Rozmawialiśmy z moim ojcem, gdy tylko zajęliśmy się tym projektem. To było uzasadnione – Polpharma jest polską firmą, tutaj płaci podatki, tutaj ma swoje fabryki i produkuje lek, który idealnie pasuje do tego typu promocji. Ale ojciec powiedział: „Nie". Zmienił zdanie, gdy zaczęliśmy rozmowy z konkurencją.
I co? Ojcu się opłaciło?
Oczywiście. Przy skromnym budżecie produkcyjnym, przy odpowiednio dobranych partnerach, takich jak Agora czy TVN, nasza wartość dotycząca zarówno obecności w mediach, jak i standardowej promocji jest znacznie efektywniejsza. Polpharma ma swoje logo na plakatach. Uczestniczy też w dobrej kampanii, jaka otacza nasz film. Media stale dzisiaj piszą o niedociągnięciach lekarzy – czasem już strach iść do doktora, kiedy człowiek źle się czuje. A my pokazujemy fantastycznych ludzi, którzy ratują życie.
Czy jednak „Bogowie" nie są ewenementem? Mówi się, że w Polsce nie da się robić filmów, które zwrócą się tylko z rodzimego rynku.
Wszystko jest kwestią kalkulacji. I jakości. Wierzę, że sukces „Bogów" nie jest przypadkiem. 4,5–6 mln zł to dla mnie dość bezpieczny budżet. Przy 10–12 mln zł możemy mówić o dużym ryzyku, ale wciąż jeszcze można myśleć o zwrocie. Powyżej 12 mln zł to już szaleństwo. Ale trzeba pamiętać, że istnieją jeszcze koprodukcje.
Macie nowe projekty?
Oczywiście. Kilka. O jednym nie mogę jeszcze nic powiedzieć. To niespodzianka. A inne? „Consuela" Jana Komasy. „Lake" tego samego reżysera, ale już w koprodukcji z Amerykanami. Poza tym debiut operatora Łukasza Kośmickiego, też realizowany po angielsku, naprawdę genialne kino, które oprzemy na jednej wielkiej gwieździe zachodniej. Rzecz dzieje się w 1962 roku, w czasie kryzysu kubańskiego, a miejscem akcji jest Pałac Kultury. Chcemy produkować jeden film rocznie, a plany mamy aż do roku 2018.
Co pana, jako młodego producenta, zaskoczyło na rynku? Co pana drażni? Z czym się pan nie zgadza?
Nie zgadzam się z niektórymi starszymi producentami. Są w Polsce ludzie, którzy nie prowadzą tego biznesu uczciwie. Pozyskują budżet 6-milionowy, robią film za 4 mln, a 2 mln się rozpływają. I to jest karygodne, bo wypuszczają słaby produkt, rujnując zaufanie inwestorów. Ja potem idę do takich firm, przedstawiam się, że jestem z filmu, a oni zamykają mi drzwi przed nosem. „Nigdy więcej" – słyszę. Dla Watchout zbudowanie dobrych relacji z koproducentami jest ogromnie ważne. Chcę, żeby oni byli pewni, że dbamy o ich pieniądze. To nasz priorytet. Dzięki temu przy następnym projekcie nie muszę biegać i zaczynać wszystkiego od nowa. Mamy już kilku partnerów, którzy nam ufają. A jak sami nie mogą w coś wejść, to są w stanie polecić nas komuś innemu.