Makowski: Mieszczanie na ławie oskarżonych

Dlaczego zamiast autentycznej i silnej klasy średniej III RP dorobiła się „klasy samolubnych indywidualistów”? – zastanawia się publicysta.

Publikacja: 15.09.2013 20:12

Jarosław Makowski

Jarosław Makowski

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik PG Piotr Guzik

Gdy zrzuciliśmy garb komunizmu, dominującą w PRL klasę robotniczą miała w demokracji liberalnej zastąpić klasa średnia. Bo – jak pokazują doświadczenia dojrzałych demokracji liberalnych, choćby Stanów Zjednoczonych – jest ona czynnikiem nieodzownym, jeśli kraj myśli o sukcesie i stabilizacji. Czy w Polsce – by użyć bliższego naszej tradycji terminu – udało się już zbudować „nowe mieszczaństwo”?

Polska klasa średnia jest różnorodna. Tworzą ją, z jednej strony, pracownicy firm rodzinnych czy korporacji, z drugiej intelektualiści oraz przedstawiciele zawodów kreatywnych. Jednocześnie atakowana jest ona zarówno z prawa, jak i z lewa. Dlaczego?

Ludzie bez właściwości

Prawica zarzuca klasie średniej, że zamiast być patriotyczna, jest kosmopolityczna. A dokładniej: robi się na europejską. Karcona jest więc za oddawanie się drobnym przyjemnościom, jak wypad na grilla czy „marnowanie czasu” nad caffe latte w modnych knajpach wielkich miast, zamiast maszerowania w pochodzie z okazji kolejnej „miesięcznicy smoleńskiej”.

Prawica gardzi klasą średnią, uważając, że jest ona bezmyślna, gdyż – by użyć modnego wśród konserwatystów terminu – przypomina hordę lemingów: zamiast budować obraz świata w oparciu o publicystkę „dziennikarzy niepokornych”, czyta „Gazetę Wyborczą”, „Politykę” i ogląda TVN. No i chce, żeby jakość życia w Warszawie była taka sama, jak jest np. w Berlinie czy Amsterdamie.

Wreszcie prawica religijna straszy klasę średnią, że pójdzie ona prosto do piekła, gdyż w jej strategii życiowej Kościół i religię sprowadza do wciąż koniecznych w życiu rytuałów. Rytuałów, które nie mają wpływu na ich życie: chrzest, komunia, ślub. Krótko mówiąc: dla prawicy osoby aspirujące do middle class czy też tworzące klasę średnią to, posługując się terminem Roberta Musila, „ludzie bez właściwości”.

Rozpasana konsumpcja

Lista zarzutów, jaką kreśli lewica, też jest długa. Lewica wypomina klasie średniej, że zamiast działać na rzecz dobra wspólnego, ćwiczy się w egoizmie. Gani ją też za to, że z pasją oddaje się „dzikiej konsumpcji”, odżegnując się od jakichkolwiek zobowiązań społecznych – poza jednorazowymi akcjami charytatywnymi, jak to ma miejsce w przypadku wsparcia Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

I last but not least, lewica ma za złe klasie średniej, że zamyka się na swoich grodzonych i strzeżonych przez system monitoringu osiedlach, jakby można było prowadzić osobiste życie szczęśliwe, gdy reszta społeczeństwa jest nieszczęśliwa.

Sprowadzając tę dwubiegunową krytykę do dwóch słów, przedstawiciel rodzimej klasy średniej to – z jednej strony – człek „bezmyślny”, z drugiej: „egoistyczny”. Dlaczego zamiast autentycznej i silnej klasy średniej, III RP, na co zapewne ochoczo przystanie i lewica, i prawica, dorobiła się „klasy samolubnych indywidualistów”?

Kto miał największy wpływ na kształtowanie się polskiej odmiany klasy średniej – dziś przez wszystkich tak chętnie krytykowanej? Sęk w tym, że nikt personalnie. Jedynym nauczycielem i pedagogiem gorliwych uczniów aspirujących do middle class był wolny rynek. A ten budowany był w pocie czoła zarówno przez prawicę, jak i lewicę.

Nie ma nic złego w wolnym rynku jako takim. Problem pojawi się wtedy, gdy budowę państwa i społeczeństwa ogranicza się tylko do troski o wolny rynek, kosztem budowania przyzwoitego i odpowiedzialnego społeczeństwa. A ten eksperyment miał miejsce właśnie w Polsce po 1989 roku.

„Ekonomiczny monoteizm”, o jakim mogą tylko marzyć inne, wielkie religie świata, który panował w podejściu do gospodarki i praktyk społecznych, sprawił, że cnoty, jakie charakteryzują dojrzałe klasy średnie: pracowitość, przyzwoitość, dobro wspólne, propaństwowość – nie są głównymi cechami charakteru rodzimego mieszczaństwa.

Co więcej, hartowanie się wartości i charakteru przedstawicieli klasy średniej miało i ma charakter negatywny. Ten sposób myślenia i działania sprowadzić można do 4 x anty: antypaństwowość, antyobywatelskość, antysolidarność, antypolityczność. Cóż to dokładnie znaczy?

Po pierwsze, antypaństwowość klasy średniej sprowadza się do przekonania, że prywatne jest zawsze lepsze i efektowniejsze niż państwowe. Nie może więc dziwić, że „nowi mieszczanie” nie lubią państwa w całej rozciągłości. Kojarzy im się z niewydolnością i nieefektywnością; od transportu publicznego poczynając, na służbie zdrowia kończąc. Państwo to moloch, który – jak głęboko wierzy klasa średnia, ćwiczona w neoliberalnej ideologii – należałoby „zaorać i zakopać”, a nie utrzymywać z ich podatków.
Klasę średnią nie oburza, gdy słynna już „niewidzialna ręka rynku” rzeczywiście okazuje się... niewidzialna, a na skutek jej działania upadają banki, a ludzie tracą oszczędności całego życia. Płonie natomiast oburzeniem, gdy zawodzi widzialne państwo.

Oto powód, dla którego klasa średnia prywatyzuje swoje życie. Prywatny lekarz, prywatna szkoła dla dzieci (broń Boże, żeby moje dzieci chodziły do tej samej klasy, co dzieci robotników), własne auto (nierzadko terenowe) zamiast transportu publicznego. Państwo w tej strategii nawet nie tyle jest złe, co kompletnie nieobecne.

Po drugie, antyobywatelskość „nowych mieszczan” sprowadza się do tego, że raz usłyszawszy, iż nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo, gdyż są tylko wolne jednostki, wzięli to przekonanie za swoje. Liczy się tylko „ja”, a samorealizacja jest równoznaczna z sukcesem. Wyznacznikiem sukcesu jest stopień konsumpcji. A jeśli tak, to nie ma się co dziwić, że nie mamy dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego, za to mamy dojrzałe społeczeństwo konsumpcyjne. I prym w nim wiedzie klasa średnia.

Mocne łokcie i plecy

Po trzecie, antysolidarność klasy średniej wiąże się z przekonaniem, że człowiek powinien liczyć tylko na siebie. Mówiąc wprost, mieszczanie myślą podług następującej logiki: „gdy odnoszę sukces, podkreślam, że jest on tylko i wyłącznie moją zasługą. Gdy powinie mi się noga, za moje potknięcie obwiniam państwo, sąsiadów, partie polityczne, urzędy...”.

Klasa średnia, choć zawdzięcza możliwość samorealizacji ruchowi o pięknej nazwie „Solidarność”, w wolnej i kapitalistycznej Polsce bez cienia żalu odesłała solidarnościową logikę na śmietnik historii. Za dobrą monetę wzięła konkurencyjność, która w rodzimej wersji sprowadza się do brutalnej walki na łokcie i „mocne plecy”.

Po czwarte, antypolityczność klasy średniej polega na odrzuceniu polityki jako dziedziny i ludzkiej aktywności z gruntu złej i przeżartej korupcją. „Nowi mieszczanie” jak mantrę powtarzają, że żadna partia nie reprezentuje ich interesów. Dlatego cała rzeczywistość polityczna jest przez nią lekceważona, by nie rzec mocniej, potępiana. Klasa średnia wchodzi do polityki poprzez – znów – negację. A mianowicie tylko wtedy, kiedy jej dobrze pojęty interes jest zagrożony, gdy jakaś formacja polityczna podniesie rękę na ich zdobycze: od statusu materialnego poczynając, a na stylu życia kończąc.

Czy mamy prawo marzyć o nowoczesnym państwie i dobrym społeczeństwie, jeśli klasa średnia konstruuje swoje strategie życiowe poprzez logikę 4 x anty? Nie. Czego więc potrzebujemy? Odnowionego etosu klasy średniej.

Jest jasne, że dużo łatwiej wylać tony betonu, budując siatkę dróg ekspresowych, niż zbudować przyzwoite społeczeństwo. Ale tak jak klasa średnia nauczyła się – z pomocą wolnego rynku – troszczyć wyłącznie o własny interes, tak można przyłożyć rękę do tego (poprzez rozumną politykę państwa), by „nowi mieszczanie” zobaczyli, że solidarność i troska o dobro wspólne też leżą w ich dobrze pojętym interesie. Ale i w interesie państwa.

Inwestując w budowę klasy średniej, zyskuje także państwo. Im bowiem silniejsza jest klasa średnia – jak przekonuje rodzimy badacz klasy mieszczańskiej prof. Henryk Domański – tym bardziej stabilna jest gospodarka i bardziej egalitarne społeczeństwo.

Jaki zatem katalog wartości winna uznać za swój klasa średnia dziś? Jakie wartości państwo winno wspierać, byśmy mogli zacząć mówić o nowym etosie nowych mieszczan?

Już nie tylko konkurencja, ale i współpraca, pomocna zwłaszcza w czasach kryzysu. Zasada działania, którą w końcu winna sobie wziąć do serca klasa średnia, jest prosta: „Tam, gdzie ludzie ze sobą współpracują, wszyscy na tym zyskują. Tam, gdzie ludzie w sposób głupi ze sobą konkurują, wszyscy na tym tracą”. Takiego rodzaju kooperacji musi w końcu uczyć polska szkoła, by móc przechodzić od pomysłów, których w Polsce nie brakuje, do innowacyjnego przemysłu, który jest naszą piętą achillesową.

Już nie tylko indywidualizm, ale i solidarność. Ważne jest dziś, by różnice w obrębie rodzimego społeczeństwa, jak i w obrębie samej klasy średniej, już się nie pogłębiały. Źle ma się kraj, gdy ludzie rodzą się w jednym społeczeństwie, ale żyją w innych klasach społecznych – przekonuje prof. Richard Wilkinson, ekonomista i epidemiolog, współautor słynnej książki „Duch równości” (2009). Antidotum na nierówności jest solidarność, gdyż jest tańsza i lepsza dla poprawy życia całego społeczeństwa niż skrajny indywidualizm. Tak jak „dziura demograficzna” pokazuje, że potrzebujemy solidarności międzypokoleniowej, tak kryzys ekonomiczny dowodzi, że dla jego trwałego pokonania potrzebujemy solidarności międzyklasowej. Już nie tylko prywatyzacja życia, ale reaktywacja kultury dóbr wspólnych.

Otwarte osiedla

Złudzeniem jest sądzić, że można zbudować szczęśliwe życie na zamkniętym osiedlu, gdy w zapaści jest miasto. Naiwne jest myślenie, że ochroni się dzieci przed patologiami, bo nie pośle się je do państwowej, ale prywatnej szkoły. Jeśli klasa średnia chce mieć szczęśliwe życie, musi przyłożyć rękę do budowy szczęśliwego społeczeństwa. A ono jest możliwe, jeśli reaktywujemy kulturę dóbr wspólnych – dobrej publicznej edukacji, sprawnej służby zdrowia czy efektywnego bezpieczeństwa.
Innymi słowy: trzeba rozpoznawać niedostatki „nowego mieszczaństwa”, ale jednocześnie śmiało je bronić i wspierać. Bo silna klasa średni to silna gospodarka. Etosowa klasa średnia to przyzwoite społeczeństwo. Zaś dominująca rola klasy średniej to mniej nierówności społecznych.

Autor jest filozofem, redaktorem naczelnym kwartalnika „Instytut Idei” i dyrektorem Instytutu Obywatelskiego (think tanku PO)

Gdy zrzuciliśmy garb komunizmu, dominującą w PRL klasę robotniczą miała w demokracji liberalnej zastąpić klasa średnia. Bo – jak pokazują doświadczenia dojrzałych demokracji liberalnych, choćby Stanów Zjednoczonych – jest ona czynnikiem nieodzownym, jeśli kraj myśli o sukcesie i stabilizacji. Czy w Polsce – by użyć bliższego naszej tradycji terminu – udało się już zbudować „nowe mieszczaństwo”?

Polska klasa średnia jest różnorodna. Tworzą ją, z jednej strony, pracownicy firm rodzinnych czy korporacji, z drugiej intelektualiści oraz przedstawiciele zawodów kreatywnych. Jednocześnie atakowana jest ona zarówno z prawa, jak i z lewa. Dlaczego?

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?