Jarosław Gowin w oczach PiS

Twardzi zwolennicy PiS oczekują od Jarosława Gowina, by praktykował etykę dwuwartościową, w której PO jest bezwzględnym złem. A więc by dokonał politycznego samobójstwa – pisze publicysta.

Publikacja: 02.06.2013 19:48

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, Magdalena Jodłowska Magdalena Jodłowska

Jarosław Gowin jest gorszy od Donalda Tuska. To krętacz, oszust, mięczak bez własnego zdania, który próbuje zrealizować szatański plan stworzenia koncesjonowanego ugrupowania konserwatywnego obok PO... Taką opinię o byłym ministrze sprawiedliwości zdają się podzielać twardzi zwolennicy PiS.

Aby dokonał samobójstwa

Wydaje się, że to paradoks. Powinno być przecież odwrotnie. Owszem, Gowin w swoich poczynaniach poza paroma momentami nie jawił się jako szczególnie twardy zawodnik. Nie głosował za zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej ani nie potępiał głośno rządu Tuska za postępowanie w sprawie katastrofy smoleńskiej. Był jednak bez wątpienia jedną z najbardziej cywilizowanych postaci PO. Nigdy nie włączył się w retorykę ostrego konfliktu ani nie wziął udziału w działaniach „przemysłu pogardy”. Mało tego, wyrażał się wobec takiej retoryki krytycznie.

To jego sprzeciw wobec dopuszczenia do prac nad projektami ustaw wprowadzającymi związki partnerskie, pogrzebał ten pomysł przynajmniej na jakiś czas. On przeforsował pierwszą transzę deregulacji zawodów. On opowiadał się za powściągnięciem w PO antyklerykalnego kursu, kiedy Donald Tusk buńczucznie zapowiadał, że jego partia nie będzie klękać przed księdzem. Wydawałoby się, że to dość powodów, aby prawa strona darzyła go przynajmniej lekką przychylnością. A jednak wszystko to nie zjednuje mu sympatii wśród twardych zwolenników opozycji.

Im mniej w polityce Tuska, tym większa szansa na sanację państwa. A Jarosław Gowin jest czynnikiem „antytuskowym"

Gdyby odtworzyć oczekiwania, jakie twardzi zwolennicy PiS mają wobec Gowina, trzeba by uznać, że oczekują od niego – całkowicie nieracjonalnie – tego wszystkiego, czego można oczekiwać być może po osobie duchownej lub wybitnym autorytecie w wieku matuzalemowym, ale raczej nie po aktywnym polityku. Żądają, aby był bezwzględnie konsekwentny, aby nie tylko wyznawał, lecz także praktykował etykę dwuwartościową, w której Platforma jest bezwzględnym złem – w gruncie rzeczy, aby dokonał politycznego samobójstwa, bo tylko ono może go w ich oczach uwiarygodnić.

Żeby zdobyć ich uznanie, musiałby zachowywać się radykalniej niż Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński razem wzięci. Natychmiastowe i demonstracyjne wystąpienie z Platformy oraz oskarżenie premiera o współudział w smoleńskiej katastrofie to minimum tego, czego oczekiwaliby fani opozycji od lidera konserwatystów z PO. A i to by ich pewnie nie przekonało. Uznaliby to za element zaplanowanej gry.

Uznani za zdrajców

Skąd taka postawa wobec polityka, którego poglądy powinny im przecież być bliskie? Po pierwsze – objawia się tu niechęć do wszystkich, którzy nie wpisują się w radykalny nurt. Rozłożenie akcentów w polskiej polityce na dwa momentami skrajne bieguny – PiS i PO – nie sprzyja umiarkowanym poglądom. Tymczasem Gowin w swojej dalszej karierze politycznej musi się starać wykorzystać swój największy atut, jakim jest wizerunek polityka centrowo-konserwatywnego, mającego przy tym wyraźne i sprecyzowane poglądy. To nie jest kierunek, który może zdobyć mu zaufanie wśród sympatyków PiS. Ale też nie do nich głównie Gowin się odwołuje.

Po drugie – najsilniej krytykowani są zwykle ci, którym blisko do linii programowej największej partii opozycyjnej. Sympatycy PiS nieodmiennie uznają PJN za zdrajców, ale szczególnie nie znoszą Zbigniewa Ziobry. Stoi za tym w jakiejś mierze obawa przed konkurencją – choć przecież ani wspomniani politycy, ani sam Gowin rywalami dla PiS nie są. Ale zjawisko nie jest nowe. Największym wrogiem dla towarzysza Lenina byli w pewnym momencie trockiści. W warunkach ostrej rywalizacji i radykalizacji poglądów najzagorzalszymi przeciwnikami są dysydenci we własnym obozie światopoglądowym.

Po trzecie – krytyka konkretnie Jarosława Gowina ma źródło w nieufności wobec członka bardzo źle rządzącej partii. Gowin musiał przecież – powiadają jego wrogowie z prawej strony – potwierdzać i usprawiedliwiać wszystko, co robił ten rząd, a już szczególnie w okresie, gdy był ministrem sprawiedliwości. Jest to racjonalny argument, ale doprowadzony do skrajności – a w takiej właśnie skrajnej postaci występuje – swoją racjonalność traci. Nie sposób bowiem wymagać od polityka, aby nie postępował jak polityk.

Politycy nie są święci

Czy Gowin balansował na linie? Oczywiście. Czy, pozostając w PO, niejako sygnował jej działania na różnych polach? W jakimś stopniu – tak. Istnieje jednak tylko jedna sytuacja, kiedy można od polityka wymagać, aby natychmiast i demonstracyjnie zerwał wszelkie kontakty z danym politycznym obozem, nie bacząc na własne ambicje i taktykę. To sytuacja faktycznego zniewolenia kraju, gdy współpraca na przykład z okupantem staje się zdradą. Jednak nawet wówczas kryteria bywają niejasne.

Czy bowiem zdrajcami byli choćby polscy posłowie do parlamentu Cesarstwa Austro-Węgierskiego w latach 70. XIX wieku? Nikt przy zdrowych zmysłach tak by ich nie nazwał.

Czy był zdrajcą książę Adam Jerzy Czartoryski, pełniąc funkcję rosyjskiego ministra spraw zagranicznych za panowania Aleksandra I? Sprawa bardziej dyskusyjna, ale trudno spotkać się z takim określeniem w literaturze. Nawet casus Aleksandra Wielopolskiego jest dyskusyjny. A przecież mowa o okolicznościach znacznie bardziej skrajnych niż spór polityczny pomiędzy partiami wybieranymi w demokratycznych wyborach.

Paradoks polega także na tym, że od Jarosława Gowina sympatycy największej partii opozycyjnej wymagają skrajnych gestów w celu uwiarygodnienia się, nie przyjmując zarazem do wiadomości, że również w PiS toczy się normalna polityczna gra. Że politycy tego ugrupowania, włącznie z prezesem, także łamali obietnice, także rozgrywali ludzi przeciwko sobie, także momentami działali czysto pragmatycznie, by nie rzec: cynicznie.
I nie jest to oskarżenie, bo robili po prostu wszystko to, co pod każdą szerokością geograficzną czynią politycy, bo taka jest polityka. Oburzanie się na polityków, że nie zachowują się jak święci, to jak oburzanie się na rzeźnika, że zajmuje się krojeniem martwych zwierząt, a jego miejsce pracy zalane jest krwią. Jest równie absurdalne.

Czy to znaczy, że należy się na to godzić w każdych okolicznościach i na każdych warunkach? Bynajmniej. Ważne jest, aby polityk potrafił pokazać, że – mówiąc kolokwialnie – o coś mu chodzi, a wspomniane metody działania służą osiągnięciu konkretnego celu, korzystnego dla państwa i jego obywateli. Dla rozważnej oceny postępowania danej osoby ważne jest również, aby nie traktowała ona zagrań balansujących na etycznej granicy przyzwoitości jako sprawy normalnej i codziennej.

Donald Tusk nie spełnia żadnego z tych warunków. Na granicy ich spełnienia znalazł się Jarosław Kaczyński, wchodząc w koalicję z Samoobroną. O Jarosławie Gowinie nie można powiedzieć, aby tę granicę przekroczył.

Jednak niechęć prawej strony do Gowina ma jeszcze jeden motyw, dość niepokojący. To tendencja do traktowania całej Platformy i wszystkich jej polityków – a przynajmniej tych najbardziej widocznych – jako członków organizacji niemal przestępczej. „Kto znalazł się w PO i nie odszedł po Smoleńsku, ten z definicji jest zdrajcą” – wydają się uważać niektórzy.

To niebezpieczne myślenie, nie tylko dlatego, że sprzeczne z logiką w warunkach demokratycznej rywalizacji, a uzasadnione tylko w okolicznościach absolutnie skrajnych – wojny czy obcej okupacji. Również dlatego – i to główny powód – że grzeszy fatalnym maksymalizmem. Maksymalizm dopuszcza jedynie skrajne rozwiązania. Albo całość władzy dla opozycji, albo nic. Albo całkowite zniszczenie PO, albo nic. I tak dalej.

Życzyć mu powodzenia

Tymczasem patrząc na naprawdę poważną sytuację polskiego państwa, należałoby sobie postawić kilka prostych pytań. Po pierwsze – czy Platforma rządzi dobrze. Nie, rządzi fatalnie.

Po drugie – gdzie leży źródło problemu i kto nakierował tę partię na taki, a nie inny kurs. Tu nie powinno być wątpliwości: dzisiejsza PO to dzieło autorskie Donalda Tuska. Oczywiście przy współpracy wielu osób, z których każda ponosi jakąś część winy, ale obecna Platforma jest autorskim projektem jej lidera w takim samym stopniu, w jakim dzisiejszy PiS jest autorską kreacją Jarosława Kaczyńskiego.

Po trzecie – i to jest być może podstawowe pytanie – co jest ważniejsze: zwycięstwo partii, którą się wspiera, czy zapobieżenie dalszej dewastacji kraju w każdej możliwej dziedzinie? Odpowiedź nie powinna budzić wątpliwości. Nie powinno ich być także co do tego, że zapobieżenie dewastacji nie jest możliwe, o ile przywódcą PO będzie pozostawał Donald Tusk.

Mówiąc wprost – niemal każda możliwa zmiana przywództwa w PO byłaby dla Polski korzystna. Czy w jej następstwie PO uwolniłaby się całkowicie od szkodliwych powiązań, układów, patologii i wróciła – jak apeluje Jarosław Gowin – do korzeni? Zapewne nie, zwłaszcza że były szef resortu sprawiedliwości nie ma raczej szans w wyścigu o fotel przewodniczącego. Stałaby się jednak niemal na pewno ugrupowaniem mniej szkodliwym, już choćby dlatego, że musiałaby więcej uwagi poświęcić samej sobie.

Czy w 2015 roku z taką ewentualnie zmienioną Platformą Prawu i Sprawiedliwości byłoby łatwiej czy trudniej wygrać? Trudno powiedzieć. Priorytetem nie powinno być jednak myślenie w tych kategoriach, ale w kategoriach sanacji państwa. A tu konstrukcja jest prosta: im mniej w polskiej polityce Donalda Tuska, tym lepiej. Jarosław Gowin jest zaś czynnikiem „antytuskowym” – to akurat nie powinno ulegać wątpliwości. Zamiast domagać się od niego świadectw moralności, należałoby raczej życzyć mu powodzenia w rozhuśtywaniu jego partii.

Sympatycy PiS powinni również wziąć pod uwagę, że partia Kaczyńskiego wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie zdoła zdobyć w kolejnych wyborach większości sejmowej, choć ma ogromne szanse na wygraną. A to oznacza, że potrzebny jej będzie koalicjant. Znając prezesa, można założyć, że będzie w tym względzie bardzo pragmatyczny. Jednak wybór może nie być duży. W dzisiejszej konstelacji sprowadzałby się jedynie do PSL, które zawiązało luźny alians z ludźmi PJN.

Jakie działanie wówczas rekomendowaliby dzisiejsi strażnicy moralności Gowina? Zrezygnować z władzy i koalicji z wielokrotnie skompromitowanymi ludowcami w imię etycznej czystości? Gdyby byli konsekwentni, musieliby już dziś stwierdzić, że w przyszłym Sejmie nie istnieje dla nich inny możliwy do zaakceptowania wariant niż samodzielne rządy PiS. A jeśli te nie będą możliwe, Prawo i Sprawiedliwość powinno utworzyć rząd mniejszościowy lub – jeżeli tak wynikłoby z działań prezydenta – pozostać w opozycji, wygrawszy wybory.

Absurd? Oczywiście. Podobnie jak absurdalne są zarzuty wobec lidera konserwatystów z PO.

Autor jest komentatorem dziennika „Fakt”

Jarosław Gowin jest gorszy od Donalda Tuska. To krętacz, oszust, mięczak bez własnego zdania, który próbuje zrealizować szatański plan stworzenia koncesjonowanego ugrupowania konserwatywnego obok PO... Taką opinię o byłym ministrze sprawiedliwości zdają się podzielać twardzi zwolennicy PiS.

Aby dokonał samobójstwa

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?