Nasza chata z kraja?

Na Unię Europejską wciąż patrzymy jak na dojną krowę, z której można wyciągać miliardy. Nikt za to nie mówi, jakiej Europy chcemy, nikt o to nie pyta – zauważa publicysta.

Publikacja: 22.05.2014 01:33

Red

W niedzielę wybory do europarlamentu. Jest jak zawsze przed jakimikolwiek wyborami: partie prężą muskuły, przywódcy wdziewają wyświechtane owcze skóry, a dla zwabienia głosującej gawiedzi wpisują na listy partyjne telewizyjnych celebrytów albo sportowców. Nawet ostatnią ulewę zaprzężono w służbę kampanii, by potwierdzić (jak powiadał nieoceniony Nikodem Dyzma), że „byczo jest" bądź też (do czego można sprowadzić wypowiedzi pana prezesa) że „skoro pluska, to wina Tuska". Nie wspominając już o wciąganym w ten młyn bez własnej wiedzy i zgody papieżu Franciszku.

Nic dziwnego: dla partyjnych bonzów będzie to pierwszy sprawdzian przed festiwalem wyborczym przewidzianym na lata 20014/2015, więc dzień 25 maja nie tylko wyjaśni, kto będzie trzymał władzę i kasę w brukselskiej dzielnicy Berlaymont, ale też przyniesie prognozę co do rządowych gmachów w Warszawie. Tym bardziej to oczywiste, że w Brukseli można zarobić dużo więcej niż w Sejmie, jest więc o co walczyć.

Tak więc kończący kadencję delegaci do Brukseli wyszczególniają, co też zrobili dla regionu, chwalą się – jak to czyni z wdziękiem Róża, grafini von skądeś tam – że „zasuwają jak mały samochodzik". To jest właśnie najbardziej deprymujące: można mieć nadzieję, że zwykły wyborca choć trochę pojmuje, o co tu chodzi i czym wybory europejskie powinny się różnić od krajowych, ale już od partyjnych przywódców i wystawionych przez nich kandydatów należałoby tego wymagać. Niestety, jaki elektorat, tacy jego wybrańcy.

Na Unię Europejską wciąż patrzymy jak na dojną krowę, z której można wyciągać miliardy na drogi, koleje, sale widowiskowe i co tam jeszcze da się zbudować. Pamiętamy triumfalne „Yes, yes, yes!" szczęśliwie już zapomnianego premiera Marcinkiewicza i promienne oblicze aktualnego szefa rządu, gdy uzyskał zapewnienie 82,5 mld euro dla Polski do 2020 roku.

Tymczasem obecnie wybierany europarlament nie zdąży zatwierdzić budżetu na kolejne siedmiolecie, ale będzie musiał się zająć problemami, od których obecni deputowani zdołali się wymigać. Nie tylko dlatego, że przyszłe dary będą o wiele skromniejsze niż dotąd. Nasz rozwój jest szybszy niż unijna średnia, więc dotacje nie będą przysługiwać w poprzednim wymiarze. Ważniejsze, że dotychczasowi „dobrzy wujkowie" dostarczający środków do unijnego budżetu nie chcą już płacić, a ich wyborcy buntują się przeciw haraczowi. Tak jest choćby w Niemczech, a Wielka Brytania nie ma ochoty rezygnować z ogromnej zniżki, jaką kiedyś wywalczyła na „okres przejściowy", pragnie więc go – ku frustracji innych płatników – zmienić na „zawsze".

Najważniejsze jednak, że Unia, która powstała niegdyś, by wyprowadzić zniszczoną Europę Zachodnią z powojennej traumy, przeciwstawić ją skutecznie Sowietom i poprowadzić do zjednoczenia politycznego, budzi dziś więcej rozgoryczenia niż satysfakcji. Jej koronne dzieło – jakim była strefa wspólnej waluty – zostało wprowadzone przedwcześnie i bez zabezpieczeń, przyniosło więc zapaść nie tylko Grecji. Gigantyczne pieniądze (większe, niż dostała cała Europa w planie Marshalla) wpompowane w ten kraj dały połowiczne efekty. Co dalej ze strefą euro i zjednoczeniem politycznym? Jeśli iść w stronę Europy federalnej, to jak zbudować wspólną świadomość europejską, by obywatele Unii razem wybierali przedstawicieli politycznych, a nie tylko narodowych i regionalnych? A może Unia – jak chce Londyn – powinna być luźną strefą wolnego handlu, której członkowie prowadzą własne rozgrywki polityczne, także jeden przeciw drugiemu? Co z brukselską biurokracją, która nowymi przepisami usiłuje uszczęśliwiać nas wszystkich na swoją modłę? I tak dalej. A może Unia jest potrzebna Polsce nie tylko jako dojna krowa, ale oparcie przeciw Rosji i związanie Niemiec?

Unia stoi przed najtrudniejszym w swojej historii zakrętem, przed decyzjami, które będzie musiał podjąć unijny parlament. Tymczasem my jak zawsze gramy w zaściankową klipę. Kolejna zmarnowana okazja. Nikt nie mówi, jakiej Europy chcemy, nikt o to nie pyta. Nasza chata nie stoi gdzieś z boku, uczestniczymy w Unii już dziesięć lat i jesteśmy za nią odpowiedzialni. Bo dotąd tylko narodowcy i Korwin-Mikke wiedzą, jakiej chcą Europy: żadnej!

Autor jest dziennikarzem, pisarzem. ?W latach 1980–1990 wiceprezes SDP. Współpracował z „Rzeczpospolitą". ?Były konsul generalny RP w Nowym Jorku ?i były ambasador RP w Bangkoku.

W niedzielę wybory do europarlamentu. Jest jak zawsze przed jakimikolwiek wyborami: partie prężą muskuły, przywódcy wdziewają wyświechtane owcze skóry, a dla zwabienia głosującej gawiedzi wpisują na listy partyjne telewizyjnych celebrytów albo sportowców. Nawet ostatnią ulewę zaprzężono w służbę kampanii, by potwierdzić (jak powiadał nieoceniony Nikodem Dyzma), że „byczo jest" bądź też (do czego można sprowadzić wypowiedzi pana prezesa) że „skoro pluska, to wina Tuska". Nie wspominając już o wciąganym w ten młyn bez własnej wiedzy i zgody papieżu Franciszku.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?