Jednym z najważniejszych czynników decydujących o jakości debaty publicznej i demokracji jest język. Przedstawiciele neoliberalnej „jedynie słusznej linii" bardzo ten język psują, gdyż odbierają słowom ich właściwe znaczenie. Stosują oni bardzo prosty zabieg polegający na oskarżaniu wszystkich tych, którzy mogą zagrozić ich interesom, z prawej strony o faszyzm, a tych z lewej – o komunizm w stalinowskiej, totalitarnej wersji.
To uwalnia neoliberałów od trudnego zadania, jakim byłoby toczenie merytorycznego sporu z przeciwnikami politycznymi. Zamiast polemiki na argumenty, gdzie nie czują się wcale tacy mocni, wystarczy rzucić inwektywę, która jednym ruchem spycha oponenta na daleki margines „cywilizowanej" sceny politycznej. Ta prymitywna demagogia uchodzi im na sucho, gdyż stoją zwykle w obronie wielkich interesów ekonomicznych globalnych korporacji i mogą liczyć na wsparcie korporacyjnych mediów, zwanych także mediami głównego nurtu.
Banalizacja zła
Kiedy w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel" Adam Michnik porównuje premiera Węgier Viktora Orbána do Adolfa Hitlera, osiąga „jednym strzałem" dwa bardzo ważne dla siebie cele.
Po pierwsze, zaskarbia sobie przychylność niemieckich elit politycznych i dużej części prawicowej opinii publicznej w Niemczech, banalizując i trywializując postać wodza Trzeciej Rzeszy. Michnik mówi właściwie, że Hitler nie był nikim nadzwyczajnym, skoro obecnie na Węgrzech rządzi premier całkiem do niego podobny. Po drugie, sprowadzając faszyzm do autorytarnego stylu sprawowania władzy za pomocą dekretów, Michnik nie musi już odnosić się merytorycznie do tej części węgierskich reform, które mogłyby być dla Polski niebezpiecznym, zaraźliwym przykładem, jak przeciwstawienie się dyktatowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy choćby wprowadzenie podwyższonej stawki VAT na artykuły luksusowe. Jednocześnie oficer polityczny neoliberalizmu polskiego uderza pośrednio w Jarosława Kaczyńskiego, dla którego Orbán jest w wielu aspektach wzorem do naśladowania, i sugeruje, że prezes PiS też marzy o byciu führerem.
Na pierwszy rzut oka słowa Adama Michnika to lapsus, ot palnął coś między jedną szklaneczką whisky a drugą. Nic bardziej błędnego, ta z pozoru nieprzemyślana wypowiedź jest częścią walki ideologicznej mającej izolować najważniejszą partię opozycyjną zarówno na arenie europejskiej, jak i w kręgach opiniotwórczych w kraju.