Mimo obietnic rządzącej partii nie mamy jednak co liczyć na cięcie stawki. Minister finansów przymierzał się wprawdzie do takiego posunięcia, ale okazało się ono za drogie. W obliczu spowolnienia gospodarczego i obniżki stawek PIT od przyszłego roku, znalezienie dodatkowych 9 mld zł, jakie trzeba by wygospodarować, aby wprowadzić jednolitą stawkę VAT na poziomie 15 proc., jest niemożliwe. I nie wynika to wyłącznie z faktu, że jedna stawka podatku na wszystkie towary i usługi oznaczałaby podniesienie cen na żywność i leki, czyli uderzyłaby w najbiedniejszych. VAT to podstawowe źródło dochodu państwa, a przy zmieniającej się strukturze wydatków – coraz mniej wydajemy na żywność, coraz więcej na dobra trwałego użytku – przy zrównaniu podatku, czyli obniżce stawki 22 proc. np. na samochody i sprzęt elektroniczny i podwyżce na jedzenie, dynamika wpływów mogłaby w następnych latach znacznie osłabnąć. Zresztą podobną próbę podjął już wcześniej Leszek Balcerowicz – on także chciał jednej, 15-proc. stawki VAT – jednak po analizach wycofał się z tego zamiaru. Fakt, że zrównanie podatków w Polsce do poziomu Cypru czy Luksemburga – czyli krajów o najniższym poziomie opodatkowania towarów i usług – na razie jest niemożliwe, nie oznacza oczywiście, że nasz rząd nie powinien dokonywać jak najdalej idących uproszczeń w płaceniu VAT. Wbrew pozorom nie tylko wysokość stawki świadczy o koszcie podatku. Przedsiębiorcy bardziej narzekają na skomplikowane procedury i niejasne przepisy niż na poziom podatków w Polsce. Jeśli skróci się czas, jaki co roku poświęcają na rozliczenia z fiskusem, spadną koszty ponoszone tak przez firmy, jak i organy kontrolne.