Przez ostatnich kilka lat pracował pan w Mołdawii. Jakie są pana pierwsze spostrzeżenia dotyczące różnic i podobieństw łączących ten kraj i Polskę?
To kompletnie różne kraje pod niemal wszystkimi aspektami. Wspólną częścią jest model biznesowy. Różne są skala, historia, kultura (zarówno firmy, jak i rynku, klienta). Dodatkowo zarządzanie operatorem zasiedziałym, takim jak Orange Polska, i zarządzanie operatorem, który zaczynał od sieci mobilnej, a dopiero z czasem stał się konwergentny, jak w przypadku Mołdawii, to dwie zupełnie różne sprawy. Orange Polska ma nadal niemal w każdym większym mieście nieruchomości, które kiedyś były fizycznymi końcówkami stacjonarnej sieci państwowego telekomu. Dla osoby, która szefowała sieci komórkowej, to dość niespotykane, że przychodzi do ciebie ktoś i mówi: musimy coś zrobić z tymi wszystkimi aktywami.
Wydawałoby się, że operatorzy mobilni i przewodowi na całym świecie są podobni, ale i tutaj są różnice. W Mołdawii i na innych rynkach tego regionu cechą charakterystyczną jest popularność serwisów OTT (ang. over the top) do komunikacji. Wynika to z faktu, że wiele osób ma rodziny lub pracuje za granicą, np. w Europie Zachodniej, i szukając oszczędności, nauczyło się korzystać z komunikatorów głosowych takich jak Viber czy WhatsApp. Korzystanie z nich to tak istotny masowy trend, że działający tam operator mobilny musi wziąć to pod uwagę, jeśli chce być uważany za usługodawcę wysokiej jakości.
A pod względem relacji z rządem i samorządami czy biurokracji?
W mniej rozwiniętych krajach jest dużo większa biurokracja, staromodne procedury nieodpowiadające na potrzeby współczesnego świata XXI wieku i niekończące się dyskusje nierozwiązujące problemu jako takiego. Jest jeszcze jedna ważna rzecz odróżniająca Mołdawię jako rynek. Tam Orange jest numerem jeden w gospodarce. Odpowiada za 2 proc. PKB. Wiążą się z tym różne powinności. Konsultowano z nami wiele spraw, nie zawsze związanych z biznesem operatora komórkowego. Z przyjemnością zajmę się teraz w większym stopniu sprawami firmy.