Jeszcze bardziej optymistyczne dane wynikają z badania TNS AISA. Według nich Polacy, Czesi, Łotysze, Rumuni, Rosjanie i Węgrzy na tegoroczne święta wydadzą 43 mld euro – o 13,5 proc. więcej niż w ubiegłym roku.

Najwyższy poziom optymizmu konsumenckiego osiągnęły jednak Stany Zjednoczone. 28 listopada, czyli w czarny piątek, kiedy w Ameryce rozpoczyna się szał zakupów świątecznych, do sklepów udały się 172 miliony kupujących (przed rokiem 147 milionów, wzrost o 17 proc.), z których każdy wydał średnio 372,57 dol. (przed rokiem 347,55 dol, wzrost o 7 proc.). W sumie zatem piątkowoświąteczny obrót wyniósł 64 mld dol. (przed rokiem 51 mld, wzrost o 25,5 proc.).

Jedno z dwojga: albo jest to ostatnia uczta skazańca, albo mamy bardzo dziwny kryzys, w którym konsumpcja rośnie w tempie dwucyfrowym (jak pamiętamy, w Keynesowskim modelu jedną z przyczyn niedostatecznego popytu była malejąca skłonność do konsumpcji). Jedno jest pewne, dane te niezbyt pasują do oficjalnych informacji wskazujących na pesymizm konsumentów, z głodu gryzących palce. Co ciekawe, zostały one niemal kompletnie zlekceważone przez komentatorów.

Jeszcze kilka dni przed 28 listopada amerykańskie media pełne były przepowiedni o tym, jak to w Black Friday nastąpi załamanie rynku, a szykujący się przez cały rok na żniwa producenci i sprzedawcy pójdą z torbami. Kiedy jednak okazało się, że poszli, ale z torbami pełnymi pieniędzy, komentatorzy nabrali wody w usta. Wygląda zatem, że dobra wiadomość to żadna wiadomość, a obowiązujący dzisiaj model economical correctness nakazuje o perspektywach gospodarki mówić wyłącznie źle.

[i]Michał Zieliński, publicysta ekonomiczny[/i]