Marek Belka, niestety, nie powinien dłużej zasiadać za sterami jednej z najważniejszych i najpoważniejszych instytucji w Polsce. „Niestety", gdyż istnieje wiele powodów, by cenić szefa Narodowego Banku Polskiego, zresztą dotychczas całkiem niezłego prezesa tej instytucji. Kompromitacja jest jednak zbyt słabym określeniem na to, co ujawniły nagrania rozmowy Belki z Bartłomiejem Sienkiewiczem i Sławomirem Cytryckim. Oczy ze zdumienia przecierałem nie tylko ja – to nieprawdopodobne, że takie słowa mogły paść z ust szefa NBP. Przyznam się do naiwności: przez chwilę sądziłem, że taśmy opublikowane przez „Wprost" są po prostu nieprawdziwe. Coś takiego zdarzyć się nie mogło. A jednak.
Narażał się na strzał
Nie chodzi tutaj wyłącznie o to, czy Belka złamał bądź chciał złamać zapisy konstytucji. Czy zaczął prowadzić politykę, bynajmniej nie pieniężną, w obszarach, w których prezes NBP nie ma najmniejszego prawa działać. To ważne podstawowe pytania i będą przedmiotem długich dywagacji. Ale Belka powinien odejść tylko z powodu tego, co zaprezentował w restauracji Sowa i Przyjaciele – nieprawdopodobnego poziomu aroganckiej wulgarności, rynsztoka myślowego i pogardy dla Rady Polityki Pieniężnej, której przewodniczy.
Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia. Żadnego. Sam Belka zasłania się tym, że ta część rozmowy, w której padają najbardziej drastyczne opinie, miała charakter „prywatny". To argument mało przekonujący – jak rozumiem, panowie „prywatnie" rozmawiali o konieczności odwołania ministra finansów i wsparciu budżetu przez NBP. „Prywatnie" Belka deklarował chęć „zagrania" z RPP. Cóż, to tematy wagi ciężkiej jak na prywatny wątek rozmowy z konstytucyjnym ministrem RP.
Prywatnie to raczej nie było. Część publicystów próbuje zatem bronić całej sytuacji, argumentując, że polityka to nie ciepłe kluseczki i Wersal, lecz zadanie dla twardzieli, którzy zwłaszcza podczas nieoficjalnych negocjacji używają grubego języka. To znów argument średniej jakości. Pomijam już zastanawiający fakt, że przy okazji jakiejkolwiek afery z publikacją taśm z prywatnych spotkań polityków można być pewnym jednego: erupcji wulgarności.
Ale u „Sowy" prezes NBP, używając rynsztokowego języka, zwierzał się z bardzo szerokiego spektrum swoich przemyśleń – od konieczności dymisji ministra finansów po wielkość przyrodzenia jednego z członków Rady Polityki Pieniężnej. Zwierzał się dosyć słabo sobie znanemu ministrowi, w miejscu, co do którego nie można było mieć całkowitego zaufania. Tym samym narażał się na potężny strzał.