Na pierwszym posiedzeniu nowego parlamentu Saakaszwili zadeklarował wolę współpracy z rządową większością. Zapowiedział, że jego partia nie będzie blokować rządowych projektów „dla zasady", że te inicjatywy, które będą służyły rozwojowi państwa, dostaną wsparcie od opozycji. Iwaniszwili budził wiele podejrzliwości, zwłaszcza na Zachodzie. Wiadomo, że w Rosji nikt samodzielnie nie dorabia się gigantycznego majątku. Zachodni dyplomaci przekazywali rozmaite wieści na temat tego, jak Moskwa mogła wspomagać Iwaniszwilego w jego kampanii. I nie można wykluczyć, że te informacje są prawdziwe.
Jednak po ogłoszeniu wyników, uznaniu ich przez opozycję, deklaracji zwycięzcy, że chce kontynuować demokratyczne przemiany i drogę na Zachód, świat odetchnął. W dniu po wyborach miałem okazję rozmawiać z Iwaniszwilim w jego rezydencji w Tbilisi. Zapewniał mnie, że nie ma zamiaru dążyć do przedwczesnego usunięcia prezydenta Saakaszwilego z jego funkcji, że chce współpracować z opozycją, a jeśli odbędą się jakieś procesy przedstawicieli obecnej opozycji, to nie będą miały związku z polityką i dotyczyć będą przypadków ewidentnego łamania prawa.
Ukraiński scenariusz
Od tamtej rozmowy minęły dwa miesiąca. Sytuacja wygląda, niestety, zupełnie inaczej. Potwierdzają się najgorsze obawy. Kolejni czołowi działacze rządzącego do niedawna Zjednoczonego Ruchu Narodowego trafiają do więzień. Aresztowania następują jedno po drugim. Najpierw zatrzymano byłego ministra wpierw obrony, a potem spraw wewnętrznych Baczo Achalaję, następnie zaś dawnego wiceministra spraw wewnętrznych Szotę Chizaniszwilego i 11 innych urzędników MSW. Słychać o coraz częstszych przypadkach szantażu.
Jak informował na Twitterze europoseł Krzysztof Lisek, dziecku jednemu z posłów opozycji znaleziono narkotyki. Gdy ojciec zmienił partyjne barwy, przeszedł do obozu rządzącego, problem znalezionych narkotyków zniknął. Inny przypadek: aresztowany zostaje mąż opozycyjnej posłanki. Aby został zwolniony, wystarczy, by żona zmieniła przynależność partyjną.
Znając praktyki poprzedniej władzy, nie wykluczam, że w niektórych przypadkach można postawić dawnym rządzącym poważne zarzuty. Ale zapał, z jakim nowa władza poluje na politycznych przeciwników, jest niebywały. I trudno mieć wątpliwości, że nie decyduje tu wola zaprowadzenia sprawiedliwości, ale polityczna chęć unicestwienia przeciwnika.
Analogia z Ukrainą jest w tym przypadku na miejscu. Co prawda nikt nie zarzuca Gruzińskiemu Marzeniu, że wygrało dzięki sfałszowaniu wyborów, to praktyki wobec opozycji zaraz po wyborach przypominają bardzo to, co się dzieje z Julią Tymoszenko. Fakt, Tymoszenko nie jest święta. Mało kto wątpi w to, że w kraju, w którym działa niezależne sądownictwo, można byłoby znaleźć paragrafy w kodeksie karnym, pod które podpadałyby niektóre z jej biznesowych działań z przeszłości. Ale nikt na Ukrainie nie ma wątpliwości co do tego, że Tymoszenko siedzi nie dlatego, że obecna władza tak konsekwentnie walczy z korupcją i przekrętami, lecz dlatego, iż Janukowycz walczy brutalnie ze swoją polityczną oponentką, która może dla niego stanowić realne zagrożenie. To samo dotyczy działaczy partii Saakaszwilego. Nie wykluczam, ze rzeczywiście dopuścili się czynów, za które można ich postawić pod sąd. Tyle że wygląda na to, iż obecnym „niezależnym" aparatem sprawiedliwości w Gruzji nie jest bynajmniej sąd. Trzeba pamiętać, że Zjednoczony Ruch Narodowy ma w parlamencie około 40 proc. miejsc. Stanowić więc może groźną konkurencję dla partii rządzącej. A w razie jakiejkolwiek destrukcji w obozie władzy, który tworzy niespójna koalicja bardzo różniących się wzajemnie ugrupowań, opozycja mogłaby zyskać większość.