„Fundusz odbudowy to dla Europy szansa stulecia" – oświadczyła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Fundusz wzmocni „społeczną gospodarkę rynkową" oraz „jedyny w swoim rodzaju wspólny rynek". Jeśli byłoby to prawdą, to trzeba by zrugać polityków unijnych, że dopiero teraz dają Europie taką szansę. I pomyśleć, że gdyby nie nietoperz z Wuhan, toby tego nie zrobili. Nie twierdzę, że ten plan nie ma sensu, ale robienie z niego nie wiadomo czego to spora przesada.
Plan zakłada pozyskanie pieniędzy z dwóch źródeł. Pierwszym jest zwiększenie danin publicznych (głównie opłat różnego rodzaju – co możemy uznać za intelektualny wkład PiS, który podatki „obniża" i tylko opłaty podnosi). Drugim jest „zaciągnięcie pożyczek na rynkach kapitałowych, na warunkach bardziej korzystnych od tych, które mogłoby uzyskać wiele spośród państw członkowskich".
Unia będzie emitowała obligacje, które zostaną zakupione przez „rynki finansowe" za euro, które wcześniej wyemitował Europejski Bank Centralny lub wykreowały banki komercyjne działające na tych sławnych „rynkach finansowych" na podstawie przepisów prawnych przyjętych przez Unię i państwa członkowskie. A potem trzeba będzie te obligacje wykupić. Oczywiście „na warunkach bardziej korzystnych od tych, które mogłoby uzyskać wiele spośród państw członkowskich", ale jednak.
Ten mechanizm jest nam znany. Mieliśmy przecież OFE. No i nadal jeszcze mamy, bo się „Zjednoczona" Prawica kłóci, kto będzie beneficjentem przejęcia akcji różnych spółek od OFE przez Skarb Państwa.
OFE dostawały pieniądze z ZUS, który zabierał je pracownikom w postaci „składki emerytalnej". Za te pieniądze, które otrzymały od państwa, kupowały obligacje wyemitowane przez państwo. Na wykup tych obligacji (z odsetkami) urzędy skarbowe od tych samych pracowników pobierały podatki, które Skarb Państwa przekazywał do OFE. Słowem: eldorado. Dla „rynków finansowych" oczywiście.