Tak, tak, tego samego, który szerokiej publiczności znany jest z tego, że tańczył na platformie na Paradzie Równości ubrany w spódnicę i kabaretki. Zaś specjaliści od historii mediów pamiętają go jako zastępcę redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” (swoją drogą Adam Michnik musiał być dumny z zastępcy o tak zgrabnych nogach).
Czy sam Pacewicz w swojej operze wystąpi, nie wiadomo, ale jeśli nie oddał jeszcze żonie kabaretek, to ma szansę na jakąś rólkę. Ma to być bowiem dzieło traktujące o transseksualistach, czy też o konkretnej transseksualistce, a mianowicie Annie Grodzkiej.
Niektórych oburza, że ktoś chce wydać na to publiczne pieniądze. Tym bardziej że Warszawska Opera Kameralna, która ma przedstawienie zrealizować, podlega samorządowi Mazowsza, a ten już właściwie zbankrutował. Mnie to nie bulwersuje. Może i to nie ma sensu, ale czy nie bardziej bezsensowna jest np. planowana przez Główny Inspektorat Transportu Drogowego kampania promocyjna fotoradarów za 4 miliony złotych? Publiczne pieniądze wydawane są w Polsce w tak idiotyczny sposób, że opera Pacewicza to doprawdy na tym tle wydatek uzasadniony. Bo przynajmniej będzie się można z tego pośmiać. Życzymy twórcom dzieła, żeby przebiło popularnością najnowszy hit Internetu docu soap „Miłość na bogato”, choć proste to nie będzie. Frazy konkurencyjne wobec kultowych „zostałam twarzą rajstop” czy „masz na mnie wyjeb..., tak że to abstrakcja” ciężko umieścić w ariach operowych.
A mówiąc już najzupełniej serio, pomysł na przedstawienie o Annie Grodzkiej w znanej z wystawień Mozarta (i poświęconego mu festiwalu, znanego na całym świecie) Warszawskiej Operze Kameralnej pokazuje, na czym polega dziś skuteczny marketing instytucji kultury i komu należy się podlizywać, żeby dostawać kasę z dotacji. Wyobraźcie sobie teraz państwo, co się dzieje, gdy lokalny polityk lub urzędnik odmawia funduszy na to przedsięwzięcie mające nas oswoić z meandrami duszy transseksualisty. Ów nieszczęśnik zostałby zniszczony np. w „Gazecie Wyborczej” jako kołtun, transfob (czyli człowiek żywiący chorobliwą niechęć do transseksualistów), a może nawet katolicki fundamentalista. Dlatego wiadomo, że nie odmówi. W końcu to nie jego pieniądze.