Michnik wali bejsbolem

Zamiast polskiej szkoły szermierki na słowa i myśli neoliberałowie znad Wisły wybierają twarde środki. Jeżeli ktoś się z nimi nie zgadza, może być już tylko faszystą albo stalinowcem. Komuś takiemu trzeba wówczas przyłożyć tak, żeby się nie podniósł – pisze publicysta.

Publikacja: 08.08.2013 18:40

Michnik wali bejsbolem

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Jednym z najważniejszych czynników decydujących o jakości debaty publicznej i demokracji jest język. Przedstawiciele neoliberalnej „jedynie słusznej linii" bardzo ten język psują, gdyż odbierają słowom ich właściwe znaczenie. Stosują oni bardzo prosty zabieg polegający na oskarżaniu wszystkich tych, którzy mogą zagrozić ich interesom, z prawej strony o faszyzm, a tych z lewej – o komunizm w stalinowskiej, totalitarnej wersji.

To uwalnia neoliberałów od trudnego zadania, jakim byłoby toczenie merytorycznego sporu z przeciwnikami politycznymi. Zamiast polemiki na argumenty, gdzie nie czują się wcale tacy mocni, wystarczy rzucić inwektywę, która jednym ruchem spycha oponenta na daleki margines „cywilizowanej" sceny politycznej. Ta prymitywna demagogia uchodzi im na sucho, gdyż stoją zwykle w obronie wielkich interesów ekonomicznych globalnych korporacji i mogą liczyć na wsparcie korporacyjnych mediów, zwanych także mediami głównego nurtu.

Banalizacja zła

Kiedy w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel" Adam Michnik porównuje premiera Węgier Viktora Orbána do Adolfa Hitlera, osiąga „jednym strzałem" dwa bardzo ważne dla siebie cele.

Po pierwsze, zaskarbia sobie przychylność niemieckich elit politycznych i dużej części prawicowej opinii publicznej w Niemczech, banalizując i trywializując postać wodza Trzeciej Rzeszy. Michnik mówi właściwie, że Hitler nie był nikim nadzwyczajnym, skoro obecnie na Węgrzech rządzi premier całkiem do niego podobny. Po drugie, sprowadzając faszyzm do autorytarnego stylu sprawowania władzy za pomocą dekretów, Michnik nie musi już odnosić się merytorycznie do tej części węgierskich reform, które mogłyby być dla Polski niebezpiecznym, zaraźliwym przykładem, jak przeciwstawienie się dyktatowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy choćby wprowadzenie podwyższonej stawki VAT na artykuły luksusowe. Jednocześnie oficer polityczny neoliberalizmu polskiego uderza pośrednio w Jarosława Kaczyńskiego, dla którego Orbán jest w wielu aspektach wzorem do naśladowania, i sugeruje, że prezes PiS też marzy o byciu führerem.

Na pierwszy rzut oka słowa Adama Michnika to lapsus, ot palnął coś między jedną szklaneczką whisky a drugą. Nic bardziej błędnego, ta z pozoru nieprzemyślana wypowiedź jest częścią walki ideologicznej mającej izolować najważniejszą partię opozycyjną zarówno na arenie europejskiej, jak i w kręgach opiniotwórczych w kraju.

Kłamstwo neoliberałów

Oskarżanie przeciwników politycznych o skrajność to bardzo groźny oręż polityczny w rękach rządzących elit. Sama Platforma Obywatelska jest ugrupowaniem skrajnie neoliberalnym gospodarczo i społecznie. W krajach dojrzałej politycznie Europy Zachodniej takie partie nie odgrywają znaczącej roli. Rządy Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii nigdy nie zbliżały się nawet do modelu, w którym państwo całkowicie rezygnuje z polityki gospodarczej, socjalnej, sprowadzając się do roli przysłowiowego „nocnego stróża".

Koronnymi przykładami są tu choćby francuski patriotyzm ekonomiczny czy polityka społeczna ultraliberalnego zdawałoby się Davida Camerona. Obojętne, czy przy władzy jest nominalna prawica lub nominalna lewica, czy też – jak w Niemczech – „wielka koalicja", rządy w krajach „starej" Unii są o niebo bardziej wrażliwe na potrzeby obywateli, bardziej wyczulone na opinię publiczną, mniej skłonne do stosowania zasady prywatyzacji zysków i nacjonalizacji strat niż rząd w Polsce.

I tak jak kłamstwem jest, że każdy nacjonalista czy choćby patriota to faszysta, tak równie fałszywe są oskarżenia rzucane w stronę środowisk lewicowych. Ludzi lewicy oskarża się o nostalgię za czasami, w których krajem rządziła niepodzielnie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, a nawet o stalinowskie ciągoty, choć stalinizm w Polsce dokonał żywota w 1956 roku, kiedy to piszący te słowa przyszedł na świat. Pamiętam taką dyskusję z profesorem Janem Winieckim w jakimś programie telewizyjnym, podczas której profesor namawiał mnie, bym wyemigrował do Korei Północnej lub na Kubę, tylko dlatego że proponowałem zwiększenie progresji podatkowej. Neoliberalny główny nurt w Polsce tak bardzo poszedł w prawo, że wystarczy proponować rozwiązania łagodnie socjaldemokratyczne, by spotkać się z obraźliwym oskarżeniem o lewactwo. Takie łowienie ryb w mętnej wodzie znakomicie ułatwia patriotycznie usposobiona prawica, która uznając słowo „lewica" za inwektywę, często określa tym mianem antyspołeczny, antyludowy i antypracowniczy rząd Donalda Tuska.

Zamieszanie pojęciowe

Walka z nadmiernym rozwarstwieniem, malejącym udziałem płac w dochodzie narodowym, o większe prawa pracownicze, o prawa socjalne to tradycyjna domena lewicy europejskiej, a patrząc z szerszej perspektywy historycznej, ruchu robotniczego. Większość badanej opinii publicznej wypowiada się za zdecydowanie większą rolą państwa w gospodarce i polityką socjalną. Brak silnej, wiarygodnej lewicy sprawia, że większość tych spraw wypisuje na swych sztandarach Prawo i Sprawiedliwość. W rezultacie lewicowo nastawione społeczeństwo jest namawiane do poparcia lewicowych postulatów prawicowej opozycji, która walczy z prawicowym, neoliberalnym rządem, który oskarża o lewicowość.

W ten sposób powstaje zamieszanie pojęciowe, na którym korzystają ci, którzy nie potrafią podjąć merytorycznej polemiki, czyli rządzący. Zwłaszcza jeśli zważymy, że nazywany przez wszystkich lewicą SLD niespecjalnie ukrywa zamiar zawarcia koalicji rządowej z Platformą Obywatelską po następnych wyborach.

Oskarżenie o faszyzm czy bolszewizm jest związane z podważeniem demokratycznych intencji pomówionego. Tymczasem jest niemal regułą, że ludzie, których Adam Michnik, Jarosław Gugała i inni neoliberalni politrucy oskarżają o skłonność do totalitaryzmu, zgłaszają zwykle postulaty, za którymi opowiada się zdecydowana większość opinii publicznej – opinii, na której głos samozwańczy obrońcy demokracji pozostają głusi jak pień.

Autor jest publicystą i działaczem społecznym. W latach 80. był aktywistą „Solidarności", następnie współtwórcą odrodzonej PPS, a w latach 1993–1997 posłem wybranym z listy SLD. W roku 2011 został doradcą Ruchu Palikota

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?