Agresja Rosji na Ukrainę sprawiła, że Polacy często zadają pytanie, czy sojusz jest w stanie realnie zagwarantować nasze bezpieczeństwo. Paradoksalnie, rozwiała też wątpliwości, czy NATO jest jeszcze potrzebne. Jednocześnie sytuacja ta zmusza do odpowiedzi, czy pakt zdolny jest do skutecznego reagowania na kryzysy w najbliższym sąsiedztwie.
Kotwice bezpieczeństwa
Wraz ze wstąpieniem do NATO zrealizowało się nasze marzenie o powrocie do sojuszu „wolnego świata". Zarówno 15 lat temu, jak i teraz najważniejsza jest gwarancja zawarta w art. 5 traktatu waszyngtońskiego („jeden za wszystkich, wszyscy za jednego") tworzącego podstawy paktu północnoatlantyckiego. Gwarancja ta ma dla nas zasadnicze znaczenie. Wiemy jednak, że jest ona polityczna i dlatego Polska stara się zakotwiczyć ją w praktyce funkcjonowania sojuszu, tak by wzmocnić automatyzm działania art. 5.
W ostatnich latach udało nam się zarzucić kilka kotwic, dzięki którym zobowiązania sojuszników z tytułu art. 5 nabrały wymiaru praktycznego.
Pierwszą z nich jest nowa koncepcja strategiczna NATO przyjęta na szczycie w Lizbonie w 2010 r. Uznaje ona kolektywną obronę za jedno z trzech głównych zadań sojuszu, mówi wyraźnie o potrzebie tworzenia planów ewentualnościowych, wspólnych ćwiczeniach i szkoleniach oraz „widocznej obecności" NATO w krajach członkowskich, tzw. visible assurance. Z tych powodów jako główny drogowskaz dla wspólnoty atlantyckiej odpowiada ona polskim oczekiwaniom.
Ważną kotwicą są plany ewentualnościowe wynegocjowane przez Polskę w latach 2008–2010. Dzięki temu mamy dziś scenariusze wojskowego wzmocnienia Polski w przypadku zagrożenia agresją ze Wschodu. W końcówce poprzedniej dekady podobne plany wynegocjowały oprócz nas jedynie Litwa, Łotwa i Estonia. Przyjęcie tych planów przez NATO spowodowało, że w 2011 r. mogliśmy dostosować do nich nasze narodowe plany operacyjne. W przyszłości aktualizacja planów ewentualnościowych powinna się odbywać regularnie i dotyczyć większej liczby państw członkowskich.