Powrót do V&W

Michał Wójcik pracował w Vistuli przez lata, ale po fuzji z Wólczanką został odsunięty na boczny tor i wkrótce zrezygnował. Teraz wraca i to od razu jako szef

Publikacja: 17.07.2008 02:28

Powrót do V&W

Foto: PARKIET

Już na ostatnim WZA Vistuli & Wólczanki Michał Wójcik rozmawiał w kuluarach z jej nowymi akcjonariuszami. – Wymieniliśmy tylko ogólne uwagi, o konkretach rozmawialiśmy później – mówił wczoraj w pierwszym dniu urzędowania jako prezes V&W. Los starego zarządu wydawał się przesądzony już podczas pierwszej sesji rady nadzorczej.

Wójcik firmę zna, zresztą jako akcjonariusz z uwagą śledził jej losy. Jego kariera rozpoczęła się wcześnie – zaraz po skończeniu w 1992 r. Wydziału Handlu Zagranicznego Akademii Ekonomicznej w Katowicach zaczął pracę w firmie Stalexport. W 1993 r. na dwa lata znalazł się w polskim oddziale koncernu Unilever. Od 1996 r. zaczął pracować w Vistuli jako dyrektor ds. handlu i marketingu. W październiku 1998 r. został wiceprezesem firmy. Do września 2006 r. zajmował już tylko stanowiska prezesa lub wiceprezesa zarządu.

Kiedy na początku 2003 r. został ponownie powołany na prezesa, długi spółki dwukrotnie przekraczały jej wartość. Zdecydował wtedy o zamknięciu projektu Artisti Italiani – firma sporo na nim straciła. Jak wówczas mówiono w branży, Vistula kupowała odrzuty zachodnich marek jak Kenzo czy YSL, próbując sprzedawać je w Polsce po bardzo wysokich cenach, co udać się nie mogło. Wójcik dogadał się z bankami w sprawie spłaty długów, choć długo nie było pewne, czy u bram spółki nie pojawi się komornik. Zaczął też zmieniać strategię. Miał poparcie polskich akcjonariuszy, jednak jego przeciwnicy próbowali tworzyć konkurencyjny zarząd.

Dopiął jednak swego, a jego celem było umocnienie pozycji Vistuli jako marki z wyższej półki – w salonach pojawili się krawcy, można już było zamawiać garnitury na miarę. Pod swoją marką firma zaczęła też wprowadzać tzw. produkty uzupełniające, jak koszule, krawaty, płaszcze, a także buty.

Sytuacja zmieniła się w sierpniu 2006 r. po fuzji z Wólczanką. Transakcję przeforsował jej prezes Rafał Bauer i to on stanął na czele połączonych spółek. – Firmy powinny iść razem w jednym kierunku. Będzie to rozwiązanie tańsze i bardziej efektywne – mówił wtedy Wójcik w wywiadach, jednak musiał zadowolić się stanowiskiem doradcy strategicznego spółki, z którego po roku zrezygnował. Został wtedy prezesem spółki odzieżowej Reporter. – To on był ojcem sukcesu Vistuli, decyzja o odsunięciu na boczny tor nie była ani dobra, ani przemyślana – mówi prezes jednej z firm odzieżowych.

Już w czasie fuzji między panami iskrzyło – Wólczanka dopiero podnosiła się z kłopotów, niedługo wcześniej stała na krawędzi bankructwa. Sytuacja Vistuli była lepsza, wcześniej udało się jej wyjść na prostą.

Wójcik wraca z poparciem Almy Market, spółek rodziny Kruk i funduszy. Czas pokaże, jak odnajdzie się na czele większej firmy.

Już na ostatnim WZA Vistuli & Wólczanki Michał Wójcik rozmawiał w kuluarach z jej nowymi akcjonariuszami. – Wymieniliśmy tylko ogólne uwagi, o konkretach rozmawialiśmy później – mówił wczoraj w pierwszym dniu urzędowania jako prezes V&W. Los starego zarządu wydawał się przesądzony już podczas pierwszej sesji rady nadzorczej.

Wójcik firmę zna, zresztą jako akcjonariusz z uwagą śledził jej losy. Jego kariera rozpoczęła się wcześnie – zaraz po skończeniu w 1992 r. Wydziału Handlu Zagranicznego Akademii Ekonomicznej w Katowicach zaczął pracę w firmie Stalexport. W 1993 r. na dwa lata znalazł się w polskim oddziale koncernu Unilever. Od 1996 r. zaczął pracować w Vistuli jako dyrektor ds. handlu i marketingu. W październiku 1998 r. został wiceprezesem firmy. Do września 2006 r. zajmował już tylko stanowiska prezesa lub wiceprezesa zarządu.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację