Tekst Rafała Kasprowa i Wiesława Walendziaka „Gdzie leży Polska”
to ciekawe zaproszenie do dyskusji na temat istotny, zwłaszcza w czasie gdy nasze debaty publiczne rzadko wykraczają poza horyzont najbliższych wyborów. Autorzy mają rację, kiedy piszą, że jeśli będziemy operować pojęciami i kategoriami rodem z poprzednich epok, daleko nie zajdziemy. I że nasza narodowa skłonność do rozpamiętywania z uwielbieniem przeszłości każe niektórym iść z twarzą zwróconą do tyłu.
Sukces na miarę możliwości
Z częścią tez Walendziaka i Kasprowa trudno się jednak zgodzić. Jak choćby z wyróżnionym w nadtytule ich tekstu twierdzeniem o naszej wielkiej, zmarnowanej szansie. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jaki na początku założymy minimalny cel. Czy mieliśmy szansę być państwem silniejszym i bogatszym? Być może, ale co to konkretnie oznacza? Czyżbyśmy mieli już wyrosnąć na regionalną potęgę? Nie żądajmy cudu. Nawet wyjątkowo nam życzliwy George Friedman taką pozycję Polski widzi w perspektywie co najmniej wieku.
Ale i tak nie jest chyba z nami aż tak źle. W ciągu niewiele ponad dwóch dekad podwoiliśmy naszą narodową zamożność. Z komunistycznego wasala mocarstwa sowieckiego staliśmy się członkiem silnych struktur międzynarodowych – ekonomicznych i wojskowych. Być może Unia Europejska tkwi dziś po uszy w kłopotach, ale nadal jest najsilniejszym związkiem państw na świecie. W RWPG byliśmy zaledwie 22 lata temu. To wcale nie tak dawno. Jeśli mamy patrzeć daleko w przód, to sięgnijmy wzrokiem równie daleko do tyłu. Oczywiście w zdrowych proporcjach, bo marzenia Dmowskiego i Piłsudskiego faktycznie mało przystają do współczesności.
Gadanie o zielonej wyspie brzmi dziś jak polityczny slogan, ale to, że wciąż nie zaliczyliśmy recesji w czasie największych zawirowań kryzysu, to jednak fakt. Czy lepiej było się rozwijać w tempie 10 proc. rocznie, by potem w ciągu roku spaść o 20 proc. jak Łotwa? PricewaterhouseCoopers na kolejne dwie dekady znów prognozuje nam wzrost 2,5 proc. rocznie. Prawie półwiecze nieprzerwanego rozwoju, czterokrotne zwiększenie majątku i na końcu dorównanie do średniej Europy Zachodniej – to za mało? Kiedy ostatni raz nam się to udało? Na krótko za Jagiellonów, na chwilę w czasie Rzeczypospolitej szlacheckiej.