W Komisji Weryfikacyjnej zajmującej się reprywatyzacją warszawską zasiadają posłowie i działacze społeczni. Jest to ciężka, praktycznie pełnoetatowa praca polegająca na czytaniu i analizowaniu niezliczonych tomów akt, dokumentów, przesłuchiwaniu świadków. Parlamentarzyści za tę dodatkową pracę otrzymują równowartość drugiej pensji poselskiej. Działacze społeczni nie dostają ani grosza. Poświęcając swój czas kosztem pracy zarobkowej, chcąc uczciwie wykonać swą misję, stają przed alternatywą: popaść w jeszcze większe ubóstwo czy uchylić się od tej ważnej dla nich pracy społecznej.
Kiedy zwracamy na to uwagę, politycy PiS tłumaczą się tym, że ustawa powołująca Komisję przewiduje wprawdzie gigantyczne wynagrodzenia dla posłów, ale nie przewiduje choćby minimalnych diet dla społeczników. A przecież kosmetyczna nowelizacja tej ustawy to dla partii rządzącej drobiazg. Nieraz udowadniała, że w ciągu jednej nocy głosowań potrafiła ona przyjąć nie jedną, a kilka skomplikowanych nowych ustaw.
Komisja zajmuje się piętnowaniem winnych i wyjaśnianiem zawiłych przekrętów reprywatyzacyjnych, które pozwoliły garstce cwaniaków uwłaszczać się na wielomilionowym majątku publicznym. I to jej się chwali. Sęk w tym, że nie pomyślano wcale o ofiarach reprywatyzacji.
Dziesiątki tysięcy warszawskich rodzin poniewiera się gdzieś po eksmisjach albo boryka się z absurdalnie wysokimi długami czynszowymi wobec odzyskiwaczy i nikt nic z tym nie robi. Nie podjęto nawet próby zebrania danych o ofiarach i ich aktualnych potrzebach, problemach mieszkaniowych, długach. A przecież bardzo często przekręciarze zdążyli zbyć nieruchomości „nabywcom w dobrej wierze”, którzy wciąż gnębią, nie tylko wysokimi czynszami, swe ofiary, dawnych lokatorów komunalnych. I nawet jeśli wreszcie prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz stawi się albo zostanie przyprowadzona pod eskortą policji przed oblicze Wysokiej Komisji, jeśli kolejni oszuści staną przed sądem i trafią za kratki, to tym ludziom przecież nikt nie zwróci tych lat spędzonych pod presją, wśród zgryzot, szykan i rosnących długów. Tak jak nikt nie wskrzesi Jolanty Brzeskiej.
Ci ludzie jednak wciąż żyją i nic nie stoi na przeszkodzie, by państwo polskie rozpoczęło proces zadośćuczynienia. Skoro były dziesiątki i setki milionów na odszkodowania dla handlarzy roszczeniami, tym bardziej muszą się znaleźć środki na odszkodowania dla ludzi, których władza publiczna oszukała. Najpierw zawarła z nimi umowy najmu gwarantujące płacenie czynszu regulowanego i stosunkowo niskiego, a potem oddała ich jak worki kartofli w ręce czyścicieli kamienic i oszustów.