Leszek Jażdżewski: Cenzura karabinem

Zasada wolności słowa może być dla wielu przykra, ale alternatywą jest przemoc. W momencie, w którym zamiast z tobą polemizować, zamykam ci usta, kończy się debata. Kończy się demokracja.

Aktualizacja: 15.01.2015 08:23 Publikacja: 15.01.2015 01:00

Leszek Jażdżewski: Cenzura karabinem

Foto: AFP

Wielu zgodziłoby się z tezą, że publikowane w „Charlie Hebdo" karykatury były w złym guście i obraźliwe. Bardzo mało prawdopodobne jest, by ukazały się w którymkolwiek z pism, które w akcie solidarności z ofiarami zdecydowały się je przedrukować. Czy więc przy całym współczuciu, jakie należy się ofiarom zbrodni, uznanie redaktorów tego francuskiego pisma za męczenników za wiarę w liberalno-demokratyczne wartości nie jest na wyrost? Czy wolność słowa nie zasłużyła na bardziej szacowne ikony? Wolność słowa nie może przecież służyć do obrażania. Jeśli ktoś świadomie łamie tę zasadę, sam jest sobie winien.

Szkodliwe poglądy

Powyższe argumenty brzmią rozsądnie. Jednak ich zastosowanie oznacza koniec liberalnej demokracji. Jej podstawę bowiem stanowi to, że decyzje nie są podejmowane arbitralnie, ale przez wybranych w powszechnych wyborach przedstawicieli, przy wzięciu pod uwagę rozmaitych stanowisk i poglądów. Krwawe konflikty rozwiązuje się dziś (albo nie) w parlamentarnej debacie lub przy wyborczej urnie. Cóż jednak po wyborach, gdy się okazuje, że pewne poglądy „są szkodliwe", „obraźliwe", nie mogą być w związku z tym w ogóle artykułowane? Jeśli istnieje tylko jedna, słuszna linia, wybór wówczas staje się wyborem pozornym. Jak demokracja w krajach demokracji ludowej.

Jeszcze w XIX wieku powszechne prawa wyborcze uważano za niebezpieczną mrzonkę, a ciężką fizyczną pracę dzieci za normę. Wiek wcześniej utrzymywał się równie powszechny konsensus, że niewolnictwo jest usprawiedliwione, a rasistowskie teorie segregacji rasowej i apartheidu obowiązywały, odpowiednio w USA i RPA, za życia wielu czytelników tego tekstu. Prawa wyborcze kobiet mają w większości krajów nie więcej niż stuletnią tradycję, homoseksualizm jeszcze w latach 60. karany był w Anglii – ojczyźnie demokracji – więzieniem.

Dziś pomysł, żeby zakazywać głoszenia poglądów, że to niesprawiedliwe, jawi się nam jako absurdalny. Wówczas absurdalny nie był. W tamtym czasie demokraci, abolicjoniści, sufrażystki uważani byli za radykałów, często byli prześladowani, ich poglądy zaś były zakazywane jako niebezpieczne i szkodliwe. Gdyby nie podważanie fundamentów, na których opierały się ówczesne społeczeństwa, do dziś koncepcja niepodważalnych praw człowieka, równości, wolności, prawa głosu dla wszystkich dorosłych występowałyby co najwyżej w utopijnych traktatach.

Jeśli wolność słowa ograniczyć do „krytyki, ale konstruktywnej", arbitralnie odrzucając głosy, które „sieją zgorszenie" lub są obraźliwe, debatę publiczną sprowadzimy do zbioru nic nieznaczących oportunistycznych komunałów. Zawsze znajdzie się ktoś, kto poczuje się dotknięty lub obrażony. W imię świętego spokoju poglądy kontrowersyjne będą zakazywane, a realna konfrontacja poglądów niemożliwa.

Zasada wolności słowa może być dla wielu przykra, ale alternatywą jest przemoc – cenzura, zamykanie w więzieniu łamiących reguły, w ostateczności zbrojna walka represjonowanych o możliwość głoszenia własnych poglądów. W momencie, w którym zamiast z tobą polemizować, zamykam ci usta, kończy się debata. Kończy się demokracja.

To nie ślepy terror

Zamach w Paryżu na redakcję satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo" tym różni się od zamachów w Londynie, Madrycie czy Nowym Jorku, że skierowany został wobec konkretnych ludzi, których zamachowcy wywołali z nazwiska. To nie był ślepy akt terroru, ale najstraszniejsza forma cenzury – wykonanej za pomocą karabinu maszynowego. Ostrzeżenie dla mediów na całym świecie: jeśli opublikujecie coś, co się nie spodoba terrorystom – możecie zginąć. Wiele z redakcji przedrukowujących karykatury z „Charlie Hebdo" rozmazało je w obawie przed konsekwencjami. Swoją tchórzliwością wskazują na tych, którzy mieli więcej odwagi: „W nich uderzcie! To nie my, to oni!".

„Wolę umrzeć, stojąc, niż żyć na kolanach" – powiedział Stéphane Charbonnier („Cherb"), naczelny „Charlie Hebdo", pytany, czy redakcja zrezygnuje z prowokacyjnych rysunków pod wpływem gróźb. Zginął w zamachu. Po to, żebyśmy my mogli żyć wyprostowani.

Autor jest redaktorem naczelnym pisma „Liberté!"

Wielu zgodziłoby się z tezą, że publikowane w „Charlie Hebdo" karykatury były w złym guście i obraźliwe. Bardzo mało prawdopodobne jest, by ukazały się w którymkolwiek z pism, które w akcie solidarności z ofiarami zdecydowały się je przedrukować. Czy więc przy całym współczuciu, jakie należy się ofiarom zbrodni, uznanie redaktorów tego francuskiego pisma za męczenników za wiarę w liberalno-demokratyczne wartości nie jest na wyrost? Czy wolność słowa nie zasłużyła na bardziej szacowne ikony? Wolność słowa nie może przecież służyć do obrażania. Jeśli ktoś świadomie łamie tę zasadę, sam jest sobie winien.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Czy Rafał Trzaskowski walczy z krzyżem?
"Rz" wyjaśnia
Anna Słojewska: Bruksela wybierze komisarza wskazanego przez Donalda Tuska, nie przez prezydenta
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Spot KO nie licuje ze słowami Donalda Tuska. To nie czas na osłabianie wspólnoty
analizy
Na egzaminie ósmoklasisty dobre wyniki z angielskiego rzadko są zasługą szkoły
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Ambasador Izraela Jakow Liwne świadomie niszczy dorobek Szewacha Weissa