Czym skorupka za młodu nasiąknie

Atmosfera, w jakiej ktoś się wychowywał oraz więzy pokrewieństwa – z rodzicami i dziadkami – na pewno mają wpływ na jego późniejsze życie.

Publikacja: 23.01.2013 00:01

Red

Dziennikarze nie dość, że mają prawo sprawdzać życiorysy osób publicznych, to mają nawet taki obowiązek. Jeżeli ktoś zabiera głos w debacie publicznej i wyraża opinie kontrowersyjne, to obowiązkiem dziennikarza jest sprawdzić, jakie czynniki mogły wpływać na poglądy tego człowieka i kim on właściwie jest.

Nie rozumiem tych, którzy twierdzą, że „grzebanie w metrykach" jest obrzydliwością. Wyobraźmy sobie pisaną przez historyka biografię, w której brakuje podstawowych faktów, np. tego, kim byli rodzice bohatera, kim bracia i kim zostali jego potomkowie. Jeżeli uznajemy, że to są ważne informacje dla zrozumienia życia danego człowieka, to dlaczego odrzucamy je jako nieistotne dla oceny konkretnych działań i opinii uczestników debaty publicznej?

Jeżeli mało znany sędzia bierze udział w debacie politycznej i wydaje się opowiadać w niej po jednej stronie sporu, to wszyscy zaczynają zadawać sobie pytanie: kim ten człowiek jest?

Atmosfera, w jakiej ktoś się wychowywał, oraz więzy pokrewieństwa – z rodzicami czy dziadkami – na pewno są częścią dziedzictwa człowieka i mają wpływ na jego późniejsze życie. Ignorowanie tego zakrawa na absurd. Często przysłowia takie jak „niedaleko pada jabłko od jabłoni" albo „czym skorupka za młodu nasiąknie..." są po prostu prawdziwe. Dlatego obowiązkiem dziennikarza jest przekazać potrzebne informacje opinii publicznej, a już sami czytelnicy muszą je we własnym zakresie zinterpretować i ocenić, na ile dana osoba kontynuuje dzieło swoich przodków,  a na ile zaprzeczyła temu dziełu i odcięła się od niego.

Oczywiste jest jednak, że to, kim byli rodzice i jaki był klimat rodzinnego domu, w którym ktoś się wychował, nie przesądza, jakie będą jego poglądy i dalsze losy. Przecież znane są przypadki braci wychowanych w jednym domu, którzy idą potem przez życie zupełnie innymi drogami – można choćby wspomnieć Jacka i Jarosława Kurskich.

Dziennikarz, który bada życiorys i pochodzenie swojego bohatera, może także wyrazić opinię, czy – według jego oceny – dziedzictwo danej osoby wpływa na jej życie czy też nie wpływa. Dzięki temu często dochodzi do sporów i dyskusji, które w życiu publicznym są konieczne. Różne opinie, różne punkty widzenia pozwalają każdemu obserwatorowi wyrobić sobie własne zdanie.

Debatujemy na ten temat dlatego, że niedawno Cezary Gmyz ujawnił informację o tym, kim była matka sędziego Igora Tulei. Nie wydaje mi się, aby fakty podane przez Gmyza miały na celu zdyskredytowanie sędziego. Oceniać je trzeba, zadając sobie pytanie: czy widzimy ważny powód dla ujawnienia danych faktów? I tak, o ile dla informacji podanych w tekście Cezarego Łazarewicza o ojcu braci Kaczyńskich takiego uzasadnienia nie widziałem, to dla informacji podawanych przez Cezarego Gmyza bardzo łatwo podać uzasadnienie.

Jeżeli anonimowy dla większości Polaków sędzia w uzasadnieniu wyroku w ważnej sprawie wyraża bardzo ostrą opinię o działaniach służb specjalnych, jeżeli tym samym bierze on udział w głośnej debacie politycznej i wydaje się wyraźnie opowiadać w niej po jednej stronie sporu, to wszyscy zaczynają zadawać sobie pytanie: kim ten człowiek jest? Bo może jego opinia wynika z jakichś życiowych doświadczeń, może mają na nią wpływ jakieś nieznane nam czynniki. I Gmyz pokazał, że rzeczywiście – może istnieć taki szerszy kontekst tej wypowiedzi Igora Tulei. Nie możemy oczywiście przesądzać, że dziedzictwo sędziego miało wpływ na uzasadnienie wyroku, ale dowiedzieliśmy się, że mogło taki wpływ mieć.

Nie podejrzewam, że sędzia Tuleya świadomie odgrywa się na tych, których może uważać za współwinnych odebrania jego matce części emerytury. Jednak mógł zadziałać u niego taki podświadomy mechanizm. I na pewno nie ma nic złego w dyskusji, czy sędzia z takim doświadczeniem życiowym powinien orzekać w sprawach tak politycznie wrażliwych.

—not. puo

Sławomir Jastrzębowski jest redaktorem naczelnym „SuperExpressu"

Dziennikarze nie dość, że mają prawo sprawdzać życiorysy osób publicznych, to mają nawet taki obowiązek. Jeżeli ktoś zabiera głos w debacie publicznej i wyraża opinie kontrowersyjne, to obowiązkiem dziennikarza jest sprawdzić, jakie czynniki mogły wpływać na poglądy tego człowieka i kim on właściwie jest.

Nie rozumiem tych, którzy twierdzą, że „grzebanie w metrykach" jest obrzydliwością. Wyobraźmy sobie pisaną przez historyka biografię, w której brakuje podstawowych faktów, np. tego, kim byli rodzice bohatera, kim bracia i kim zostali jego potomkowie. Jeżeli uznajemy, że to są ważne informacje dla zrozumienia życia danego człowieka, to dlaczego odrzucamy je jako nieistotne dla oceny konkretnych działań i opinii uczestników debaty publicznej?

Pozostało 82% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?