Gdyby wiedział, jak potoczy się los brytyjskiej sieci handlowej, zapewne nie przyjąłby stanowiska prezesa, co zrobił ledwie w sierpniu. Woolworths jest coraz bliżej spektakularnego bankructwa. Cena akcji obecnie nieco przekracza 1 pensa, a ich kurs spadał po 50 – 60 proc. dziennie.
Firma prowadzi co prawda zróżnicowaną działalność – sklepy, hurtownie, wydaje książki – jednak od lat ma kłopoty, z którymi kolejne zarządy sobie nie poradziły. Gwoździem do trumny jest informacja, że Deloitte, reprezentujący dłużników firmy, nie jest w stanie znaleźć chętnego na jej majątek.
44-letni Johnson miał wobec bardzo znanej marki ambitne plany. – Moim głównym celem jest podniesienie wartości dla akcjonariuszy – zapowiadał po przyjęciu propozycji kierowania siecią. Rynek mu zaufał, w branży ma bowiem spore doświadczenie. Wcześniej, od 2003 r., pracował także jako prezes dużej sieci z artykułami budowlanymi i wyposażeniem wnętrz Focus. – Zna się zarówno na detalu, jak i doradztwie, więc jego umiejętności na pewno zostaną właściwie wykorzystane – mówił Richard North, szef rady nadzorczej koncernu.
To za kadencji Johnsona Focus został sprzedany funduszowi private equity Cerberus. Prezes wynegocjował spłatę długów sieci przekraczających 170 mln funtów oraz rekompensatę dla akcjonariuszy w wysokości 40 mln funtów. Jeszcze wcześniej, w latach 1993 – 2000, pracował w sieci spożywczej ASDA należącej do amerykańskiego giganta Wal-Mart. Współpracownicy wspominają go jako bardzo inteligentnego i wymagającego ciężkiej pracy nie tylko od zespołu, lecz także od siebie.
Przejście do Woolworths było wielkim wyzwaniem. Sytuacja firmy od dawna była bowiem zła. Średni miesięczny spadek sprzedaży sięgał ok. 7 – 8 proc., firma miała kłopoty z płynnością. Dlatego Johnson za swoje przejście wynegocjował niezłe warunki finansowe. Zasadnicze wynagrodzenie miało wynosić 550 tys. funtów rocznie, ale jeśli mu się uda doprowadzić do wzrostu kursu powyżej 20 pensów za akcję, to jego zarobki przez cztery lata wyniosą 9 mln funtów.