Polska może być co najwyżej druga. Może, bo gdy Słowacy przy butelkach szampana godzili się z rozstaniem z koroną, czołowi polscy politycy nie szczędzili sobie uszczypliwości.
Donald Tusk stwierdził, że ani on, ani Jarosław Kaczyński z Przemysławem Gosiewskim nie są w stanie wymyślić pytania do referendum w sprawie przyjęcia euro. Referendum więc się nie odbędzie. Urażony szef PiS odparował, że premier boi się społeczeństwa i kpi z narodu, po czym naprędce wymyślił odpowiednie pytanie, które jako pierwsi poznali słuchacze Radia Maryja.
Ze sporu o rzecz ważną dla tysięcy polskich eksporterów i kilkudziesięciu milionów obywateli wyszedł kabaret.
PiS i prezydent muszą się wreszcie zgodzić, że konsekwencją wejścia Polski do UE jest przyjęcie euro. I żadne referendum tego nie zmieni. Ten moment można tylko odkładać w czasie. Ale w jakim celu, jeśli ponad 70 proc. naszego eksportu trafia do krajów, które do strefy euro już należą? Dla eksporterów dziś każda transakcja oznacza ryzyko. Ich firmy zatrudniają setki tysięcy pracowników. Przepraszam – zatrudniały – bo to się ciągle zmienia. Na niekorzyść tysięcy, które trafiają na bruk.
W tej sytuacji "społeczną odpowiedzialnością" polityków – do której odwołuje się Jarosław Kaczyński – nie powinny być wzajemne przytyki, ale rzetelna dyskusja, jak najlepiej zadbać o to, aby Polacy nie mieli problemów z pracą.