiS kłamie w sprawie Smoleńska, w której wszystko przecież zostało wyjaśnione, PiS kłamie że sytuacja Polski jest zła, przecież rząd sobie radzi doskonale, czego dowodem pochwały Europy ? niezadowoleni po prostu wierzą w pisowskie kłamstwa, bo tak naprawdę żadnego powodu do niezadowolenia nie mają.

Po publikacji sondażu TNS OBOP rząd, nawet gdyby miał wcześniej jakąś kontrolę nad swym wizerunkiem, stracił ją. Fachowcy wiedzą, że jeden sondaż to za mało, by stwierdzić trwałą zmianę, i mają rację. Ale złamanie psychologicznej bariery, zaburzenie poczucia bezpieczeństwa elit, że nigdy już nikt, a zwłaszcza Kaczyński, nie zagrozi ich stołkom i siedzeniom, daje nieuchronny efekt, mówiąc dosadnie, wrzucenia granatu do szamba. Od tego momentu wizerunek władzy kształtowany będzie co najmniej przez dłuższy czas przez histeryków, oblatujących wszystkie media z mądrościami podobnymi, jakimi popisał się w co najmniej trzech wywiadach w ciągu jednego tygodnia profesor Krzemiński. Z deklarowanego przez niego i jemu podobnych przerażenia sytuacją, z zapierania się w oczywistych sprawach, z miotanych na ślepo oskarżeń, usłyszy teraz wyborca ? już słyszy ? jedno: „aż jedna trzecie Polaków chce znów głosować na Kaczyńskiego, przecież to idioci! Powariowali! Zgłupieli! Trzeba ich leczyć!

Można rzecz ? gdy profesjonalny piar śpi, budzą się Wołek, Kuczyński czy Hartman. Gdy politycy PO ukrywają się mysich dziurach, to oni kształtują wizerunek władzy.

Wizerunek prosty: kiedy społeczeństwo odważyło się wyrazić rozczarowanie władzą, to co władza na to? Władza na to kłamie w żywe oczy i ubliża. To po pierwsze. Ale na tym nie koniec: z rozpaczliwego „Tusku, k... , zrób coś!" wspomnianego profesora Hartmana wyziera też konstatacja, że Tusk się skończył całkowicie, skoro nie umie już nawet tego jedynego, co dotąd umiał doskonale, czyli picowania. Przerażonym elitom wydaje się zapewne, że ich lamenty „dlaczego Platforma śpi? Dlaczego nie udowadnia, że w Smoleńsku nie było żadnego zamachu ani profanowania zwłok, dlaczego nie udowadnia, że sytuacja kraju jest dobra, dlaczego nie pokazuje swoich sukcesów?!" zmobilizują ukochanego przywódcę do działania. Może zmobilizują ? ale dla prostego Polaka odpowiedź na te głośno podnoszone „dlaczego" jest oczywista: skoro samo tak mówią, to potwierdzają, że władza nie może tego udowodnić, i nie ma żadnych sukcesów, którymi by się mogła pochwalić.

Generalnie idzie to wszystko w złą dla Tuska, czyli dobrą dla Polski stronę. Niby jeden tylko sondaż, ale dzięki tej histerii salonów załamania wizerunkowego ostatnich dni nie zdoła już Tusk naprawić, nawet jeśli jego piarowskie sztaby znowu się zbiorą i nawet wymyślną najbardziej profesjonalną strategię zarządzania kryzysem, mleko się rozlało, uwodzicielski czar Tuska prysł. A ponieważ stawką jest dla niego nie tylko utrata władzy, ale i poniesienie osobistej odpowiedzialności za wielokrotne naruszanie konstytucji, nadużywanie władzy i horrendalne, fatalne dla państwa w skutkach zaniedbania, prawdopodobne jest sięgnięcie przez obecną ekipę po środki mogące do reszty zniweczyć zaufanie do niej.

Ostrożnie zacytowałbym sławne zdanie Churchilla po rozgromieniu Afrika Korps: „panowie, to nie jest jeszcze koniec, to nie jest jeszcze nawet początek końca, ale wygląda, że to koniec początku."

W małej humoresce-futuresce, jaką napisałem kiedyś dla „Faktu", występowali premier, prezydent i niewidzialny piarowiec Iggo, który jawił się w postaci pustego garnituru i wiszących nad kołnierzem okularów. Kiedy okazuje się, że na rządowy gmach idą tłumy wkurzonych ludzi, Iggo zręcznie zrzuca z siebie ubranie, odrzuca okulary, i tyle go mocodawcy widzieli. Miło mi donieść, że kolejny mój fantastyczny kawałek stał się ciałem. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że legendarne piarowskie sztaby PO na czele ze sławnym Igorem Ostachowiczem faktycznie wzięły i zniknęły.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?