Czesi są zmęczeni polityką. Kandydaci dwu największych partii parlamentarnych – w tym tworzącej koalicję rządową i tej, która najpewniej wkrótce przejmie władzę – odpadli już w pierwszej rundzie wyborów prezydenckich. O stanowisko głowy państwa powalczą za to dwaj weterani czeskiej sceny politycznej wyrastający poza własne środowiska.
Partyjne przepychanki
Minister spraw zagranicznych Karel Schwarzenberg to arystokrata z nieco innego świata, opiekun politycznego dziedzictwa Václava Havla. Przekonał do siebie doświadczeniem, osobowością i młodzieńczą energią, i to – a nie praca w obecnym rządzie – wpłynęło na jego sensacyjne wejście do drugiej tury. Z kolei Miloš Zeman, potężny lider socjalistów z lat 90., od czasu, gdy poróżnił się z nowym kierownictwem swojej partii, przebywa na marginesie życia politycznego i głównie komentuje wydarzenia z domu w środku lasu. Jako premier zawarł bezprecedensowy pakt o nieagresji z liderem opozycji, a potem nie miał litości dla oskarżonego o łapownictwo ministra finansów, dzięki czemu dziś może się kreować na rzecznika świata polityki nie tyle szlachetnej, co dyskretnej i nieabsorbującej, tworzonej w zaciszu gabinetów.
A przez ostatnie lata polityka kojarzyła się Czechom głównie z przepychankami trzech partii wchodzących w skład centroprawicowego rządu Petra Nečasa. Kłótniom programowym, sporom personalnym i groźbom opuszczenia koalicji towarzyszyły skandale korupcyjne, w które zresztą zamieszani byli przedstawiciele wielu innych ugrupowań. Tylko w 2012 roku ujawniono nieprawidłowości w ministerstwach Obrony i Zdrowia, praskim ratuszu, a także przy wydawaniu unijnych pieniędzy. W rankingu Transparency International, która ocenia stopień skorumpowania krajów, Czechy zajmują 54. miejsce, ex aequo z Malezją. Wiary Czechów w politykę nie przywróciła głośna amnestia ogłoszona kilka dni temu przez odchodzącego prezydenta Václava Klausa. Okazało się, że znani aferzyści, którzy trafili do więzienia za ciemne interesy na styku polityki i biznesu, pozostaną bezkarni.
Silni przywódcy zbędni
Co więcej – i to prawdziwy czeski paradoks – rząd Nečasa jest nie tylko jednym z najmniej stabilnych gabinetów w czeskiej historii, ale także jednym z najbardziej reformatorskich. Jednak mimo restrykcyjnej polityki sytuacja gospodarcza kraju na razie się nie poprawia, a minister finansów, Miroslav Kalousek bije rekordy niepopularności. Chociaż w porównaniu z innymi krajami UE główne wskaźniki makroekonomiczne są w Czechach relatywnie niskie (inflacja wynosi 3,3 proc. PKB, bezrobocie 8,7 proc. PKB, a dług publiczny 40,8 proc. PKB), to i tak wszystkie stopniowo rosną. Oparta w dużej mierze na sukcesie przemysłu motoryzacyjnego gospodarka czeska od dwu lat nie może wyjść ze stagnacji. Dla Czechów, odczuwających coraz boleśniej skutki kryzysu, to kolejny powód do zniechęcenia elitami politycznymi.
Zmęczenie chaotyczną polityką niestabilnych i niefachowych rządów to zjawisko coraz powszechniejsze w Europie Środkowej. To na nim zbudował swój sukces Viktor Orbán, przejmując wraz ze swoją partią pełnię władzy na Węgrzech wiosną 2010 roku. Spory i afery wewnątrz centroprawicowej koalicji otworzyły drogę do powrotu Roberta Fico na Słowacji, który zdobył w wyborach większość parlamentarną. Podobny scenariusz został niedawno zrealizowany w Rumunii, gdzie prezydentowi Băsescu, kojarzonemu z awanturami rządowymi i wyrzeczeniami w polityce gospodarczej, wyrósł godny konkurent Victor Ponta. Rozdygotane gabinety koalicyjne zastępowane są rządami jednopartyjnymi, na których czele stoi charyzmatyczny lider, a rola parlamentów ogranicza się do uchwalania przygotowanych przez gabinety aktów prawnych. W tym kontekście warto przywołać wyniki ankiety Fundacji Eberta z marca 2011 roku, w których aż dwóch trzecich przebadanych Europejczyków z ośmiu największych krajów zadeklarowało, że w czasie kryzysu chce, aby ich państwami kierowali „silni ludzie”.