Gdy zrzuciliśmy garb komunizmu, dominującą w PRL klasę robotniczą miała w demokracji liberalnej zastąpić klasa średnia. Bo – jak pokazują doświadczenia dojrzałych demokracji liberalnych, choćby Stanów Zjednoczonych – jest ona czynnikiem nieodzownym, jeśli kraj myśli o sukcesie i stabilizacji. Czy w Polsce – by użyć bliższego naszej tradycji terminu – udało się już zbudować „nowe mieszczaństwo”?
Polska klasa średnia jest różnorodna. Tworzą ją, z jednej strony, pracownicy firm rodzinnych czy korporacji, z drugiej intelektualiści oraz przedstawiciele zawodów kreatywnych. Jednocześnie atakowana jest ona zarówno z prawa, jak i z lewa. Dlaczego?
Ludzie bez właściwości
Prawica zarzuca klasie średniej, że zamiast być patriotyczna, jest kosmopolityczna. A dokładniej: robi się na europejską. Karcona jest więc za oddawanie się drobnym przyjemnościom, jak wypad na grilla czy „marnowanie czasu” nad caffe latte w modnych knajpach wielkich miast, zamiast maszerowania w pochodzie z okazji kolejnej „miesięcznicy smoleńskiej”.
Prawica gardzi klasą średnią, uważając, że jest ona bezmyślna, gdyż – by użyć modnego wśród konserwatystów terminu – przypomina hordę lemingów: zamiast budować obraz świata w oparciu o publicystkę „dziennikarzy niepokornych”, czyta „Gazetę Wyborczą”, „Politykę” i ogląda TVN. No i chce, żeby jakość życia w Warszawie była taka sama, jak jest np. w Berlinie czy Amsterdamie.
Wreszcie prawica religijna straszy klasę średnią, że pójdzie ona prosto do piekła, gdyż w jej strategii życiowej Kościół i religię sprowadza do wciąż koniecznych w życiu rytuałów. Rytuałów, które nie mają wpływu na ich życie: chrzest, komunia, ślub. Krótko mówiąc: dla prawicy osoby aspirujące do middle class czy też tworzące klasę średnią to, posługując się terminem Roberta Musila, „ludzie bez właściwości”.