Dzieci, rodzice, ryby

Psucie edukacji dotyczy nie tylko wprowadzenia przymusu szkolnego dla sześciolatków, ale też bardzo wielu innych spraw. Dlatego referendum w tych kwestiach jest niezbędne – pisze publicysta.

Publikacja: 04.08.2013 19:22

Dzieci, rodzice, ryby

Foto: Fotorzepa, Michał Sadowski MS Michał Sadowski

Red

Polska przedwojenna śmiała się z ustawy, w której znalazło się stwierdzenie, że rak jest rybą. Dziś taka metoda ustawodawcza stała się powszechna, czego przykładem może być ustawa o obowiązku szkolnym dla sześciolatków – na razie wobec sprzeciwów odroczonym. W myśl tej ustawy dzieci w tym wieku nadają się już do nauki szkolnej według programu przewidzianego dla pierwszej klasy.

Do szkoły mają iść sześcioletnie maluchy, a nawet nieco młodsze, gdyż dzieci z końca rocznika będą miały we wrześniu koło pięciu lat i dziewięciu miesięcy. A że się nie nadają? Nie szkodzi, władza wie lepiej i zadekretuje, co zechce.

Masowego sprzeciwu wobec poboru sześciolatków do szkoły rząd baczący na słupki sondaży nie może całkiem zlekceważyć, przeciwdziała więc propagandowo, za pieniądze podatników reklamując swoje koncepcje przez spoty i innymi metodami. Jednakże akcja „Ratuj maluchy" Fundacji i Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców zebrała i przedłożyła blisko milion podpisów pod wnioskiem o referendum w tej sprawie. Referendum jako ryzykowne dla rządzących może się nie odbyć. Ale sześciolatki wciąż się do szkoły nie nadają.

Niektóre się nadają i tym mydli się ludziom oczy. Reguła jest jednak inna. Rodzice to wiedzą i dlatego do szkoły jest zapisywanych poniżej dwudziestu procent dzieci sześcioletnich. Część z nich niezbyt dobrowolnie, bo z powodu braku miejsc w zerówkach czy kosztów przedszkola.

Dlaczego nie?

W szkole trzeba będzie trzymać ołówek i pióro. To wymaga sprawności manualnej i psychomotorycznej. Doświadczeni nauczyciele zauważają, że przez dwadzieścia lat się ona pogorszyła. Może dlatego, że dzieci mają teraz mniej zadań i obowiązków. Dzieci gorzej kontrolują napięcie mięśniowe, trudniej im przychodzi zachowanie rytmu, planowanie ruchu ręką, chwyt trzema palcami, rozróżnianie prawej i lewej strony, koordynacja obu rąk, koordynacja przestrzenna. Wspomniana w podstawie programowej koordynacja ręki z okiem to za mało (zresztą oko dojrzewa do należytego postrzegania obrazu płaskiego koło ósmego roku życia; przedtem dzieci widzą przestrzennie, obwodowo – biologicznych procesów się nie przyspieszy!). Problemy z tej dziedziny występują u siedmiolatków, a co dopiero u młodszych.

W szkole trzeba będzie mówić i kojarzyć mowę z pismem. Wymowa sześciolatka jest przeważnie wadliwa, co go zawstydza i znacznie utrudnia naukę poprawnego pisania. Z punktu widzenia logopedycznego do szkoły iść jeszcze nie powinien. W wieku siedmiu lat takie problemy ma już sporo mniej dzieci.

Dziecko sześcioletnie, nawet po przedszkolu, nie doszło jeszcze do umiejętności społecznych potrzebnych do funkcjonowania w sporej klasie szkolnej i rywalizacji. Może mieć poważny problem z pracą w grupie, co pogorszy wyniki. Towarzystwo starszych na przerwie i w świetlicy często zwiększa poczucie zagrożenia. Tego rodzaju problemy po „reformie" jeszcze się zaostrzą. Dziecko sześcioletnie jest zbyt wrażliwe i zmienne emocjonalnie, żeby uczyć się w szkole w systemie klasowym, usiedzieć od dzwonka do dzwonka, przyjąć szkolne wymagania. Gorzej znosi hałas, tłum i ruch na przerwie. A z tych wszystkich powodów już na początku może się zniechęcić do szkoły, i to na długo.

Szkoły w Polsce nie są przystosowane do potrzeb sześciolatków z powodu stanu sanitarnego, zatłoczenia, hałasu, przeciążonych świetlic itd. Potwierdził te zastrzeżenia raport NIK. Na domiar złego z braku przedszkoli zerówki trafiają do szkół i jeszcze o rok mniejsze dzieci męczą się w złych warunkach szkolnych.

Program szkolny został w całości skonstruowany na podstawie możliwości dzieci siedmioletnich, a w klasach wyższych odpowiednio starszych. Dziesięciolatek po trzeciej klasie napisze więc tekst ze wstępem i zakończeniem oraz poprawny list – dziewięciolatek raczej nie. Na to sztuczne przyspieszanie zareagowali tylko niektórzy biskupi, słusznie przenosząc Pierwszą Komunię na trzecią klasę.

Licząc się z tym, uproszczono program klasy pierwszej, ale tylko miejscami. Inne zagadnienia są nadal za trudne dla sześciolatków, a czasem, przy języku polskim, nawet dla siedmiolatków. Całość jest niezbyt spójna, a zresztą nie da się zrobić dobrego programu dla dzieci różniących się wiekiem o półtora roku i więcej, a takich klas jest teraz dużo.

Pozory na tak

Jeszcze najlepiej dzieci młodsze wypadają pod względem umysłowym, co wynika z coraz większej ilości docierających do nich informacji. Wobec słabości rozwoju emocjonalnego i społecznego nadmiar wiedzy może być i bywa problemem dla malucha. Dzieci więcej wiedzą, owszem, ale sobie nie radzą z tym, co do nich dociera.

Jednakże znaczna część dzieci i tak nie jest dość rozwinięta umysłowo, żeby należycie opanować program pierwszej klasy, choć ten nie jest przesadnie ambitny. Czytanie i pisanie, a już zwłaszcza ze zrozumieniem, jest czynnością złożoną i trudną, czego wykształcony dorosły zupełnie nie czuje. Małe dziecko może się uczyć, ale przez zabawę, nie przez podręczniki obecnego typu i testowe sprawdziany.

Dlatego sześciolatki mają obecnie przeciętnie gorsze wyniki w szkole, choć i tak przychodzą do niej raczej ci lepiej przygotowani. Dla większości normalnych dzieci nauka o rok wcześniej będzie udręką – nawet siedmiolatkom się to zdarza, choć rzadziej. Nie każdy się tak samo rozwija. Hasło ratowania szczęśliwego dzieciństwa nie jest emocjonalną demagogią, lecz opiera się na wiedzy o rozwoju dzieci.

Typowy argument na rzecz sześciolatków w szkole brzmi, że gdzie indziej stosuje się ten system. Stanowi to duże uproszczenie, a w konsekwencji przekłamanie. W wielu krajach nadal dzieci zaczynają naukę w wieku siedmiu lat, jak w Finlandii, i wyniki są dobre. W innych, jak Wielka Brytania, wczesna szkoła to porażka.

W krajach, w których dzieci zaczynają wcześniej, pierwsza klasa przypomina zerówkę w warunkach przedszkolnych, a dopiero druga realizuje program typowo szkolny. Tak jest w Niemczech, gdzie w dodatku do szkoły idą dzieci kończące sześć lat przed lipcem, czyli liczące przeciętnie sześć lat i osiem miesięcy. Taki system można by wprowadzić, ale decydenci chyba nawet o nim nie wiedzą... Zwolennicy wcześniejszej edukacji ładnie mówią, ale miewają ukryte motywy. Władza liczy na wcześniejsze rozpoczęcie pracy, a tym samym na podatki i składki – z czego zresztą nic nie będzie, jeśli nie rozwiąże się problemu bezrobocia (przez tę samą władzę zawinionego, gdyż to ona stosuje ucisk fiskalny i biurokratycznie ogranicza przedsiębiorczość). Związki nauczycielskie liczą na większe zatrudnienie, gdyż przez czas dłuższy w szkole będzie jeden rocznik więcej. Chcą zyskać kosztem dzieci. Lepiej by było bronić etatów przez zmniejszanie klas, w Polsce o połowę za dużych. Posyłanie dzieci do szkoły przed siódmym rokiem życia powinno być zatem, jak dawniej, dobrowolną decyzją rodziców popartą fachową opinią o gotowości szkolnej. Wyższość tego rozwiązania jest rozumiana dość szeroko, stąd podpisy pod wnioskiem o referendum. Wiąże się to z coraz powszechniejszym poczuciem, że ustawodawstwo szkolne i rodzinne zmierza do ograniczenia wolności obywateli na rzecz władzy urzędników.

Inne bolączki

Psucie szkoły ma szerszy zakres. Wniosek o referendum postuluje pięć pytań, z których pierwsze dotyczy sześciolatków w szkole, a drugie obowiązku przedszkolnego od lat pięciu. Pozostałe punktują inne słabości naszego systemu oświatowego. A jego problemy dotyczą wszystkich, a nie tylko sześciolatków z rodzicami. Po pierwsze gimnazja, kwestionowane przez znaczną większość rodziców. Pomysł chybiony od początku, gdyż gimnazjum gromadzi młodzież w wieku wychowawczo najtrudniejszym i powoduje rozbicie kształcenia na poziomie średnim na dwa cykle, które się nie dają dobrze skoordynować. Idea powrotu do systemu osiem plus cztery jest sensowna, choć organizacyjnie łatwiej byłoby połączyć gimnazjum i liceum w jeden cykl.

Dalsze kwestie to zamach na nauczanie historii, jak też oszczędnościowe ograniczanie innych przedmiotów. Oszczędzanie powoduje też masowe likwidowanie przez samorządy mniejszych publicznych szkół i przedszkoli, czemu należałoby położyć tamę (ostatnie pytanie). Referendum w tych sprawach jest potrzebne. A jeśli ktoś martwi się jego kosztami, wystarczy wprowadzić odpowiednie zmiany w oświacie, nie czekając na wynik!

Autor jest teologiem, wykładowcą na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim oraz ekspertem Centrum im. Adama Smitha

Polska przedwojenna śmiała się z ustawy, w której znalazło się stwierdzenie, że rak jest rybą. Dziś taka metoda ustawodawcza stała się powszechna, czego przykładem może być ustawa o obowiązku szkolnym dla sześciolatków – na razie wobec sprzeciwów odroczonym. W myśl tej ustawy dzieci w tym wieku nadają się już do nauki szkolnej według programu przewidzianego dla pierwszej klasy.

Do szkoły mają iść sześcioletnie maluchy, a nawet nieco młodsze, gdyż dzieci z końca rocznika będą miały we wrześniu koło pięciu lat i dziewięciu miesięcy. A że się nie nadają? Nie szkodzi, władza wie lepiej i zadekretuje, co zechce.

Pozostało 92% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml