Oferta współpracy polsko-rosyjskiej na Ukrainie jest nowatorska i warto się nad nią pochylić, bo trudno będzie rozwiązać kryzys bez udziału Rosji, trzeba by jednak na początek zacząć używać podobnych terminów do nazywania tych samych rzeczy. Moskwa tymczasem brnie w propagandę zaciemniającą fakty. Zapewne użyteczną na rynku wewnętrznym, ale na Zachodzie, szczególnie w Warszawie, może być ona tylko odrzucona. Podobnie jak oparta na niej propozycja współpracy.
Próba rozmiękczania
Aleksander Babakow nie jest po prostu rosyjskim publicystą, ale przedstawicielem prezydenta Putina, jego głos trzeba zatem uznać za sondowanie Polaków przez rosyjską administrację. To znaczący ruch, bo docenia naszą rolę w sprawie Ukrainy, ale może też mieć drugie dno. Leży na nim próba rozmiękczania stanowiska Polski w oparciu o pamięć o mordach UPA. Celny strzał, bowiem w polskiej przestrzeni publicznej owe resentymenty – silne i usprawiedliwione – nie znajdują ujścia.
Ukraiński ruch nacjonalistyczny wciąż budzi niepokój i Rosjanie chcą na nim grać, jednak opis władz w Kijowie jako banderowców mija się z prawdą, jest wręcz prymitywnym propagandowym łomem. Owszem, kwitnie kult Bandery, ale siły neobanderowskie, za które można z czystym sumieniem uznać Prawy Sektor i, z zastrzeżeniami, część partii Swoboda, nie zdominowały ani rządu, ani parlamentu.
Nijak nie da się uznać Arsenija Jaceniuka wraz z jego ministrami czy Witalija Kliczki i partii UDAR za pogrobowców OUN. To bzdura. Co nie znaczy, że na Ukrainie nie ma neobanderowców i nie odegrali oni żadnej roli w obaleniu Wiktora Janukowycza, bo odegrali niemałą.
Polska nie pójdzie zatem ramię w ramię z Rosją do walki o prawa mniejszości na Ukrainie, głównie Polaków i Rosjan, bo nie uznajemy, by je ktoś łamał. Owszem, parlament w Kijowie unieważnił ustawę o językach, ale był to raczej efekt rewolucyjnej zapalczywości niż ruch wymierzony we wspólnoty nieukraińskie. Trzeba go zresztą uznać za poważny błąd, bo dał Rosji pretekst do „obrony" praw Rosjan na Ukrainie.