Wystąpienie Davida Camerona w sprawie nowych relacji Wielkiej Brytanii z Unią Europejską dalece wykracza poza wyspiarski kontekst. Nowa architektura UE powstaje na naszych oczach i to nie z inicjatywy Londynu, lecz tych państw, które powołując się chętnie na historyczne konieczności, chcą dziś radykalnego pogłębienia integracji.
Do tej pory dyskusja koncentrowała się na ich potrzebach i oczekiwaniach. Propozycja Camerona zwraca uwagę na oczywisty fakt, że w Unii mamy też państwa, które albo nie chcą przystąpić do strefy euro, albo, jak Polska, nie mogą tego zrobić w takim tempie, by uczestniczyć na równych prawach w tym procesie.
Nowy traktat jest potrzebny i Brytyjczykom, i krajom strefy euro, które kosmetycznymi zmianami nie zbudują potrzebnej im nowej architektury
Dziś widać wyraźnie, że skala skoncentrowania władzy w instytucjach strefy euro będzie bardzo duża. Przy okazji kolejnych zabezpieczeń antykryzysowych i transz ratunkowych północ Unii będzie domagała się daleko idących zmian w zarządzaniu gospodarczym – w polityce makroekonomicznej, fiskalnej, rynku pracy, konkurencji. Taka scentralizowana strefa euro staje się nie bardziej, ale mniej atrakcyjnym rozwiązaniem dla Polski. Trzeba potężnej dawki upolitycznienia interesów ekonomicznych, by to przykryć. Nie wiem, czy będzie to możliwe nawet w przypadku tak lekceważąco odnoszącej się do rachunku ekonomicznego ekipy jak rząd Donalda Tuska.
W tym sensie wystąpienie Camerona było szalenie proeuropejskie. Nakreśliło, na dziś, jedyny polityczny scenariusz, zakładający przetrwanie UE w szerokim gronie 27 lub nawet większej liczby państw. Bez poluzowania architektury unijnej, przy zachowaniu klauzul chroniących równy dostęp do wspólnego rynku, niekontrolowana dekompozycja Unii jest bardzo prawdopodobna. Cameron proponuje kontrolę tego procesu, oczekując swobody kreowania polityki: społecznej, ochrony środowiska, pracy i sprawiedliwości przez poszczególne państwa.
Jest to szczególnie ważne dla Polski. Kiedy rozpocznie się presja polityczna na nasz kraj, by pospiesznie przyjąć euro, na co nie będą pozwalały nam warunki ekonomiczne, mamy szansę mieć alternatywę w postaci „brytyjskich” klauzul zapewniających prawa na wspólnym rynku tym krajom, które pozostają poza strefą euro. Posiadanie alternatywy zawsze poprawia pozycję negocjacyjną. Dlatego, zamiast zacierać ręce na widok zaledwie wyobrażenia pustego brytyjskiego fotela w UE, polski MSZ powinien zastanowić się nad wykorzystaniem realnych szans, jakie stwarza londyński krok.