Lewica Razem z okazji 30 rocznicy rozpoczęcia transformacji nazwała plan Balcerowicza „najgorszą odmianą kapitalizmu. To kompletna bzdura, zważywszy, że plan Balcerowicza nie tylko nie likwidował istniejących wcześniej świadczeń społecznych, ale dodatkowo wprowadzał nowe – zasiłki dla bezrobotnych czy korzystne dla emerytów zmiany w systemie emerytalnym. Owszem, okres transformacji dla wielu ludzi był bardzo trudny, ale błędem jest nazywanie tych trudności kosztami transformacji. Taka terminologia zakłada bowiem, że gdyby transformacji nie było, sytuacja w 1990 r. i latach następnych była by przynajmniej taka sama jak w 1989 r. Po pierwsze jednak ci, którzy pamiętają Polskę z 1989 r. wiedzą, że dla większości społeczeństwa był to rok gorszy niż 1990 – tęskniący za PRL zwykle powołują się na pierwszych kilka lat rządów Gierka, a nie na okres hiperinflacji w 1989 r. Po drugie, nawet ci, którym w 1990 r. się pogorszyło w stosunku do 1989 nie mogą mówić, że byli ofiarami transformacji. W 1989 r. polska gospodarka była w stanie katastrofy, a jej sytuacja pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Jeśli piewcy PRL chcą uczciwie oceniać efekty transformacji, to powinni sytuację w Polsce w 1990 r. porównać do tego, co by się stało w Polsce, gdyby Planu Balcerowicza nie było. Brakującym wyobraźni polecam przykład Rumunii. Tam także najpierw usiłowano przełamać bariery rozwojowe zadłużając kraj za granicą, a gdy dług osiągnął rozmiary uniemożliwiające jego dalsze zaciąganie, też dokonano transformacji, tylko metodami nie tego „najgorszego rodzaju kapitalizmu", ale gospodarki centralnie planowanej. Dziś, gdy chce się podać przykład „przerażających" skutków polskiej transformacji, przywołuje się zwykle losy pracowników PGR. Zgoda, dla tej grupy początek transformacji był bardzo trudny, ale w Rumunii „naprawiającej" gospodarkę metodami centralnego planowania sytuacja WIĘKSZOŚCI OBYWATELI była gorsza niż polskich pracowników PGR, a miliony ludzi po prostu cierpiały głód! To nie transformacja jest odpowiedzialna za dramatyczne losy pracowników PGR, ale 40 lat realnego socjalizmu.
Dramatyczne lata 80.
PZPR, zanim zgodziła się na reformy polityczne i gospodarcze, także próbowała wyjść z pułapki zadłużenia „swoimi metodami". Stan wojenny stanowił osłonę polityczną tych działań. Doszło do gwałtownego spadku poziomu życia, który według nawet niezbyt wiarygodnych statystyk z tamtego okresu powrócił do poziomu sprzed stanu wojennego dopiero w 1986 r. Inwestycje po spadku w latach 1979-1982 w sumie o ponad 40 proc. aż do 1989 nie wróciły do poziomu z 1978 r. Co gorsza, po załamaniu w latach 1981-1982 i pewnej poprawie w latach 1983-1988, w 1989 r. znowu nastąpił spadek zarówno konsumpcji, jak i inwestycji. Nie dość tego, zadłużenie zagraniczne w trakcie tej „kuracji" jeszcze bardziej wzrosło, eksport za waluty wymienialne spadł o około 20 proc., a import prawie o 50 proc. Druga z tych liczb każe zresztą wątpić, czy wskaźniki wzrostu konsumpcji w latach 1983-1988 uwzględniały gorszą jakość produkowanych w tym czasie substytutów towarów wcześniej importowanych. Wreszcie na koniec tych „reform" wybuchła hiperinflacja. Były więc koszty, tylko efekt końcowy był jeszcze gorszy niż stan wyjściowy.
Spadek konsumpcji w pierwszym roku realizacji planu Balcerowicza był mniejszy niż jej skumulowany spadek w latach 1981-1982. Już w 1991 r. konsumpcja ponownie zaczęła rosnąć, a jej najwyższy za czasów PRL poziom został osiągnięty zaledwie rok później! Spadek inwestycji był głębszy niż konsumpcji, ale ponad dwa razy mniejszy niż w latach 1980-1982. Ich silniejsze ożywienie nastąpiło dopiero w 1994 r. kiedy to przekroczyło nie tylko poziom z 1989 r. ale także z najlepszego pod tym względem roku z czasów PRL, czyli 1978. Cztery lata później, w 1998 r. były już o ponad połowę wyższe niż kiedykolwiek za czasów PRL.
Antytransformacyjna propaganda lewicy i populistycznej prawicy, z PiS na czele, jest możliwa, gdyż w dalszym ciągu większość Polaków ma bardzo powierzchowny obraz tego, dlaczego poprzedni system się załamał, a jego reformie towarzyszyły tak dramatyczne zjawiska, jak gwałtowny wzrost bezrobocia, masowe bankructwa państwowych przedsiębiorstw i dość znaczny spadek konsumpcji (choć mniejszy niż po wprowadzeniu stanu wojennego).
Trudno się dziwić niewiedzy na ten temat przeciętnego Polaka, skoro nawet historycy (i niestety także część ekonomistów patrzących na gospodarkę bardziej z perspektywy kierownika produkcji niż ekonomisty) nie zdają sobie z tego sprawy. Czytając bardzo ciekawą książkę Antoniego Dudka „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski", w której transformacja siłą rzeczy była jednym z głównych „bohaterów", ze zdumieniem stwierdziłem, że ani razu nie padł w niej termin „liberalizacja handlu zagranicznego"! Dla Dudka transformacja, którą w sumie ocenia pozytywnie, to przede wszystkim walka z hiperinflacją i widziane z perspektywy mikroekonomicznej zastąpienie centralnego planowania gospodarką rynkową. Co to oznaczało dla gospodarczych relacji międzynarodowych, o tym w tej książce nie ma prawie nic. Owszem, problem zadłużenia zagranicznego pojawia się tam co jakiś czas, ale raczej jako czynnik wpływający na sytuację polityczną. Jego ekonomiczne skutki w książce Dudka nie doczekały się omówienia.