Zmęczenie polityką w Czechach

Remedium Czechów na chaos i niesprawność państwa nie jest wcale mocny przywódca głoszący hasła protestu, ale raczej ktoś przewidywalny, gwarantujący spokój i stabilizację – twierdzi analityk

Publikacja: 23.01.2013 18:03

Dariusz Kałan

Dariusz Kałan

Foto: Rzeczpospolita, Lech Rustecki Lech Rustecki

Red

Czesi są zmęczeni polityką. Kandydaci dwu największych partii parlamentarnych – w tym tworzącej koalicję rządową i tej, która najpewniej wkrótce przejmie władzę – odpadli już w pierwszej rundzie wyborów prezydenckich. O stanowisko głowy państwa powalczą za to dwaj weterani czeskiej sceny politycznej wyrastający poza własne środowiska.

Partyjne przepychanki

Minister spraw zagranicznych Karel Schwarzenberg to arystokrata z nieco innego świata, opiekun politycznego dziedzictwa Václava Havla. Przekonał do siebie doświadczeniem, osobowością i młodzieńczą energią, i to – a nie praca w obecnym rządzie – wpłynęło na jego sensacyjne wejście do drugiej tury. Z kolei Miloš Zeman, potężny lider socjalistów z lat 90., od czasu, gdy poróżnił się z nowym kierownictwem swojej partii, przebywa na marginesie życia politycznego i głównie komentuje wydarzenia z domu w środku lasu. Jako premier zawarł bezprecedensowy pakt o nieagresji z liderem opozycji, a potem nie miał litości dla oskarżonego o łapownictwo ministra finansów, dzięki czemu dziś może się kreować na rzecznika świata polityki nie tyle szlachetnej, co dyskretnej i nieabsorbującej, tworzonej w zaciszu gabinetów.

A przez ostatnie lata polityka kojarzyła się Czechom głównie z przepychankami trzech partii wchodzących w skład centroprawicowego rządu Petra Nečasa. Kłótniom programowym, sporom personalnym i groźbom opuszczenia koalicji towarzyszyły skandale korupcyjne, w które zresztą zamieszani byli przedstawiciele wielu innych ugrupowań. Tylko w 2012 roku ujawniono nieprawidłowości w ministerstwach Obrony i Zdrowia, praskim ratuszu, a także przy wydawaniu unijnych pieniędzy. W rankingu Transparency International, która ocenia stopień skorumpowania krajów, Czechy zajmują 54. miejsce, ex aequo z Malezją. Wiary Czechów w politykę nie przywróciła głośna amnestia ogłoszona kilka dni temu przez odchodzącego prezydenta Václava Klausa. Okazało się, że znani aferzyści, którzy trafili do więzienia za ciemne interesy na styku polityki i biznesu, pozostaną bezkarni.

Silni przywódcy zbędni

Co więcej – i to prawdziwy czeski paradoks – rząd Nečasa jest nie tylko jednym z najmniej stabilnych gabinetów w czeskiej historii, ale także jednym z najbardziej reformatorskich. Jednak mimo restrykcyjnej polityki sytuacja gospodarcza kraju na razie się nie poprawia, a minister finansów, Miroslav Kalousek bije rekordy niepopularności. Chociaż w porównaniu z innymi krajami UE główne wskaźniki makroekonomiczne są w Czechach relatywnie niskie (inflacja wynosi 3,3 proc. PKB, bezrobocie 8,7 proc. PKB, a dług publiczny 40,8 proc. PKB), to i tak wszystkie stopniowo rosną. Oparta w dużej mierze na sukcesie przemysłu motoryzacyjnego gospodarka czeska od dwu lat nie może wyjść ze stagnacji. Dla Czechów, odczuwających coraz boleśniej skutki kryzysu, to kolejny powód do zniechęcenia elitami politycznymi.

Zmęczenie chaotyczną polityką niestabilnych i niefachowych rządów to zjawisko coraz powszechniejsze w Europie Środkowej. To na nim zbudował swój sukces Viktor Orbán, przejmując wraz ze swoją partią pełnię władzy na Węgrzech wiosną 2010 roku. Spory i afery wewnątrz centroprawicowej koalicji otworzyły drogę do powrotu Roberta Fico na Słowacji, który zdobył w wyborach większość parlamentarną. Podobny scenariusz został niedawno zrealizowany w Rumunii, gdzie prezydentowi Băsescu, kojarzonemu z awanturami rządowymi i wyrzeczeniami w polityce gospodarczej, wyrósł godny konkurent Victor Ponta. Rozdygotane gabinety koalicyjne zastępowane są rządami jednopartyjnymi, na których czele stoi charyzmatyczny lider, a rola parlamentów ogranicza się do uchwalania przygotowanych przez gabinety aktów prawnych. W tym kontekście warto przywołać wyniki ankiety Fundacji Eberta z marca 2011 roku, w których aż dwóch trzecich przebadanych Europejczyków z ośmiu największych krajów zadeklarowało, że w czasie kryzysu chce, aby ich państwami kierowali „silni ludzie”.

Ale Czesi – jakkolwiek podzielają zniechęcenie do polityki innych narodów środkowoeuropejskich – wybrali odmienną drogę. Ich remedium na chaos i niesprawność państwa nie jest wcale mocny przywódca głoszący hasła protestu, ale raczej ktoś przewidywalny, gwarantujący spokój i stabilizację. Przekonują o tym nie tylko wyniki wyborów prezydenckich. Sondaże poparcia partii politycznych pokazują podobny trend.

Wkrótce po zmęczonej siedmioletnimi rządami centroprawicy władzę przejmą socjaldemokraci, którzy od prawie czterech lat są najpopularniejszą partią w kraju. Jednak – na razie – nic nie wskazuje na to, aby ich zwycięstwo było porównywalne z tym Fideszu na Węgrzech czy SMER-SD na Słowacji. Gdyby wybory odbyły się dzisiaj, nowy rząd powstałby z udziałem mniejszych partii, a parlament pozostałby miejscem politycznego sporu. Czesi nie wierzą w zbawczą moc „silnych ludzi”.

Można wskazać trzy przyczyny. W czeskiej tradycji politycznej, przepełnionej głębokim demokratyzmem, mocne jednostki były zdystansowanymi arbitrami, nieingerującymi w bieżące życie polityczne i budującymi swoją pozycję na osobistym autorytecie. Pamięć o prezydenturze Tomáša Masaryka czy Václava Havla sprawia, że kontrowersyjny wizjoner w rodzaju Orbána byłby dla Czechów raczej nie do zaakceptowania. Po drugie, trudno oprzeć się wrażeniu, że po śmierci Havla i odejściu Klausa w czeskiej polityce po prostu brakuje wyróżniających się osobowości. Kimś takim nie jest Bohuslav Sobotka, obecny lider socjaldemokratów, który nawet we własnej partii cieszy się umiarkowanym szacunkiem. I wreszcie – po ośmioletniej prezydenturze Klausa, polityka równie aktywnego co chimerycznego, Czesi uznali, że najwyższy czas dać szansę komuś mniej wyrazistemu.

Orban by nie przeszedł

Czesi są zmęczeni polityką, ale to wcale nie oznacza, że są gotowi przekazać nadzwyczajne uprawnienia liderowi, obiecującemu zakończenie epoki chaotycznych gabinetów i rozdyskutowanych parlamentów. Mimo kryzysu politycznego i gospodarczego nadal opowiadają się po stronie ograniczonej i podlegającej większej niż w tamtych przypadkach kontroli władzy rządów koalicyjnych, a czasem nawet – „niepolityczności”. O tym ostatnim świadczy nie tylko trzeci wynik w wyborach prezydenckich bezpartyjnego Jana Fischera, ale także piąty Vladimíra Franza, ekstrawaganckiego artysty bez politycznego zaplecza, który zawstydził większość partyjnych nominatów.

Różnicę między Czechami a wieloma innymi narodami Europy Środkowej widać w czymś jeszcze. W Czechach zwycięstwo takiej partii jak Fidesz czy SMER-SD byłoby niemożliwe, bo tam po prostu takiej partii nie ma. I nie chodzi tylko o ich wodzowski charakter. Fenomen ugrupowań Orbána i Fica polega na tym, że – mimo różnic ideologicznych – oba są głęboko osadzone w mainstreamie, ale jednocześnie potrafią zaprezentować się jako antymainstreamowe partie protestu. Są one de facto superpartiami, które chcą być politycznym powiernikiem klasy średniej i w tym samym czasie wyrażać niezadowolenie warstw najbardziej pokrzywdzonych, stanowiących potencjalny zapalnik mainstreamowej struktury. W Czechach podział na mainstream i antymainstream jest znacznie bardziej wyrazisty.

Rolę głosu antymainstreamowego odgrywają coraz bardziej popularni komuniści, a także populiści tacy jak multimilioner Tomio Okamura, syn Japończyka i Czeszki, budujący swoją polityczną tożsamość na hasłach antyimigranckich i ksenofobicznych. Są oni znacznie bardziej nieprzewidywalni, bowiem nie podlegają żadnej neutralizacji takiej jak w Fideszu i SMER-SD najbardziej radykalne skrzydła tych partii. Z drugiej strony ich deklaratywna antymainstreamowość daje nadzieję na to, że mimo rosnącej popularności nigdy nie uda im się przekroczyć granicy, za którą będą mieli realny wpływ na funkcjonowanie państwa. Do tego potrzeba bowiem otwarcia na wyborców nieradykalnych. Albo zaproszenia ze strony ugrupowania mainstreamowego, co jest niestety bardziej prawdopodobne, bo komuniści to potencjalni – obok chrześcijańskich demokratów – koalicjanci partii socjaldemokratycznej.

Plecami do Unii Europejskiej

A co czeskie wybory prezydenckie oznaczają dla Polski? Z punktu widzenia relacji polsko-czeskich niewiele. Interesy między dwoma sąsiadami – z różnymi sukcesami – realizowane są przede wszystkim na obszarach gospodarki, energetyki i infrastruktury, a tu rola prezydenta jest raczej marginalna. Odejście Klausa to za to szansa na wzmocnienie partnerstwa polsko-czeskiego na forum unijnym. Schwarzenberg i Zeman zdecydowanie zdystansowali się od eurosceptycyzmu obecnego prezydenta i wyrazili gotowość do większego zaangażowania w dyskusję na temat integracji gospodarczej.

Kłopot polega na tym, że zmęczeni polityką Czesi zaczynają odwracać się plecami także do Unii Europejskiej. Według badania z marca 2012 roku poziom zaufania do instytucji unijnych jest w Czechach najniższy od 1994 roku, i tylko w ciągu ostatnich dwu lat zmniejszył się o prawie 20 proc. Co więcej, wiarygodności kraju w Europie z pewnością nie wzmocni wejście do przyszłego rządu komunistów. Niemniej na razie ciągle jest nadzieja na nową jakość w czeskiej polityce europejskiej. Dlatego póki Czechy próbują wpływać na swoje elity nie na drodze rewolucji, ale poprzez zmiany wewnątrz systemu, powinny stać się dla Polski nie tylko bardziej przewidywalnym, ale także znacznie ważniejszym partnerem niż do tej pory.

Autor jest analitykiem w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych i dziennikarzem specjalizującym się w tematyce środkowoeuropejskiej

O narodowym charakterze Czechów i Polaków więcej w najbliższym numerze tygodnika „Plus Minus” (26 stycznia br.)

Czesi są zmęczeni polityką. Kandydaci dwu największych partii parlamentarnych – w tym tworzącej koalicję rządową i tej, która najpewniej wkrótce przejmie władzę – odpadli już w pierwszej rundzie wyborów prezydenckich. O stanowisko głowy państwa powalczą za to dwaj weterani czeskiej sceny politycznej wyrastający poza własne środowiska.

Partyjne przepychanki

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?