Wielu zgodziłoby się z tezą, że publikowane w „Charlie Hebdo" karykatury były w złym guście i obraźliwe. Bardzo mało prawdopodobne jest, by ukazały się w którymkolwiek z pism, które w akcie solidarności z ofiarami zdecydowały się je przedrukować. Czy więc przy całym współczuciu, jakie należy się ofiarom zbrodni, uznanie redaktorów tego francuskiego pisma za męczenników za wiarę w liberalno-demokratyczne wartości nie jest na wyrost? Czy wolność słowa nie zasłużyła na bardziej szacowne ikony? Wolność słowa nie może przecież służyć do obrażania. Jeśli ktoś świadomie łamie tę zasadę, sam jest sobie winien.
Szkodliwe poglądy
Powyższe argumenty brzmią rozsądnie. Jednak ich zastosowanie oznacza koniec liberalnej demokracji. Jej podstawę bowiem stanowi to, że decyzje nie są podejmowane arbitralnie, ale przez wybranych w powszechnych wyborach przedstawicieli, przy wzięciu pod uwagę rozmaitych stanowisk i poglądów. Krwawe konflikty rozwiązuje się dziś (albo nie) w parlamentarnej debacie lub przy wyborczej urnie. Cóż jednak po wyborach, gdy się okazuje, że pewne poglądy „są szkodliwe", „obraźliwe", nie mogą być w związku z tym w ogóle artykułowane? Jeśli istnieje tylko jedna, słuszna linia, wybór wówczas staje się wyborem pozornym. Jak demokracja w krajach demokracji ludowej.
Jeszcze w XIX wieku powszechne prawa wyborcze uważano za niebezpieczną mrzonkę, a ciężką fizyczną pracę dzieci za normę. Wiek wcześniej utrzymywał się równie powszechny konsensus, że niewolnictwo jest usprawiedliwione, a rasistowskie teorie segregacji rasowej i apartheidu obowiązywały, odpowiednio w USA i RPA, za życia wielu czytelników tego tekstu. Prawa wyborcze kobiet mają w większości krajów nie więcej niż stuletnią tradycję, homoseksualizm jeszcze w latach 60. karany był w Anglii – ojczyźnie demokracji – więzieniem.
Dziś pomysł, żeby zakazywać głoszenia poglądów, że to niesprawiedliwe, jawi się nam jako absurdalny. Wówczas absurdalny nie był. W tamtym czasie demokraci, abolicjoniści, sufrażystki uważani byli za radykałów, często byli prześladowani, ich poglądy zaś były zakazywane jako niebezpieczne i szkodliwe. Gdyby nie podważanie fundamentów, na których opierały się ówczesne społeczeństwa, do dziś koncepcja niepodważalnych praw człowieka, równości, wolności, prawa głosu dla wszystkich dorosłych występowałyby co najwyżej w utopijnych traktatach.
Jeśli wolność słowa ograniczyć do „krytyki, ale konstruktywnej", arbitralnie odrzucając głosy, które „sieją zgorszenie" lub są obraźliwe, debatę publiczną sprowadzimy do zbioru nic nieznaczących oportunistycznych komunałów. Zawsze znajdzie się ktoś, kto poczuje się dotknięty lub obrażony. W imię świętego spokoju poglądy kontrowersyjne będą zakazywane, a realna konfrontacja poglądów niemożliwa.