Gorąca atmosfera wokół Ukrainy wyrwała Europejczyków z letargu. Wydawało się, że proces historyczny zmierza w jednym kierunku, a heglowski Rozum zdecydował zgodnie z mądrością etapu, że związek Kijowa z Brukselą jest przesądzony. Wiktor Janukowycz i jego ekipa zachowywali się od jakiegoś czasu tak, jakby dostrzegli w zbliżeniu z Unią Europejską szanse dla siebie. A tymczasem uznali, że lepiej nie narażać się Moskwie.
Dwie kultury
Cała ta sytuacja obnażyła prawdę o Unii Europejskiej i Moskwie. Mamy tu do czynienia z dwiema odmiennymi kulturami politycznymi. Ich wartościowanie jest zbędne. Wystarczy się zastanowić nad opiniami znanych myślicieli politycznych, którzy nie mają złudzeń co do tego, że stosunki międzynarodowe są ze swojej istoty konfliktogenne.
Weźmy amerykańskiego neokonserwatystę Roberta Kagana. Dekadę temu obwieścił on, że Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy – z Wenus. Pierwsi to naród odważnych kowbojów niestroniących od ryzyka wojennej zawieruchy, gotowych używać hard power do rozstrzygania konfliktów i w ten sposób wywiązywać się z funkcji strażnika ładu światowego. Drudzy to zgnili postmoderniści, brzydzący się przemocą i unikający jej jak ognia, prowadzący wszelkie gry z użyciem soft power i pokładający ufność we wszelkiego rodzaju negocjacjach, przeświadczeni o tym, że świat nie potrzebuje żandarma.
Kaganowi w tamtym okresie przyznał przewrotnie rację jego antagonista – ideolog współczesnej wersji rosyjskiego eurazjanizmu Aleksander Dugin. Według niego między USA a krajami Unii Europejskiej rzeczywiście zarysowuje się przepaść, ale w tym przypadku do akcji powinna wkroczyć Rosja. Po co? Po to, żeby przejąć rolę Marsa i swoją „falliczną bronią rakietową" umocnić kobiecą tożsamość europejskiej Wenus. Przekładając te metaforyczne sformułowania na konkrety, chodziło o sojusz unijno-rosyjski przeciw globalnej hegemonii Ameryki.
To jednak już przeszłość. Odkąd Barack Obama ogłosił reset w stosunkach z Rosją, amerykański Mars – w oczach kremlowskich decydentów – nie rozrabia już na Starym Kontynencie tak, jak to było jeszcze za prezydentury George'a W. Busha. Owszem, od roku Amerykanie głośno podnoszą problem łamania praw człowieka w Rosji (przyjęcie przez obie izby Kongresu USA „ustawy Magnitskiego"), ale to nie oni w tej chwili zabiegają o integrację Ukrainy z Zachodem. Stronami tej rozgrywki są bowiem UE i Rosja. Warto więc przyjrzeć się temu, jaką politykę prowadzą wobec Kijowa obie strony.