Przychody dużych firm handlowych w IV kwartale ubiegłego roku zwiększyły się o ponad 22 proc. rok do roku, najbardziej od co najmniej dekady. To wynik zupełnie niezrozumiały w kontekście restrykcji, które obowiązywały w tym okresie w związku z drugą falą epidemii Covid-19, w tym zamknięcia galerii handlowych w listopadzie.
Handel nie był jedyną branżą, która najwyraźniej radziła sobie wtedy nieźle. W kwartale, w którym PKB Polski – szeroka miara aktywności w gospodarce – zmalał o niemal 3 proc. w porównaniu z tym samym okresem poprzedniego roku, zyski dużych firm wzrosły o 12 proc. To rekordowo dobry wynik jak na ostatni kwartał roku. W jakiejś mierze był to zapewne efekt księgowych zabiegów przedsiębiorstw, które chciały wcześniej wykazać spadek przychodów i skorzystać z tarcz antykryzysowych. Ale nie tylko. Jak inaczej wytłumaczyć to, że w IV kwartale o 43 tys. zwiększyła się liczba pracujących i była o 88 tys. większa niż rok wcześniej?
Wszystkie te statystyki kłócą się z powszechnym przekonaniem, że antyepidemiczne restrykcje rujnują gospodarkę. To przekonanie skutkuje też zdziwieniem, że ekonomiści w reakcji na kolejną falę epidemii oraz restrykcji nie prześcigają się w cięciu prognoz. W większości nadal spodziewają się, tak jak na początku roku, że polski PKB zwiększy się w tym roku o ok. 4 proc.
Spotkałem się z wyjaśnieniem, że duża część autorów tych prognoz pracuje w państwowych bankach, więc uprawia propagandę sukcesu. Prawda jest bardziej prozaiczna. Wpływ pandemii na gospodarkę jest nieoczywisty, czego ilustracją są przytoczone wstępne dane, i stale się zmienia. Po pierwsze, dlatego że ewoluuje zestaw stosowanych przez rządy – nie tylko nasz
– restrykcji, po drugie, dlatego że firmy i konsumenci dostosowują się do nowych realiów. Przede wszystkim jednak to, jak epidemia wpływa na gospodarkę, zależy