Film o katastrofie smoleńskiej planowany przez Antoniego Krauzego mógłby odegrać podobną rolę w najnowszych dziejach Polski co Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru”. Wajda obnażył zdradę ideologii PRL – panowania klasy robotniczej – przez nomenklaturę partii komunistycznej. Tak przygotował grunt na wystąpienie robotników w „Solidarności” cztery lata później.
Pamiętajmy, że „Solidarność” nie osiągnęła swych celów w czasie zrywu, a po kilku latach została użyta przez tęże nomenklaturę do reformy państwa korzystnej dla siebie. Natomiast Krauze chce obnażyć poddanie racji stanu przez warstwę rządzącą III RP. Czy z lepszym dla patriotycznych buntowników skutkiem?
W obu wypadkach działa taka sama rosyjska wymówka. Oto socjalizm w Polsce nie mógł mieć „ludzkiej twarzy”, gdyż nie pozwalali „Radzianie”, jak partyjniacy określali między sobą towarzyszy radzieckich. A dzisiaj Polska nie może być w pełni suwerenna, bo Putin nie pozwala. Ma na miejscu wystarczająco silne wpływy oraz poparcie na Zachodzie, żeby realizować swoją wolę. Zarówno wtedy, jak i dzisiaj prawdziwy argument za ograniczeniem suwerenności podaje się w sugestiach, nigdy wprost. W odpowiedzi na to w PRL powstał autentyczny ruch robotniczy i patriotyczny. Natomiast w III RP powstaje ruch narodowy, jak pokazał finał Marszu Niepodległości 2012.
Niepokój o przyszłość państwa
Muszę ujawnić konflikt interesów. Jestem inspiratorem filmu o Smoleńsku. Antoni Krauze twierdzi, że zachętą był mój list otwarty do Ewy Stankiewicz ogłoszony w „Tygodniku Solidarność” pt. „Przewrócony tron”. Wskutek katastrofy list ująłem jako rejtanowskie ostrzeżenie przed upadkiem państwa w formie dzisiejszej, bez przemocy wojskowej. Ewa Stankiewicz jawi się jako wcielenie Joanny d’Arc w postaci współczesnej, bez spalenia na stosie przez możnych. Ta tragiczna perspektywa wstrząsnęła reżyserem. I odezwali się również szydercy, bo zanika instynkt samozachowawczy narodu.