Kościół między Urbanem a Palikotem

Notowania polityka z Biłgoraja lecą dziś co prawda w dół, ale zdążył on już wpuścić do polskiego społeczeństwa bakcyla antyklerykalnej histerii, który przynosi widoczne skutki – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 29.04.2013 21:39

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Ogłoszony niedawno dokument Konferencji Episkopatu Polski dotyczący wyzwań bioetycznych spotkał się z przewidywalną krytyką ze strony środowisk, które uważają, że nauczanie Kościoła katolickiego nie nadąża za przemianami cywilizacyjnymi. Jakby się hierarchowie nie starali argumentować, jakby nie starali się łagodzić retoryki, i tak dostaliby po uszach.

Purpuratom zarzucono brak empatii wobec osób poczętych w wyniku zapłodnienia in vitro i ich rodziców. Rzeczywiście, pewne rzeczy zostały w dokumencie KEP nazwane dosadnie. Na przykład o in vitro czytamy, że „jest źle realizowanym pragnieniem bezpłodnych par, które chcą być rodzicami. Plemniki uzyskuje się od ojca w akcie samogwałtu, manipuluje się wielokrotnie organizmem matki, a dziecko staje się produktem”. Można jednak spytać: gdzie tu mamy kłamstwo?

Trudno nie przyznać słuszności arcybiskupowi Henrykowi Hoserowi, lekarzowi, przewodniczącemu Zespołu Ekspertów KEP do spraw Bioetycznych, kiedy oznajmia, że „w okresie prenatalnym człowieka traktuje się bardziej jako rzecz, a nie istnienie ludzkie”. Słowa arcybiskupa Hosera brzmią jak ciężkie oskarżenie. A przecież antagoniści nauczania Kościoła mają o sobie wspaniałe mniemanie – twierdzą, że upominają się wyłącznie o indywidualne prawo do szczęścia, które, ich zdaniem, hierarchowie negują.

Tymczasem lewicowo-liberalne media już znalazły dla siebie gorący temat i przy okazji bohaterkę. Oto Agnieszka Ziółkowska, pierwsza osoba w Polsce, która przyszła na świat za sprawą in vitro, postanowiła w geście ostatecznego zerwania z Kościołem dokonać aktu apostazji.

Tusk tym się różni od Michnika, że nie interesuje go kwestia reformowania katolicyzmu – jemu, w przeciwieństwie do naczelnego „Wyborczej", jest wszystko jedno

Czy może być w tej sytuacji ktoś bardziej wiarygodny dla sprawy walki z katolickim „ciemnogrodem” niż człowiek zawdzięczający swoje poczęcie metodzie, przeciwko której występuje Kościół? Ktoś taki zamyka usta duchownym. Może odgrywać rolę świadka antyklerykalizmu, zwłaszcza że jest sympatyczną, uśmiechniętą kobietą, a nie przemawiającym ex cathedra mentorem. Nikt nie będzie zadawał zbędnych pytań o szczegóły techniczne in vitro i zagrożenia, jakie może nieść ta metoda.

Radykałowie i reformatorzy

Za półtora roku minie 30 lat od śmierci, jaką z rąk funkcjonariuszy SB poniósł bł. ksiądz Jerzy Popiełuszko. Oczywiście obecna sytuacja Kościoła diametralnie się różni od tej, w jakiej się on znajdował, gdy musiał prowadzić skomplikowaną grę z władzą w warunkach PRL-owskiej dyktatury. Niemniej nie można przeoczyć pewnej znamiennej sztafety.

Jerzy Urban, którego słowa inspirowały morderców księdza Popiełuszki, przekazał pałeczkę Januszowi Palikotowi, jawnie go popierając w trakcie wyborów parlamentarnych w roku 2011.

Dzisiaj notowania Palikota lecą w dół. Ale zdążył on już wpuścić do polskiego społeczeństwa bakcyla antyklerykalnej histerii, który przynosi widoczne skutki.
Bo chociażby demonstracyjne, spektakularne apostazje, z jakimi mamy do czynienia od jakiegoś czasu (Agnieszka Ziółkowska nie jest pierwsza), są jednak czymś nowym. Nagłaśniane i afirmowane przez lewicowo-liberalne media świadczą o eskalacji wojny między Kościołem a jego wrogami. Tyle że owi wrogowie nie stanowią jednolitego frontu. Katolicka opinia publiczna często popełnia błąd, kwalifikując ich wszystkich bez żadnych rozróżnień, po prostu jako osobistych nieprzyjaciół Boga.

Na początku III RP z antagonistów nauczania Kościoła wyodrębniły się zasadniczo dwie grupy. Jedną stanowili radykalni antyklerykałowie o proweniencji zarówno komunistycznej, jak i solidarnościowej. Domagali się oni „neutralności światopoglądowej” państwa, a co za tym idzie eliminacji Kościoła z przestrzeni publicznej.

W tym nurcie mieścił się wspomniany Urban, który odnosił wtedy medialne sukcesy jako redaktor naczelny „Nie”. Należy też tu wymienić ówczesne czołowe działaczki feministyczne, między innymi Barbarę Labudę, Wandę Nowicką, Danutę Waniek. Osoby te kontestowały powrót religii do szkół oraz zawzięcie toczyły kampanie przeciwko delegalizacji aborcji.

Blisko tego nurtu sytuowali się w tamtym czasie Donald Tusk i jego partyjni koledzy z Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Nie pozwalali oni sobie rzecz jasna na seanse nienawiści pod adresem Kościoła, jakie serwował swoim czytelnikom Urban. Jednak KLD także opowiadało się zdecydowanie za świeckością państwa.

Druga grupa antyklerykałów reprezentowała opcję umiarkowaną. Stanowiła ją wywodząca się z ruchu solidarnościowego warszawska i krakowska inteligencja skupiona wokół „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”. Miała ona w pamięci doświadczenie podziemnej współpracy między opozycyjną wobec PRL „lewicą laicką” a Kościołem. Jej zatem nie chodziło o wyeliminowanie Kościoła z życia publicznego, lecz o jego wewnętrzne zreformowanie. Można się było o tym nieraz przekonać w trakcie lektury religijnych kolumn „Arka Noego” w sobotnio-niedzielnych wydaniach „Wyborczej”.

Od 24 lat linią „GW” jest próba godzenia ognia z wodą, czyli lewicowo-liberalnych standardów z chrześcijaństwem. Adam Michnik wielokrotnie wyrażał uznanie dla Kościoła, ale – taki przynajmniej można wysnuć wniosek z tekstów i wypowiedzi tego publicysty – pod warunkiem że miał do czynienia z Kościołem „otwartym”, rezygnującym ze swojej misji i niezamierzającym nikogo nawracać (chyba że nawracanie polega na piętnowaniu wśród wiernych przejawów antysemityzmu).

Jako ulubieńcy „Wyborczej” jawią się zatem duchowni katoliccy powstrzymujący się publicznie chociażby przed oceną zachowań, które w świetle nauczania Kościoła są grzechem. Skoro na przykład Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła homoseksualizm z listy zaburzeń i chorób, to Kościół – według „GW” – powinien respektować ten werdykt. „Nam nie jest wszystko jedno” – hasło, które „GW” przyjęła w roku 2003, wciąż daje o sobie znać. „Wyborczej” nie jest wszystko jedno, także jeśli chodzi o nauczanie Kościoła: ma się ono dostosować do lewicowo-liberalnych standardów.

Trzecia siła

W pierwszej dekadzie XXI wieku okazało się, że żaden z tych dwóch nurtów antyklerykalizmu nie odniósł zadowalającego sukcesu. Owszem, wielu Polaków deklarujących się jako katolicy nie przyjmowało nauczania Kościoła w całości (chodzi o takie kwestie jak nierozerwalność małżeństwa czy antykoncepcja), niemniej jednak trudno było liczyć na to, że postulat eliminacji tej instytucji z życia publicznego czy kwestia reformowania katolicyzmu wzbudzą masowe zainteresowanie.

Do głosu natomiast doszła opcja, politycznie obsługiwana zresztą bardzo sprawnie przez Platformę Obywatelską, stanowiąca odpowiedź na dość powszechną wśród Polaków letnią religijność. Istotą tej opcji jest utrzymywanie równego dystansu wobec z jednej strony antyklerykałów wszelkiej maści, a z drugiej – katolickiej opinii publicznej.

Kiedy jednak Donald Tusk oświadczył dwa lata temu, że jego rząd „nie będzie klękał przed księdzem”, to można było to odczytać, że mimo światopoglądowej ewolucji tego polityka w prawo, reguła rozdziału Kościoła od państwa wciąż nie jest mu obca. Tyle że Tusk chyba tym się różni od Michnika, że nie interesuje go kwestia reformowania katolicyzmu – jemu w przeciwieństwie do redaktora naczelnego „Wyborczej” jest wszystko jedno.

Konsekwencja postawy premiera może być następująca: niech Kościół zachowuje autonomię w zakresie swojego nauczania, ale niech nie zabiera głosu w ważnych sprawach publicznych. Taka strategia PO się wciąż opłaca.

Kozioł ofiarny

W tej sytuacji Kościołowi nie pozostaje nic innego jak szukać porozumienia z obecnym obozem władzy. Nawet jeśli są w nim politycy pokroju Rafała Grupińskiego, który w takich kwestiach jak związki partnerskie czy in vitro wypowiada się językiem „GW”. Największym bowiem zagrożeniem dla Kościoła jest wpuszczenie do niego orędowników reform doktrynalnych. Szczególnie że wielu duchownych nie radzi sobie z wyzwaniami, jakie niesie lewicowo-liberalna ofensywa polityczna i medialna. Popadają w syndrom oblężonej twierdzy i obrażają się na rzeczywistość lub odwrotnie, chcąc przypodobać się antyklerykalnej części establishmentu, przyjmują postawę kapitulancką.

Ten drugi przypadek dobrze ilustruje list księdza Wojciecha Lemańskiego do Agnieszki Ziółkowskiej, w którym kapłan próbował odwieść kobietę od zamiaru dokonania aktu apostazji (na razie bezskutecznie). Tyle że podjął się tego zadania, czyniąc kozła ofiarnego z arcybiskupa Hosera. Pewien fragment listu brzmi wręcz kuriozalnie: „Przeorzy, biskupi, proboszczowie, a nawet papieże, i ci wybitni, i ci pomyleni, odchodzą, a Kościół trwa. Ani się Pani obejrzy, jak biskup Hoser, który swoimi wypowiedziami tak Pani zalazł za skórę, przejdzie na emeryturę. Przekona się Pani, że komisja bioetyczna przemówi wtedy innym głosem. (…) Zgadzam się z Pani przeświadczeniem, że gdyby biskup Hoser był w naszym kraju premierem, zabroniłby, jak nic, stosowania procedury in vitro. Ale premierem nie jest i wiele wskazuje na to, że nie będzie”. Ksiądz Lemański ewidentnie daje do zrozumienia: stare klechy odejdą na emeryturę i nie będą już przeszkadzać zabiegom doktrynalnych reformatorów.

A jednak ognia z wodą nie da się pogodzić. Chrześcijaństwo zawsze było wymagające – jako kryterium ludzkich wyborów wskazywało kierowanie się prawdą. Ta zaś ma charakter obiektywny, więc bywa niewygodna, bo często nie pokrywa się z subiektywnymi wizjami dobra i zła. Nic dziwnego, że następuje tu zderzenie ze współczesną kulturą, która wychodzi z założenia, że każda jednostka sama decyduje o tym, co jest dla niej szczęściem, i żadne wskazania religijne czy moralne nie mogą jej w tym zakresie ograniczać.

Ogłoszony niedawno dokument Konferencji Episkopatu Polski dotyczący wyzwań bioetycznych spotkał się z przewidywalną krytyką ze strony środowisk, które uważają, że nauczanie Kościoła katolickiego nie nadąża za przemianami cywilizacyjnymi. Jakby się hierarchowie nie starali argumentować, jakby nie starali się łagodzić retoryki, i tak dostaliby po uszach.

Purpuratom zarzucono brak empatii wobec osób poczętych w wyniku zapłodnienia in vitro i ich rodziców. Rzeczywiście, pewne rzeczy zostały w dokumencie KEP nazwane dosadnie. Na przykład o in vitro czytamy, że „jest źle realizowanym pragnieniem bezpłodnych par, które chcą być rodzicami. Plemniki uzyskuje się od ojca w akcie samogwałtu, manipuluje się wielokrotnie organizmem matki, a dziecko staje się produktem”. Można jednak spytać: gdzie tu mamy kłamstwo?

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?