Kimowi, jeśli chodzi o styl uprawiania polityki zagranicznej, zdecydowanie bliżej do Władimira Putina. Ukochany przywódca demonstracyjnie otruł swego przyrodniego brata zupełnie tak jak Kreml otruł Aleksandra Litwinienkę. Kim Dzong Un, podobnie jak Putin, potrafi też bezpardonowo uderzyć w cyberprzestrzeni dokładnie tak, jak to zrobił podczas akcji przeciwko Sony Pictures po premierze filmu „Wywiad ze Słońcem Narodu".
Na taką ekstrawagancję Kim Dzong Unowi podobno pozwala zaś ta sama polisa, która zabezpiecza i Putina – broń atomowa. Poleganie tylko na tym atucie jest jednak zwodnicze, zwłaszcza jeśli będąc nuklearnym krzykaczem, jest się równocześnie gospodarczym liliputem. Coraz więcej wskazuje bowiem, że zarówno Korea Północna, jak i Rosja przelicytowały. Oba państwa za cenę odrobiny pokory mogły zyskać większe uniezależnienie od Chin. Wolały jednak kosztem USA uprawiać propagandowe gierki. W tej sytuacji Trump musiał potraktować chińskiego prezydenta Xi Jinpinga jak mądrego adwersarza, z którym gra się o poważne stawki, lecz można też poprosić o załatwienie kilku drobiazgów.
I tak, krótko po szczycie Xi–Tump północnokoreańskie statki wiozące węgiel do Chin zostały zawrócone bez wyładowywania towaru. Państwo Środka to oczywiście najważniejszy partner handlowy państewka Kima, dla którego z kolei węgiel jest najważniejszym towarem eksportowym. Podobnie w przypadku Rosji – im gorsze ma ona stosunki z Zachodem, tym korzystniejsze dla siebie kontrakty na gaz mogą podyktować jej Chiny. Amerykańska eskadra płynąca w kierunku Korei oraz siły rozlokowane na wschodniej flance NATO mają tylko wzmacniać presję gospodarczą. Informacja płynąca do Kima i Putina jest prosta: „rakiet nie zjecie, a odpalając je, strzelicie sobie tylko w głowę".
Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego