„Będzie co palić"- bezpruderyjnie odniósł się Boniek do liczby i poziomu zagranicznych ofert śmiałków chętnych do zawrócenia nas z drogi narodowej klęski. Ta dowcipna i elegancka uwaga zapewne dojdzie i do aplikujących, którzy pchali się do ojczyzny żubra. Mają za swoje. Zwłaszcza ci do klasy i stylu krainy leśnych dziadków nienawykli.
Tacy są właśnie nasi Europejczycy. Sądzą, że styl oznacza inteligentnie zapętlony szaliczek. Włoski, może i angielski w gębie, efekt ogólny przykry. Niby nic szczególnego, a można być pewnym, że z wyboru dobrego trenera nici. Kura nie może znać się na locie jastrzębia. Całe życie najbardziej lubi dziobać ściółkę.
„Trener to jakieś 20 procent sukcesu. Bardzo dużo. Ale większość jednak zależy od piłkarzy"- objaśnił swój wyrafinowany punkt widzenia Boniek, z czego powinno się chyba rozumieć, że dobry trener nie jest tak bardzo ważny, a zawodnik jest dobry albo zły z niczego i tyle.
Stwierdził, że tak działo się w drużynach, w których grał, co moim zdaniem znaczy, że i wtedy nie orientował się w sytuacji. Łatwiej teraz zrozumieć jego bezradność we własnej szkoleniowej przygodzie z kadrą. Oczywiście, już w tamtym czasie można go było o rolę trenera zagadnąć i oszczędzić człowiekowi kompromitacji. Sukces nie był bowiem możliwy przy największym nawet farcie. Odnowy nie spodziewajmy się i teraz. Co gorsza, na ratunek nie liczą chyba w tej sytuacji i piłkarze.
Fenomen mistrza spotyka się nie tylko w sporcie. Także w zawodach artystycznych, na przykład w wokalistyce. Stąd wiem, że mistrz musi być osobowością, niepodważalnym autorytetem, wszechstronnym guru, człowiekiem absolutnego zaufania, inteligencji i wiedzy. Wykształconym metodykiem. Wtedy przychodzą efekty. Z chałupniczą koncepcją roli trenera z horyzontami podopiecznego nie ma co myśleć nawet o skutecznych przygotowaniach do konkursu na piosenkę o choince. W sporcie muszą dojść jeszcze trenerskie kwalifikacje etyczne, moralne oraz szczególna umiejętność perswazji i motywacji czyli kompetencje językowe i psychologiczne. Samo epatowanie przebrzmiałą popularnością zawodniczą oraz stekiem bezradnych, żołnierskich bluzgów nie wystarczy nawet na pierwszy, sensowny trening. Trzeba też mówić o charyzmie, czyli nieomal świętym ojcostwie. Nie wierzę w trenerski sukces człowieka bez wszechstronnie złożonego autorytetu.