Tym razem jednak Rosjanom trudno będzie "cokolwiek ugrać" na całej tej sytuacji. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Ukraina nie odczuje skutków odcięcia dostaw, a i państwa unijne nie mają powodów do obaw. Naftogaz zgromadził w swoich magazynach ogromne zapasy surowca, a ponieważ w kraju ogarniętym kryzysem spada popyt, Ukraińcy nie będą zmuszeni "podbierać" gazu przeznaczonego na tranzyt w celu pokrycia własnego zapotrzebowania. Tym samym rosyjski Gazprom nie będzie mógł – jak to robił w poprzednich latach – oskarżyć Ukrainy o kradzież surowca przeznaczonego na eksport. I przekonywać, że to Kijów jest niewiarygodnym partnerem, a zatem Europa – by uniknąć kłopotów w przyszłości – potrzebuje nowych dróg dostaw rosyjskiego gazu, jak choćby niezwykle kosztowny rurociąg przez Bałtyk czy nie mniej drogi – przez Morze Czarne.

Ale są też inne kwestie sporne – stawki za nowe dostawy, opłaty za tranzyt rosyjskiego surowca czy rola pośrednika – spółki RosUkrEnergo, której współwłaścicielem jest Gazprom, a która miała przestać istnieć w połowie 2008 r. Dopóki wszystkie nie zostaną jasno rozstrzygnięte, dopóty konflikt gazowy między Rosją a Ukrainą co roku będzie najważniejszą informacją gospodarczą w każdym kolejnym Nowym Roku.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/01/01/agnieszka-lakoma-niekonczaca-sie-gazowa-historia/]na blogu[/link][/ramka]