30 lat wolnego rynku. Transformacja, czyli drugi cud nad Wisłą

Spadek konsumpcji w pierwszym roku planu Balcerowicza był mniejszy niż jej skumulowany spadek w latach 1981–1982. W 1991 r. konsumpcja zaczęła rosnąć, a jej najwyższy poziom z czasów PRL został osiągnięty zaledwie rok później.

Publikacja: 01.01.2020 21:00

30 lat wolnego rynku. Transformacja, czyli drugi cud nad Wisłą

Foto: iStockphoto

Lewica Razem z okazji 30 rocznicy rozpoczęcia transformacji nazwała plan Balcerowicza „najgorszą odmianą kapitalizmu. To kompletna bzdura, zważywszy, że plan Balcerowicza nie tylko nie likwidował istniejących wcześniej świadczeń społecznych, ale dodatkowo wprowadzał nowe – zasiłki dla bezrobotnych czy korzystne dla emerytów zmiany w systemie emerytalnym. Owszem, okres transformacji dla wielu ludzi był bardzo trudny, ale błędem jest nazywanie tych trudności kosztami transformacji. Taka terminologia zakłada bowiem, że gdyby transformacji nie było, sytuacja w 1990 r. i latach następnych była by przynajmniej taka sama jak w 1989 r. Po pierwsze jednak ci, którzy pamiętają Polskę z 1989 r. wiedzą, że dla większości społeczeństwa był to rok gorszy niż 1990 – tęskniący za PRL zwykle powołują się na pierwszych kilka lat rządów Gierka, a nie na okres hiperinflacji w 1989 r. Po drugie, nawet ci, którym w 1990 r. się pogorszyło w stosunku do 1989 nie mogą mówić, że byli ofiarami transformacji. W 1989 r. polska gospodarka była w stanie katastrofy, a jej sytuacja pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Jeśli piewcy PRL chcą uczciwie oceniać efekty transformacji, to powinni sytuację w Polsce w 1990 r. porównać do tego, co by się stało w Polsce, gdyby Planu Balcerowicza nie było. Brakującym wyobraźni polecam przykład Rumunii. Tam także najpierw usiłowano przełamać bariery rozwojowe zadłużając kraj za granicą, a gdy dług osiągnął rozmiary uniemożliwiające jego dalsze zaciąganie, też dokonano transformacji, tylko metodami nie tego „najgorszego rodzaju kapitalizmu", ale gospodarki centralnie planowanej. Dziś, gdy chce się podać przykład „przerażających" skutków polskiej transformacji, przywołuje się zwykle losy pracowników PGR. Zgoda, dla tej grupy początek transformacji był bardzo trudny, ale w Rumunii „naprawiającej" gospodarkę metodami centralnego planowania sytuacja WIĘKSZOŚCI OBYWATELI była gorsza niż polskich pracowników PGR, a miliony ludzi po prostu cierpiały głód! To nie transformacja jest odpowiedzialna za dramatyczne losy pracowników PGR, ale 40 lat realnego socjalizmu.

Dramatyczne lata 80.

PZPR, zanim zgodziła się na reformy polityczne i gospodarcze, także próbowała wyjść z pułapki zadłużenia „swoimi metodami". Stan wojenny stanowił osłonę polityczną tych działań. Doszło do gwałtownego spadku poziomu życia, który według nawet niezbyt wiarygodnych statystyk z tamtego okresu powrócił do poziomu sprzed stanu wojennego dopiero w 1986 r. Inwestycje po spadku w latach 1979-1982 w sumie o ponad 40 proc. aż do 1989 nie wróciły do poziomu z 1978 r. Co gorsza, po załamaniu w latach 1981-1982 i pewnej poprawie w latach 1983-1988, w 1989 r. znowu nastąpił spadek zarówno konsumpcji, jak i inwestycji. Nie dość tego, zadłużenie zagraniczne w trakcie tej „kuracji" jeszcze bardziej wzrosło, eksport za waluty wymienialne spadł o około 20 proc., a import prawie o 50 proc. Druga z tych liczb każe zresztą wątpić, czy wskaźniki wzrostu konsumpcji w latach 1983-1988 uwzględniały gorszą jakość produkowanych w tym czasie substytutów towarów wcześniej importowanych. Wreszcie na koniec tych „reform" wybuchła hiperinflacja. Były więc koszty, tylko efekt końcowy był jeszcze gorszy niż stan wyjściowy.

Spadek konsumpcji w pierwszym roku realizacji planu Balcerowicza był mniejszy niż jej skumulowany spadek w latach 1981-1982. Już w 1991 r. konsumpcja ponownie zaczęła rosnąć, a jej najwyższy za czasów PRL poziom został osiągnięty zaledwie rok później! Spadek inwestycji był głębszy niż konsumpcji, ale ponad dwa razy mniejszy niż w latach 1980-1982. Ich silniejsze ożywienie nastąpiło dopiero w 1994 r. kiedy to przekroczyło nie tylko poziom z 1989 r. ale także z najlepszego pod tym względem roku z czasów PRL, czyli 1978. Cztery lata później, w 1998 r. były już o ponad połowę wyższe niż kiedykolwiek za czasów PRL.

Antytransformacyjna propaganda lewicy i populistycznej prawicy, z PiS na czele, jest możliwa, gdyż w dalszym ciągu większość Polaków ma bardzo powierzchowny obraz tego, dlaczego poprzedni system się załamał, a jego reformie towarzyszyły tak dramatyczne zjawiska, jak gwałtowny wzrost bezrobocia, masowe bankructwa państwowych przedsiębiorstw i dość znaczny spadek konsumpcji (choć mniejszy niż po wprowadzeniu stanu wojennego).

Trudno się dziwić niewiedzy na ten temat przeciętnego Polaka, skoro nawet historycy (i niestety także część ekonomistów patrzących na gospodarkę bardziej z perspektywy kierownika produkcji niż ekonomisty) nie zdają sobie z tego sprawy. Czytając bardzo ciekawą książkę Antoniego Dudka „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski", w której transformacja siłą rzeczy była jednym z głównych „bohaterów", ze zdumieniem stwierdziłem, że ani razu nie padł w niej termin „liberalizacja handlu zagranicznego"! Dla Dudka transformacja, którą w sumie ocenia pozytywnie, to przede wszystkim walka z hiperinflacją i widziane z perspektywy mikroekonomicznej zastąpienie centralnego planowania gospodarką rynkową. Co to oznaczało dla gospodarczych relacji międzynarodowych, o tym w tej książce nie ma prawie nic. Owszem, problem zadłużenia zagranicznego pojawia się tam co jakiś czas, ale raczej jako czynnik wpływający na sytuację polityczną. Jego ekonomiczne skutki w książce Dudka nie doczekały się omówienia.

Prawdziwe przyczyny upadku PRL

W rzeczywistości faktyczne bankructwo Polski wcale nie zostało spowodowane tym, że Gierek zadłużył Polskę za granicą tak bardzo, że Polska znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Powodem załamania było to, że, mimo wysokiego zadłużenia i finansowanych nim inwestycji ani on, ani jego następcy w latach 80. nie byli w stanie doprowadzić do niezbędnego wzrostu eksportu za waluty wymienialne. W efekcie, aby finansować wydatki na import zaopatrzeniowy, niezbędny do pełnego wykorzystania mocy produkcyjnych, trzeba było jeszcze bardziej się zadłużać. Wskaźnikiem pokazującym, że gospodarka wchodzi w pułapkę zadłużenia, była szybko rosnąca relacja długu zagranicznego do rocznej wielkości eksportu za waluty wymienialne, która wynosiła pod koniec lat 80. około 300 proc. To właśnie ten wskaźnik najlepiej informuje, czy zadłużenie jest nadmierne – co polecam uwadze wszystkich, którzy porównując nominalny dług z czasów PRL i obecny (teraz wskaźnik ten jest nieznacznie wyższy od 100 proc.) – sugerują, że z tym długiem za Gierka i Jaruzelskiego wcale nie było tak źle.

Władze PRL starały się zahamować proces osuwania się w pułapkę zadłużenia poprzez coraz surowszą reglamentację walut wymienialnych. Równie deficytowe jak waluty wymienialne były także wszystkie produkty krajowe dające się łatwo wyeksportować, a więc głównie surowce i materiały, gdzie bariera jakościowa nie odgrywała zasadniczej roli. One także podlegały coraz ostrzejszej reglamentacji.

To jednak spowodowało, że już od połowy lat 70. ubiegłego wieku stopniowo rosła skala niewykorzystania zdolności produkcyjnych. Na tym poległ absurd gospodarki planowej: utrzymywano wysoką stopę inwestycji, budowano nowe i rozbudowywano już istniejące przedsiębiorstwa, ale przyrost produkcji był nieproporcjonalnie niski w stosunku do przyrostu mocy produkcyjnych, bo większość tej produkcji nie spełniała standardów wymaganych na rynkach krajów zachodnich, przez co eksport rósł zbyt wolno, brakowało walut na import zaopatrzeniowy, jeszcze bardziej zaostrzano reglamentację, więc stopień niewykorzystania mocy produkcyjnych się pogłębiał. W ten sposób błędne koło się zamykało.

Z tego problemu zdawano sobie wtedy sprawę podkreślając, że okres wzrostu „ekstensywnego" (czyli opartego na wzroście mocy wytwórczych) się skończył i potrzebne jest przejście do rozwoju „intensywnego" (polegającego nie tylko na wzroście mocy wytwórczych, ale ich efektywnej alokacji). Rząd nie był jednak w stanie ani centralnie wymusić potrzebnej do wzrostu eksportu poprawy jakości produkcji, ani tak rozdzielać szczupłych zasobów walut i rodzimych dóbr zaopatrzeniowych, by w pierwszym rzędzie zapewnić maksymalne wykorzystanie mocy w firmach jeszcze będących w stanie eksportować za waluty wymienialne. Nie był też w stanie zidentyfikować i doprowadzić do likwidacji produkcji deficytowej, której wartość była mniejsza niż zużyte do jej produkcji ograniczone zasoby. Nie było rynkowych cen pokazujących, która produkcja jest naprawdę rentowna, nie było rynkowych bodźców zmuszających przedsiębiorstwa do zaprzestania produkcji nierentownej i rozwijania opłacalnej. Handel zagraniczny był zmonopolizowany i skupiony w kilku wielkich centralach, które siłą rzeczy koncentrowały się na dużych kontraktach produktów wytwarzanych w dużych przedsiębiorstwach. Braki jakościowe tej produkcji starano się rekompensować niskimi cenami i nikt nawet nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy przypadkiem wartość importu i krajowych (dających się wyeksportować za waluty wymienialne) surowców zużytych do takiej produkcji nie jest wyższa niż cena eksportowanego produktu!

W takiej sytuacji ocena, która produkcja i które przedsiębiorstwa powinny mieć priorytet w rozdziale deficytowych surowców i materiałów, była efektem siły przetargowej różnych branż i firm, a ta zaś układów politycznych i myślenia „naiwnie ekonomicznego", które do dziś pokutuje wśród zwolenników tezy, że Balcerowicz „zniszczył polski przemysł". Polegało ono na przekonaniu, że skoro przedsiębiorstwo jest duże, ma nowy, często sprowadzony z Zachodu park maszynowy i produkuje bardziej „nowoczesne" wyroby, to takim przedsiębiorstwom należy się priorytet zaopatrzeniowy. Problem w tym, że te wówczas nowoczesne wyroby (głównie przemysł elektromaszynowy, precyzyjny, elektroniczny) właśnie przez swoje relatywnie wysokie skomplikowanie techniczne najbardziej jakościowo odbiegały od ich odpowiedników wytwarzanych w krajach rozwiniętych. Większości z nich w ogóle nie można było sprzedać na Zachód, a ceny tych eksportowanych niewiele przewyższały wartość zużytych surowców i materiałów, a prawdopodobnie czasem były nawet niższe. A przecież produkcja na rynek krajowy także wymagała „wsadu" importowo-surowcowego.

Zasadzka RWPG

Podobne problemy miały wszystkie kraje satelickie ZSRR. Handel pomiędzy tymi krajami był efektem decyzji politycznych, a nie kalkulacji ekonomicznych korzyści i mimo, że w jego ramach dawało się „upchnąć" towary, których nie dawało się sprzedać na Zachód, to w zamian także dostawało się wyroby o obniżonym standardzie. Największe znaczenie dla każdego kraju RWPG miał handel z ZSRR. W przypadku europejskich krajów RWPG w eksporcie do ZSRR dominowały dobra inwestycyjne, w imporcie – surowce. W latach 50. i 60., gdy wzrost gospodarczy wszystkich tych krajów limitowany był przede wszystkim wielkością majątku produkcyjnego, taka wymiana była korzystna dla ZSRR. Jednak luka technologiczna pomiędzy krajami Europy Zachodniej i krajami RWPG szybko rosła, co powodowało, że taka struktura handlu stawała się dla ZSRR coraz mniej korzystna. Relatywne ceny w handlu RWPG naśladowały ceny w handlu światowym, jednak bez uwzględnia faktu, że im wyżej przetworzony był dany towar, tym bardziej jego jakość odbiegała od jego odpowiedników produkowanych na Zachodzie. Kryzys naftowy, znacznie zwiększając wpływy dolarowe ZSRR z eksportu surowców, pozwolił mu jednak na tolerowanie takiej sytuacji w imię pryncypiów ideologicznych – alternatywą było bowiem stopniowe kurczenie się RWPG. Jednak relatywny spadek cen surowców energetycznych w następnych latach, przy jednoczesnym szybkim wzroście kosztów ich wydobycia w ZSRR, czynił tę obronę pryncypiów coraz bardziej kosztowną. Eksport surowców do krajów RWPG już nie mógł rosnąć, a zwiększone ich zużycie w tych krajach musiało być zaspakajane importem za waluty wymienialne, pogarszając ich bilanse handlowe w walutach wymienialnych. Nie wszystkie w tej sytuacji zdecydowały się zaciągać kredyty na Zachodzie. Wszystkie, ze względu na problemy zaopatrzeniowe, musiały pogodzić się ze stopniowym spadkiem tempa wzrostu gospodarczego, bo w warunkach gospodarki centralnie planowanej ograniczenia produkcji na potrzeby krajowe było jedynym skutecznym sposobem poprawiania salda handlu zagranicznego.

W najbardziej bezwzględny sposób metodę te stosował właśnie Ceauşescu w Rumunii, ale i Polska w okresie stanu wojennego usiłowała podobnymi metodami przezwyciężyć problem rosnącego zadłużenia. Jak wynika z wyżej przytaczanych danych, najbardziej ucierpiały inwestycje, ale konsumpcja w niewiele mniejszym stopniu. Kartki na żywność wprowadzono właśnie dlatego, że produkty żywnościowe należały do nielicznych, które dawało się eksportować na Zachód. Udało się w ten sposób poprawić saldo handlu zagranicznego, ale głównie drastycznie ograniczając import. Nie udało się jednak tak rozdzielić tego o połowę mniejszego importu, by chociaż zapewnić wzrost eksportu – ten też spadł, choć „zaledwie" o nieco ponad 30 proc. Po pierwszym załamaniu nastąpił pewien wzrost eksportu, ale w 1989 r. był on nadal ponad 20 proc. niższy w 1980 r.

Nawet gdyby ówczesne władze miały techniczne możliwości znacznie lepszej alokacji ograniczonych zasobów, nie mogły jej przeprowadzić ze względów ideologicznych. Ich następstwem musiałoby bowiem być zamknięcie najbardziej nierentownych zakładów i pojawienie się jawnego bezrobocia. Wybrano więc metodę zabierania „wszystkim po trochu", bo stagnację, dodatkowo zamaskowaną różnymi manipulacjami danymi statystycznymi, łatwiej było tłumaczyć „przejściowymi trudnościami", niż przyznać otwarcie, że komunistyczna gospodarka centralnie planowana okazała się kompletnym niewypałem.

Jednak fikcji tej nie dało się utrzymywać w nieskończoność. Z pewnością coraz gorsza sytuacja gospodarcza w ZSRR i wynikające stąd jego dążenie do przejścia w handlu w ramach RWPG na rozliczenia w walutach wymienialnych były jednym z głównych czynników przyspieszających radykalne reformy gospodarcze we wszystkich krajach RWPG.

Istota planu Balcerowicza

Plan Balcerowicza na pierwszy rzut oka był przede wszystkim programem stabilizacji, czyli przywrócenia równowagi, zarówno wewnętrznej poprzez likwidację wysokiej inflacji i permanentnych niedoborów towarowych, jak i zewnętrznej poprzez przywrócenie gospodarce zdolności do obsługi zadłużenia zagranicznego, co w pierwszym rzędzie wymagało wyposażenia polskiej gospodarki w zdolność szybkiego i trwałego wzrostu eksportu. MFW, który miał znaczący wpływ na kształt tego programu, pozornie powinien był być zainteresowany tylko realizacją drugiej części programu stabilizacji. Paradoksalnie skupił się jednak na... części pierwszej, a także na tych reformach, które były niejako ukryte za programem stabilizacyjnym, ale w gruncie rzeczy były jego najważniejszą częścią. Chodzi o transformację gospodarki centralnie planowanej w gospodarkę rynkową. Bo MFW nie miał wątpliwości, że bez radykalnej zmiany mechanizmów alokacji zasobów w gospodarce, umożliwiającej wyrwanie się z matni permanentnych niedoborów paraliżujących rozwój gospodarczy, nie da się rozwiązać problemu zadłużenia. A bez ustabilizowania inflacji, rynkowe mechanizmy alokacji nie będą działać sprawnie. Wreszcie, że mechanizmy te wymagają prywatyzacji przedsiębiorstw i otwarcia gospodarki na gospodarkę światową, bo pod koniec XX w. żaden kraj nie może rozwijać się bez włączenia się w międzynarodowy podział pracy. To ostatnie polegało na wprowadzeniu wymienialności złotego na waluty wymienialne połączonej z urealnieniem kursu, a także tej nie zauważonej przez Antoniego Dudka liberalizacji handlu, czyli zniesienia monopolu central handlu zagranicznego na zawieranie transakcji eksportowych i importowych.

Plan Balcerowicza był planem JEDNOCZESNEJ STABILIZACJI I LIBERALIZACJI, zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Oba aspektu tego planu wzajemnie się warunkowały: stabilizacja wymagała zmiany mechanizmów alokacji, czyli liberalizacji gospodarki, a liberalizacja poprawiała alokację zasobów w miarę stabilizacji.

Nie jest więc prawdą, że to MFW wymusił drakoński program stabilizacyjny w imię interesów zachodnich wierzycieli kosztem dramatycznego spadku poziomu życia Polaków. Hiperinflację można było zlikwidować jednorazową podwyżką cen przy zamrożeniu płac. Jeśli podwyżka taka byłaby dostatecznie wysoka i towarzyszyłoby jej silne ograniczenie inwestycji, spadek konsumpcji i inwestycji pozwoliłby uzyskać dostatecznie dużą nadwyżkę w handlu zagranicznym i stopniową spłatę zadłużenia. Właśnie tak to zrobiła Rumunia – i to w odniesieniu do Rumunii, a nie do Polski, można mówić o drakońskim programie oddłużania i mającym znamiona okrucieństwa drastycznym ograniczeniu poziomu życia całego społeczeństwa.

W Polsce zamiast programu opartego na dramatycznym pogorszeniu dla wszystkich, zrealizowano program liberalizacji gospodarki, co musiało doprowadzić do eliminacji firm nieefektywnych i znacznego pogorszenia warunków życia ludzi, którzy stracili z tego powodu pracę. Ale dzięki eliminacji nierentownej produkcji pozostałe przedsiębiorstwa bardzo szybko zaczęły się rozwijać, co oznaczało nie tylko szybką poprawę przeciętnego poziomu konsumpcji, ale także tworzenie nowych miejsc pracy dla części tych, którzy ja stracili pracując w nierentownych firmach, a także wypłatę świadczeń społecznych dla tych, którzy nadal pozostawali bezrobotni.

Otwarcie gospodarki, także na inwestycje kapitału zagranicznego, pozwoliło zmodernizować istniejący majątek produkcyjny i sposób zarządzania przedsiębiorstwami, co było równie ważnym czynnikiem odzyskiwania zdolności rozwojowych, w tym rozwoju eksportu, jak eliminacja firm nierentownych. Zaakceptowany i w znacznym stopniu inspirowany przez MFW Plan Balcerowicza był wiec planem stabilizacji gospodarki poprzez jej ROZWÓJ, choć samo odblokowanie możliwości rozwojowych wymagało bolesnej dla części społeczeństwa eliminacji nierentownej produkcji.

W latach 80. ubiegłego stulecia brutalne metody przywracania równowagi zewnętrznej okazały się nieskuteczne mimo znacznego spadku konsumpcji i jeszcze silniejszego inwestycji. Leczona tymi metodami gospodarka cierpiała na chroniczną zapaść eksportu za waluty wymienialne, który nie zdołał w ciągu tej dekady osiągnąć także przecież niskiego, wynoszącego zaledwie około 16 mld dol. poziomu z 1980 r. W 2018 r. eksport Polski wyniósł ponad 325 mld dol., a import ponad 305 mld dol. W przeliczeniu na wartość dolara z 1989 r. liczby to odpowiednio 169 mld dol. i 158 mld dol. Dlatego, choć dziś zadłużenie Polski (publiczne i prywatne) wynosi blisko 360 mld dol. (w 1989 r. tylko około 40 mld dol.) jego obsługa nie stwarza żadnego problemu. Wzrost zadłużenia o ponad 300 mld $ nie tylko nie jest balastem dla polskiej gospodarki, ale był ważnym czynnikiem szybkiego wzrostu PKB i niewyobrażalnego wzrostu konkurencyjności, której ilustracją jest nie tylko realny wzrost eksportu o ponad 1000 proc. w ciągu 30 lat, ale także najlepsze w całej Europie wyniki gospodarcze w czasie kryzysu finansowego.

Te liczby tłumaczą też, dlaczego MFW i wierzyciele Polski w reakcji na Plan Balcerowicza skłonni byli wznowić kredytowanie Polski i zgodzić się na redukcję wcześniej zaciągniętego długu. Bo w zamian uzyskali rynek zbytu wart rocznie ponad 300 mld dol., a z drugiej strony źródło opłacalnych zakupów importowych na podobną sumę. Bo międzynarodowa konkurencja gospodarcza – wbrew wszystkim, których myślenie o relacjach międzynarodowych zdominowane jest przez doktrynę Lebensraum – nie jest grą o sumie zerowej. W długim okresie rozwój jednych krajów jest czynnikiem zwiększającym szansę na przyspieszony rozwój innych.

Nie jest więc uzasadniona sugestia Antoniego Dudka, że transformacja gospodarcza mogła mieć łagodniejszy przebieg, ale kosztem pozostania w rosyjskiej strefie wpływów. Pozostanie w politycznej zależności od ZSRR nie tylko by nie pomogło, ale bardzo by Polsce zaszkodziło. ZSRR w 1990 r. sam był w na tyle trudnej sytuacji, że nie stać go było na ekonomiczne wsparcie Polski, które pozwoliłoby na rozłożenie w czasie procesu eliminacji nierentownych przedsiębiorstw. Odwrotnie, to właśnie domaganie się przez ZSRR przejścia w rozliczeniach handlowych na waluty wymienialne, doprowadzając do rozwiązania RWPG, stało się przyczyną pogłębienia spadku PKB w 1991 r.

Dzięki reformom ten szok wymusił szybszą restrukturyzację, tylko na krótką metę ograniczając poziom aktywności gospodarczej. Mogliśmy pozostać w strefie wpływów ZSRR, ale bez planu Balcerowicza oznaczałoby to dramatyczne pogorszenie sytuacji gospodarczej, a nie złagodzenie problemów społecznych towarzyszących wymuszonej przez rynek restrukturyzacji.

Większy, w porównaniu z innymi krajami regionu, radykalizm zmian wynikał nie z presji wierzycieli, ale ze skali nierównowagi wewnętrznej, a tylko częściowo z innej sytuacji politycznej, w której siła polityczna opozycji pozwalała na bardziej zdecydowane działanie. Z perspektywy czasu można ocenić, że radykalizm ten pozwolił na osiągnięcie lepszych wyników niż bardziej „gradualistyczne" podejście innych krajów.

Ciężar na barkach solidarnościowej opozycji

Zmiany polityczne, jakie zaszły na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku w krajach będących w strefie wpływów ZSRR, nie były przyczyną upadku tamtego systemu ekonomicznego, ale jego skutkiem. Bez takich zmian partyjna nomenklatura uniemożliwiłaby jakiekolwiek reformy, bo świadomość ich nieuchronności dotyczyła tylko części elit komunistycznej władzy.

W Polsce to właśnie ta część elit, dokonując ustępstw politycznych na rzecz demokratycznej opozycji, jednocześnie przerzuciła na tę opozycję ciężar odpowiedzialności za wyprowadzenie Polski z zapaści ekonomicznej. Wejście elit opozycyjnych w to porozumienie pozwoliło nie tylko uniknąć krwawych konfliktów politycznych, ale także uchroniło Polskę przed katastrofą gospodarczą o tej skali, co niegdyś w Rumunii, czy przed taką, jaka obecnie ma miejsce w Wenezueli.

Jednak brak świadomości, jakiego rodzaju reformy są niezbędne, nie dotyczył tylko partyjnej nomenklatury. Baza społeczna demokratycznej opozycji dość zgodnie uznawała kraje zachodnie za wzorzec, do którego Polska powinna dążyć. Nie zdawano sobie jednak sprawy ani z wszystkich problemów, jakie pojawią się na drodze do dobrobytu w zachodnim stylu, ani nawet z problemów, jakie w gospodarkach rynkowych są nieodłączną ceną tego dobrobytu, czyli bezrobocia, niepewności własnej sytuacji ekonomicznej i znacznie większych nierówności ekonomicznych. Transformacja była więc porozumieniem elit, dokonanym wbrew zarówno oczekiwaniom bardziej dogmatycznej części PZPR, jak i znacznej części reszty społeczeństwa. Sukces transformacji także nie był w takim samym stopniu sukcesem wszystkich grup społecznych.

Wymiana elit Choć po kilku latach transformacji poziom życia w stosunku do czasów PRL by wyższy dla znakomitej większości społeczeństwa, to jednak towarzyszyły jej zasadnicze zmiany względnej pozycji ekonomicznej i społecznego prestiżu różnych grup społecznych. To może w największym stopniu tłumaczyć ten dziwny sojusz werbalnie radykalnie antykomunistycznego PiS i części byłego aparatu władzy PRL.

Populistyczny przewrót polityczny dokonany przez PiS był rzeczywiście skierowany przeciw elitom, czyli tym, którzy w okresie transformacji osiągnęli najwięcej. Trudno ocenić, ile lat minie, zanim wierzący w sens wymiany elit przekonają się, że wytworzona w trakcie transformacji hierarchia społeczna i ekonomiczna nie była efektem spisku cynicznych renegatów z obu obozów politycznych czasów PRL, ale następstwem uruchomienia niezbędnych do rozwoju mechanizmów efektywnej alokacji, także w sferze relacji społecznych. Im później ta nowa populistyczna utopia o dobroczynnych skutkach wymiany elit legnie w gruzach, tym większe koszty ekonomiczne poniosą przede wszystkim ci, którzy w tę utopię uwierzyli.

Andrzej S. Bratkowski jest ekonomistą,w latach 2001-2004 był wiceprezesem NBP, a w 2010-2016 członkiem Rady Polityki Pieniężnej.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką