7 kwietnia 2015 roku zakończone zostały prace nad projektem ustawy ministra pracy o Radzie Dialogu Społecznego i innych instytucjach dialogu społecznego. Dotyczy on kluczowej dla funkcjonowania państwa i gospodarki instytucji uzgadniania interesów między pracodawcami i pracownikami. Jednocześnie, projekt ten jest wyrazem panującej dość powszechnie wśród polskiej klasy politycznej tendencji do tworzenia instytucji „na niby".
Fikcja reprezentacji
W krótkiej perspektywie interesy pracodawców (kapitał) i pracowników są sprzeczne: pierwsi dążą do powiększania zysku, drudzy zaś – do wzrostu wynagrodzeń. Rozpatrując rzecz w dłuższym horyzoncie czasu i w perspektywie rozwoju całości gospodarki, interesy te dają się ze sobą pogodzić – dla obu zbiorowości celem wspólnym jest zapewnienie optymalnych warunków rozwoju gospodarki. Taki też powinien być cel strony rządowej. Jego realizacja wymaga odpowiedniej oprawy instytucjonalnej. Projekt takiej oprawy nie stwarza – efektem jego ewentualnej realizacji będzie powołanie do życia, ograniczającej porozumienie, instytucjonalnej wydmuszki.
Według propozycji projektodawców, Radę Dialogu Społecznego tworzy się jako forum trójstronnej współpracy dla poprawy, jakości formułowania i wdrażania polityk oraz budowy społecznego porozumienia. Art. 1 i następne określają jej kompetencje, które ograniczają się do „prowadzenia dialogu", „działania na rzecz ..." przez wyrażanie opinii i zajmowanie stanowisk. Niestety, to enigmatyczne „forum dialogu" stron pracowniczej, pracodawców oraz rządowej, sprowadzono w istocie do roli zespołu doradczego przy ministrze pracy.
Zgodnie z projektem, Rada ma być zbiorem osób fizycznych powoływanych przez Prezydenta, na wniosek uprawnionych organizacji - stron dialogu. Rady nie tworzą więc same organizacje, stając się w ten sposób reprezentatywnymi uczestnikami dialogu, lecz osoby fizyczne, które uzyskują status członka Rady z nominacji Prezydenta. „Reprezentatywność" członków Rady wobec organizacji, które wysunęły ich kandydatury, zakończy się z momentem ich powołania. Z tą chwilą bowiem będą w Radzie uczestniczyć osobiście stając się od tych organizacji niezależne, tj. kierując się własnym oglądem sytuacji. Z drugiej strony, stanowiska przedstawiane przez tych „reprezentantów" nie będą wiążące dla organizacji, która ich wysunęła, podobnie jak i uchwały przez Radę przyjmowane. Jednym słowem Rada zostaje sprowadzona do roli „akademickiego seminarium" przy ministrze pracy. Delegujące kandydatów do Rady reprezentatywne dla stron organizacje zostają zaś ograniczone w swoich kompetencjach.
Konstytucja i inne ustawy stanowią, iż nie można społecznych stron dialogu - organizacji związkowych, organizacji pracodawców, (wszystkich, a nie tylko tych in nomine reprezentatywnych) oraz innych organizacji społecznych pozbawić należnych im praw. Zatem, niezależnie od podejmowanych przez Radę uchwał, poszczególne organizacje będą mogły zająć w kwestiach należących do przypisanego w projekcie prawa do wyrażania poglądów, stanowiska, jakie uznają za stosowne. To jest, kierować się własną oceną sytuacji. Wdrażając taką regulację rząd pozbawiłby się możliwości nawiązania wiążącego dialogu z istotnymi, według kryteriów zakreślanych ustawą, siłami społecznymi.